Poparzeni lodem

 

Jest taki stary kawał o murzynie który leżąc pod drzewem nagabywany jest przez bogatego biznesmena jak marnuje życie nie zarabiając pieniędzy za które mógłby wiele kupić. Puenta jest taka że biznesmen wymieniwszy liczne dobra warte pieniędzy które w życiu zarobił,  dochodzi do momentu w którym znalazł się w tym samym miejscu co murzyn słono jednak wcześniej  opłaciwszy swoją wycieczkę.

Triathlonista też musi  przejść zazwyczaj długą drogę żeby położyć się  pod 'drzewem’. No bo w końcu nie po to  ruszył się z kanapy żeby z powrotem na niej zalęgnąć. Ale w sukurs przychodzi mu magiczne i naukowo potwierdzone słowo 'regeneracja’.

Rzecz więc będzie o „ regeneracji’ w środku okresu  zwiększania mocy treningowej.

Już po raz piąty udałem się na trzydniowy 'camp’ do Holandii organizowany cyklicznie co dwa lata  do urokliwego miejsca zwanego Port Zelande nad Morzem Północnym.

 

IMG 0142

Marcowy zazwyczaj week end,  gromadzi w rozlegle położonym ośrodku ponad 3 tysiące entuzjastów intensywnych doznań w raczej lodowatych   jeśli chodzi o temperaturę warunkach. Nie przeszkadza to jednak spędzić codziennie kilku godzin w wodzie, na rowerze jak i biegając. Atmosfera jest gorąca od piątkowego popołudnia aż po środek nocy z niedzieli na poniedziałek kiedy to zmęczone acz tryskające ciągle energią towarzystwo udaje się na spoczynek przed poniedziałkowym rozjazdem do domów.

Na miejsce udaliśmy się rodzinnie samochodem , zatrzymując się sentymentalnie  na nocleg w niedalekiej  Antwerpii gdzie w ramach przygotowań do biegu głównego jaki mnie czekał w Port Zelande, wykonałem drugi już pokontuzyjny trucht. Po parunastu minutach dopadł mnie ból kontuzjowanej stopy, jednak głównie w miejscu które do tej pory przez cały okres kontuzji bólu nie doznało. Dziwne, pomyślałem, nieoptymistyczne, pomyślałem jeszcze później, tym bardziej że ból nasilał się w miarę upływu godzin i przespacerowanych już z rodziną  po Antwerpii kilometrów. Mój optymizm co do powrotu do biegania znacznie się tego dnia zmniejszył  ale postanowiłem nie odbierać sobie radości w wyjazdu.

Po przyjeździe na miejsce w piątek późnym popołudniem,  rzuciliśmy się przede wszystkim żeby zaklepać sobie rowery które udostępniane są na miejscu. Niestety o tej porze  była marna szansa na to że zostały jeszcze jakieś wolne co się potwierdziło. Coś się wykombinuje i będzie dobrze skonstatowałem na bazie doświadczeń z  ubiegłych lat.

Nastąpiła lustracja akwenu w temperaturze powietrza ok.  3 stopni  i słabej widoczności pierwszej bojki.

IMG 0133

Bez niespodzianek.

 

Najpierw jednak opiszę bieg,  bo to doświadczenie silnie zakotwiczyło się licznymi meandrami w moim umyśle. Dwa lata wcześniej nie brałem udziału w biegu jako że w tym czasie biegaczy uważałem za inną narodowość. Moja wyobraźnia i obserwacje z tamtego czasu umiejscawiały  jednak ten   bieg w skali rozrywkowej przebieżki. Pasowało to zresztą do rekreacji  jako zadania bodźcowego na ten weekend.

Z takim nastawieniem udałem się na miejsce zbiórki na którym oprócz zawodników tłoczyli się kibice. Media też były obecne w oczekiwaniu na leadera biegu.

 

IMG 0099

Punktualnie o 10.30 jak było wyznaczone pojawił się rzeczony leader – Mark Kelly w czarnym stroju z zielonymi wstawkami.

Kilka pamiątkowych zdjęć ,

IMG 0115

 

sprawdzenie  identyfikatorów

 

IMG 0090

 

i ruszyliśmy.

 

IMG 0118

Moje wyobrażenie o luźnym biegu szybko minęło. Jak na mnie 5 km w 25 minut  ( Mark nam zrobił parunastu sekundową przerwę na nawrocie) po tylu miesiącach niebiegania oznaczało poważny wysiłek. Jakoś jednak dotrwałem do końca choć miny nie miałem zbyt tęgiej.

 

IMG 0122

Usprawiedliwieniem było to co zweryfikowałem w statystykach biegu. Nigdy nie zmierzyłem sobie maksymalnego pulsu a z formuły wiekowej wychodzi mi w okolicach 170.

Po sprawdzeniu  jak przebiegł bieg,  wyszło że poziom ten osiągnąłem w trakcie pierwszego kilometra a od trzeciego   przekraczałem 180 z porywami do 185 !

 

IMG 0236

No cóż, jak przekonał się kawałowy bizensemen, regeneracja często kosztuje. Po ochłonięciu  z adrenaliny biegowej z przerażeniem przypomniałem sobie o stopie. O dziwo stopa przetrwała ten intensywny jak by nie było dla mnie  bieg bez szwanku a po bólu z Antwerpii nie pozostało ani śladu. Hasło regeneracja zadziałało więc  świetnie.

Nie mniej jednak  porzuciłem myśli o wchodzeniu do lodowatej wody,  zadowalając się tym co stanowi ulubioną rozrywkę wielu uczestników  zjazdu w Port Zelande a więc rafting  na otwartym powietrzu ale za to w gorącej wodzie w basenowym kompleksie jaki znajduje się w ośrodku.

 

IMG 0144

 

Rowery też mnie już jakoś nie ciągnęły pomimo że pojawiły się licznie w strefie zmian.

IMG 0232

 

Oddaliśmy się w pełni regeneracji  której głównym coachem był Steve Hogarth.

 

IMG 0072

Jako że tradycyjnie w  tym czasie przypadają moje urodziny,  grupa trenerów stanęła na poziomie czego efektem pisemne życzenia.

 

IMG 0233

IMG 0045

 

 

Uprzejmości zostały odwzajemnione pamiątkowym zdjęciem na tle dużych chłopców.

 

 

No i  trzema  nocami  wspólnej zabawy.

 

IMG 0035

Może to nie Majorka ani Jaroszowa Wola  ale ślady i motywacja po tym wydarzeniu jak zwykle  wystarczą mi na długo,  znacznie dłużej niż przetrwa  napis który w trakcie pobytu ktoś wyrzeźbił na piasku.

 

IMG 0141

Powiązane Artykuły

6 KOMENTARZE

  1. Ośrodek duży. Niektóre domki oddalone 500-800 m od punktu żywieniowego. Zawodnicy walczą trzy doby więc zapotrzebowanie duże. Mówiąc krótko – skrzynke piwa łatwiej przewieźć na takim bagażniku. Poza tym drafting nie tyle dozwolony co wręcz zalecany . Brak też innych typowych restrykcji więc kolarze czasami podwożą zmęczonych biegaczy;-).

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,772ObserwującyObserwuj
19,300SubskrybującySubskrybuj

Polecane