Kiedyś, jako młody chłopak, na jednym z grudniowych obozów usłyszałem właśnie takie zdanie jak w tytule. Nie ominęły mnie teorie o tym, że żyjąc w naszej strefie klimatycznej, nie tyle powinniśmy, co wręcz musimy marznąć zimą, bo do tego jest stworzony nasz organizm, a przełamanie tego cyklu jest wręcz niezdrowe, osłabia odporność itd. Co więcej, w ciężkich warunkach lepiej kształtuje się siła – ta fizyczna i ta psychiczna. Co mi tam! Byłem młody, cieszyłem się z samego faktu wyjazdu, o treningu nie wiedziałem za wiele, no ale skoro trenerzy mi tak mówili, to na pewno mają rację i tak być musi być. Wszystko zmieniło się jednak w styczniu 2010 roku. Podczas obozu w Sierakowie dopadła nas zima stulecia i mrozy po minus 20 stopni. Korki w domkach nie wytrzymywały zapotrzebowania, jakie stwarzały liczne piecyki olejowe i farelki. W domkach jednak jakoś tam było, prawdziwy Armagedon był na zewnątrz. Żeby otworzyć drzwi trzeba było najpierw je odkopać. Nieopatrznie zostawiony klucz w zamku zamarzał i dopiero 20 minut grzania go suszarką, pozwalał się przekręcić i można było wydostać się na zewnątrz.
{gallery}zima_przymus2014{/gallery}
W rowerze zamarzały łańcuchy i przerzutki. Bieg przypominał niekończący się skip A. Jeden tor na stadionie (400 m) odkopywaliśmy przez ponad dwie godziny w trybie zmianowym, po dwie osoby, co 15 minut. Połamaliśmy przy tym trzy łopaty, tylko po to, by następnego ranka po naszej pracy nie został nawet ślad. Podobnych epizodów było więcej, ale ja najbardziej pamiętam jedno – jeszcze nigdy w życiu tak mi nie zmarzł tyłek, jak w trakcie tego obozu. Marzłem bez końca, a w wolnych chwilach, gdy odtajałem, przeglądałem Internet. Natrafiłem na informacje, które zamieszczał Filip Szołowski, będący w tym samym czasie na Cyprze. Ależ mu zazdrościłem, potem pomyślałem, że może zamiast marudzić, że mi zimno, to zadzwonię do „Szoła” i popytam co i jak. Wykręciłem numer i 5 minut później byliśmy już umówieni na wyjazd w Lutym. Dołączył do nas także Tomek Kowalski. Tak to się zaczęło. Byłem „w szoku”, że w zimie można pływać w odkrytym basenie, jeździć na letnich ubraniach, że prędkości na biegu podskoczyły mi w górę, jak szalone przy tym samym tętnie. To treningowo, ale też czysto ludzko była to wspaniała przygoda w fantastycznym miejscu i w rewelacyjnym towarzystwie. Po koniec obozu umówiliśmy się już na kolejny rok. Jak powiedzieliśmy, tak zrobiliśmy i w 2011 roku pojechaliśmy do hiszpańskiego Calpe.
{gallery}zima2014_przymus2{/gallery}
Ale zastanówmy się, co obóz klimatyczny tak faktycznie daje zawodnikowi w kontekście treningów? Pozwala trenować w znacznie lepszych warunkach i zrobić bazę, jakiej w Polsce zwyczajnie zrobić się nie da. Nawet przy łagodnej zimie nie wyobrażam sobie by w 5 stopniach jechać 150 km rowerem. Owszem, fizycznie się da, wszystko się da, ale przyjemność z tego żadna, zaś w takim Calpe na 150 kilometrze żałujesz, że to już koniec treningu. Nie inaczej jest na biegu. Ryzyko kontuzji jest znacznie mniejsze, bo mięśnie są zwyczajnie rozgrzane. Prędkości idą w górę choćby ze względu na fakt, że nie ma się na sobie kilku kilogramów nasiąkniętych potem zimowych ciuchów. Argumentów treningowych „za” jest jeszcze bardzo, bardzo wiele.
Aspekt psychiczny – to też ważny punkt takiego wyjazdu. Spędzając majówkę w Szklarskiej Porębie w doborowym towarzystwie Marcina Ławickiego, wybraliśmy się na rundę po Czechach. W Jakuszycach Marcin podjechał do mnie, wskazał palcem jakąś małą białą brudną górkę na poboczu i powiedział: „Filip, przypatrz się uważnie – tak wygląda śnieg, bo ty go chyba jeszcze w tym roku nie widziałeś”. Cóż, miał rację. Jesienno-zimowe treningi nie są łatwe, zimno, mokro, szaro, buro i ponuro. Nie pomaga perspektywa, że tak będzie przez kolejne 5-6 miesięcy. Wypad na obóz klimatyczny sprawia, że owa perspektywa skraca się do 2-3 miesięcy. Jeszcze chwila, jeszcze trochę, wytrzymam, zaraz jadę „w ciepło”, a potem jak wrócę to już będzie wiosna. Jak się jeszcze uda wstrzelić w termin, to najsroższe polskie śniegi można przeczekać na plażach Costa Blanki.
Czemu więc moi dawni trenerzy z kolarstwa snuli mi teorie o pracy w śniegu? Myślę, że wiedzieli o obozach klimatycznych, ale były one zwyczajnie poza naszym zasięgiem. Zawodniczo nie byłem na poziomie, który by mnie predysponował to takiej nagrody. Organizacyjnie było to też prawie niewykonalne, choć by ze względu na koszty. Co się więc zmieniło dziś? Dziś jest zwyczajnie łatwiej. Pomału, bo pomału, ale z roku na rok jako społeczeństwo stać nas na coraz więcej. Co więcej świat stał się „mniejszy” i tańszy. Wszędzie latają tanie linie, wszędzie da się dojechać, wynająć auto, apartament, zrobić rezerwacje, a jak kogoś stać, to nawet nie musi sam tego załatwiać, bo doskonałe oferty wyjazdów z zagwarantowaną opieką trenera znajdzie bez problemu. Trenuj i zwiedzaj.
A co na to rodzina? Można albo z nią walczyć, albo poszukać kompromisu. Ja zrobiłem tak: „Kochanie, po co latem jechać nad polskie morze, jak ceny straszne, brak gwarancji pogody, tłok, ciasno itd. Pojedźmy na letnie wakacje zimą. W Hiszpanii w słońcu temperatura sięga ponad 25 stopni Celsjusza, dodatkowo jest poza sezonem, więc niemal wszystko jak za darmo. A góry? W te pojedźmy sobie latem (akurat treningowo idealnie mi to pasuje). Plan niemal idealny. Jedyne co trzeba jeszcze zrobić, to namówić na ten sam schemat innego triathlonistę, który też ma rodzinę. Dadzą sobie radę bez nas… czasami mam wrażenie, że wręcz nas nie potrzebują, zwłaszcza na zakupach. No i obowiązkowo na takim wyjeździe zaplanujcie tak zwany dzień rodzinny, czy określone godziny, które poświęcacie wyłącznie najbliższym. Wakacje idealne!
ja juz to przećwiczyłem w tym roku i w przyszłym w marcu jade na majorke .Tak te 150 km smakóje inaczej i jeszcze bieganie promenadą 🙂 porostu miodzio i co najważniejsze o nic sie nie martwisz bo wszytko przygotowane przez serwis-menów ! polecam 600 euro i mamy tygodniowy obóz ! …pozd
Tak też zrobiłem 🙂 po pierwsze (najważniejsze) namówiłem żonę na zimowe wakacje 🙂 z kolegą już nie miałem problemu (on za to musiał popracować nad swoją żoną) – na szczęście z sukcesem. Dzieci – (wiek przedszkolny) pod pachę i heja… 😉 udało się znaleźć o połowę tańsze połączenie lotnicze niż zwykle (co prawda przez Sztokholm- na Teneryfę, ale różnica pozwoli na zakup dobrej pianki), hotel za fajne pieniądze. Cel- oczywiście najeździć się na rowerze ile się da 😉 Teraz uzbroić się w cierpliwość i czekać na koniec stycznia 😉
Zimowy obóz w tropikach? – jestem za!
Filip trochę masz rację, ale z drugiej strony nie tak łatwo jest taki niecny plan zrealizować, no i mimo wszystko, moim skromnym zdaniem jest łatwiej jak ma się nieco starsze dzieci, no ale może przesadzam. Wiem dla chcącego nic trudnego, ale do tego tanga trzeba min. dwojga…..
@albinp z cytatem mnie ubiegłeś, wczoraj jak czytałem tekst dokładnie ta sama, pierwsza, myśl mi przyszła do głowy 🙂 Jak to człowiek może się łatwo ukierunkować po przeczytaniu opinii redaktora Cicheckiego 🙂
Jak mi dzieci podrosną, to na pewno skorzystam, dałem się namówić :). Przy okazji Filipowi gratuluję ilości startów. Szczególnie w Przechlewie – najpierw 1/2, a następnego dnia 1/4 i jeszcze te czasy przelotów. Szacun 🙂
No niby racja, ale jak sobie przypominam niektóre moje treningi w warunkach mocno zimowych na płaskim jak stół Mazowszu, w padającym śniegu i przy wietrze 6 m/s to mi się normalnie łezka w oku kręci 🙂 A w ogóle to – cytując klasyka – Calpe Sralpe 😉
A poważnie – bardzo fajny tekst 🙂