Grudzień 2006.
Już niedaleko. Tętno zbliżone do maksymalnego. Czuję, jak pulsują tętnice na skroniach. Urywany oddech, przykurcz mięśni oddechowych, płuca „na agrafkach’, nogi z waty ledwie wykonują kolejne kroki. W oczach ciemnieje, widać światełko w tunelu. Jeszcze tylko 50m. Biegnę dalej. … Nie dałem rady… tramwaj odjechał.
Kolejne trzy dni czułem w mięśniach ból spowodowany nadludzkim wysiłkiem przebiegnięcia 80 metrów do przystanku tramwajowego.
Powiedziałem sobie 'DOŚC’
25 grudnia 2006.
Wiek rocznikowy: 36 lat. Wiek wg samopoczucia: 60 lat. 112 kg. żywej wagi, zgaga, bóle głowy, bóle stawów, chroniczne przemęczenie, podkrążone oczy. Tętno spoczynkowe 75, zmęczenie nawet podczas siedzenia w fotelu przed telewizorem, aktywność sportowa: „pilot i piwo’. Wstaję i oznajmiam, że za rok przebiegnę maraton. Zobaczyć twarze bliskich i usłyszeć salwę śmiechu – bezcenne.
27 grudnia 2006.
Pierwszy trening. Plan Skarżyńskiego, jakieś pierdoły o marszobiegach, truchtach itp. To nie dla twardzieli. Zaczynam od czwartego tygodnia – 5 minut truchtu, 3 minuty marszu itd. Po 2 minutach truchtu wracam do domu. Następnego dnia rozpoczynam od 20 minut marszu, po powrocie nie jestem w stanie powiedzieć ani słowa, a domownicy są przekonani, że gmina wybudowała nam pod nosem kolej parową.
Tak się to wszystko zaczęło. Teraz, z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że maraton to dystans dla każdego, niezależnie od wieku. Wymaga jednak odrobiny przygotowań. I trochę samodyscypliny, dobrego zarządzania czasem, odporności na ból, wytrwałości, samozaparcia. I jasno zdefiniowanego celu. Potem jest już łatwo.
4 maja 2008.
35 kilometr – Smocza Jama. Tętno zbliżone do maksymalnego. Czuję, jak pulsują tętnice na skroniach. Urywany oddech, przykurcz mięśni oddechowych, płuca „na agrafkach’, nogi z waty ledwie wykonują kolejne kroki. Jeszcze tylko 7km. Najdłuższe 7 km. mojego życia. Biegnie już tylko głowa, bo fizycznie nie działa już nic. Przy życiu trzyma mnie izotonik i glukoza. W końcu linia mety… niestety nie. Jeszcze jedno kółko po Błoniach. 3,5km. Czas wlecze się niemiłosiernie. Ostatnia prosta, kilometr, trzysta metrów. Pomimo totalnego odcięcia coś wewnątrz budzi się do życia i powoduje, że zaczynam finisz. Ostatnim tchnieniem wykonuję krok przez matę, chip piszczy. Udało się. Na szyi medal. To mój pierwszy raz. Teraz mogę już WSZYSTKO!
No prawie, bo dzień po wygląda już tak:
http://www.youtube.com/watch?v=m-hCuYjvw2I
26 lipca 2012.
Wiek rocznikowy: 42 lata. Wiek wg samopoczucia: 20 lat. 93 kg. wagi, tętno spoczynkowe 35. Na koncie 8 maratonów i 19 „połówek’, pierwszy maraton szosowy i MTB, pierwszy Half Iron Man. Nowy cel tak odległy, jak pierwszy maraton. Cel: Iron Man. I już.
chciałbym mieć za 7 lat tyle zapału jak ty :).Dajesz DAREk
Darek. Myślę, ze każdy z nas 40 latków tak zaczynał. Powodzenia!
Darek. Myślę, ze każdy z nas 40 latków tak zaczynał. Powodzenia!
Doskonały wpis. Czyta się rewelacyjnie. Zabierasz czytelnika w swoją historię i przytrzymujesz – dowcipnie i prawdziwie. Fragment z tramwajem – bezcenny! Powodzenia.