Robert Wilkowiecki: „Przed Hawajami wiedziałem, jakie jest ryzyko”

Robert Wilkowiecki ma za sobą rok pełen wyzwań. Arytmia napadowa zmusiła go do wycofania się z kilku wyścigów, w tym z prestiżowych mistrzostw świata IRONMAN. Jak ocenia swój start na Hawajach? Kiedy wróci do ścigania i treningów?

ZOBACZ TEŻ: IRONMAN Taupo 70.3: Paweł Młodzikowski wicemistrzem świata AG!

Akademia Triathlonu: Masza za sobą trudny rok. Ogłosiłeś, jaki był powód problemów zdrowotnych. Powiesz nam coś więcej?

Robert Wilkowiecki: 18 grudnia idę do szpitala na specjalistyczny zabieg diagnostyczny. Jeśli on potwierdzi, że ma częstoskurcz nadkomorowy, który był do tej pory diagnozowany u mnie innymi metodami, to wtedy w miarę możliwości lekarze przeprowadzą tzw. ablację, czyli mały zabieg na sercu. Chodzi o wyeliminowanie tego problemu.

Jeśli zabieg się powiedzie i wszystko pójdzie po naszej myśli, to temat powinien być zakończony i po kilkutygodniowej przerwie na rehabilitację, powinienem wrócić. Liczę, że to tak będzie przebiegało.

Jest pewne ryzyko, że podczas tego zabiegu diagnostycznego (to się nazywa chyba „zabieg elektrofizjologiczny”) może się okazać, że jest to inny rodzaj arytmii (migotanie przedsionków). Jeśli coś takiego wyjdzie, to leczenie będzie troszeczkę inne. Czeka mnie jeszcze inny zabieg, będzie to wydłużone. Na razie prognozy są takie, że ablacja powinna pomóc.

AT: Czyli ta nazwa, którą wymieniłeś wcześniej to profesjonalnie określenie arytmii napadowej?

RW: Tak, arytmia napadowa to po prostu zmiana rytmu serca. Są różne rodzaje z tego, co się dowiedziałem. A napadowa, że występuje nieregularnie w różnych przypadkach.

AT: Jako że nie jest to takie rzadkie zjawisko pośród age-grouperów (sam znam kilku), czy mógłbyś wyjaśnić, jak te napady wyglądały na zawodach, aby ktoś miał wskazówkę, że też może zmagać się z problemem arytmii napadowej?

RW: Poruszasz dobry temat. Mam nadzieję, że moja sprawa zakończy się pozytywnie i wtedy opowiemy na ten temat trochę więcej. Każda osoba chcąca uprawiać triathlon lub sporty wyczynowe, będzie mogła dla siebie coś z tego przypadku wyciągnąć. Myślę tutaj np. o kontekście zasadności badań lekarskich do licencji – nigdy wcześniej o tym aż tyle nie myślałem.

Jak to wyglądało u mnie? W niektórych momentach podczas wysiłku pojawiał się zaburzony rytm pracy serca. U mnie to było podwyższone tętno. Jest to nagły skok. Nie jest to tak, jak podczas mocnego wysiłku, gdzie to tętno sobie rośnie przez 1-2 minutę, osiąga jakieś wartości, to tutaj jest po prostu nagły skok, bez zmiany intensywności na wartości przekraczające normy dla mnie przyjęte.

U mnie było to widoczne na pomiarach. Jeśli to było mocniejsze, to pojawiały się też symptomy niedotlenienia: zawroty głowy, lekkie omdlenie itp. Z tego, co mówią mi lekarze, chodzi o to, że serce, które osiąga duże wartości (i nie jest to spowodowane intensywnością) to uderzenia są nierytmiczne i serce pracuje „asymetrycznie”. Krew nie przepompowuje się prawidłowo i prowadzi to do niedotlenienia. U mnie nie było sytuacji, żebym zemdlał, ale miałem już sygnały idące w tę stronę.

AT: Czyli jeśli ktoś będzie miał podobne objawy, powinien się zgłosić do lekarza.

RW: Tak. Właściwie to dużo osób pisało do mnie z podobnymi pytaniami i opowiadało swoje przypadki. Było ich naprawdę sporo.

AT: Znam 30- i 40-latków, którzy mieli podobny problem. U nich nieprawidłowości wskazywał już np. Apple Watch, a nie były to zawsze trenujące osoby.

RW: U mnie też badanie EKG na zegarku też jest pomocne. Sam pasek tętna nie wyłapie wszystkich parametrów, które chcemy. Czasami może pokazywać błąd pomiarowy. Natomiast jeśli taka sytuacja się u nas powtarza i mamy objawy, to warto na to zwrócić uwagę.

Z tego, co ja dowiedziałem się od profesjonalistów, to różne typy arytmii pojawiają się u sportowców wytrzymałościowych. Oczywiście to są bardzo indywidualne przypadki. Niektórzy mają migotanie przedsionków, a inni mają częstoskurcz komorowy. Są bardziej groźne, są mniej groźne. Warto to jednak badać i to sprawdzić.

AT: Diagnozowaliście to przez kilka miesięcy. Mówiłeś, że szukaliście przyczyn. Dostałeś zielone światło na start na Hawajach. Liczyliście, że może tam się to nie objawi?

RW: Szczerze, nie liczyłem na to, że to się nie przytrafi. Dostałem zielone światło. Badaliśmy serce i narządy, a więc nic nie zagrażało życiu bezpośrednio. Wiedziałem, że jest takie ryzyko i wiedziałem, że robienie zabiegów oraz leczenia (poszerzonej diagnostyki) w tym momencie tuż przed Hawajami wykluczy mnie z tego startu.

Podjąłem ryzyko, szczerze głęboko wierząc, że będę sobie w stanie z tym poradzić. To nie było tak, że to pojawiło się we Frankfurcie, a później na Hawajach. To mi się działo wielokrotnie w procesie treningowym. Pracowałem nad tym, współpracowałem z psychologiem, aby nauczyć się jak tym „zarządzać”. Głęboko wierzyłem, że będę tym właśnie mógł „zarządzać”. Trening to jednak tylko trening. Nie ma tam takiej intensywności. Nie eksploatujemy organizmu w taki sposób. Plus adrenalina i inne rzeczy.

fot. Mateusz Wójtowicz

AT: Pływanie na Hawajach było chyba w porządku, ale problem pojawił się na rowerze?

RW: Chyba nie miałem ataku na pływaniu. Zauważyłem zresztą, że mam skoki tętna. Wynosi w okolicach 140, jest nagły skok, to na 190. Serce w częstoskurczu sobie radzi. Słyszałem, że granica to około 200 uderzeń na minutę – serce radzi sobie z pompowaniem krwi.

Dla mnie normalne tętno maksymalne, jak jestem świeży to około 191 uderzeń na minutę. Zauważyłem, że jak mam ten atak i wynosi np. 160, to nagle wchodzi na 220,230. Zakładając więc, że jestem w wyścigu i eksploatuje się na maksa, wchodzę na wyższe tętno, następuje atak i serce sobie nie radzi.

Wracając do pływania. Nie było problematyczne. Później jednak na etapie kolarskim pojawiły się problemy. Miałem taką sytuację, że kiedy chciałem przyspieszyć, zareagować na sytuację wyścigową i wejść na wartości, które wielokrotnie robiłem (mocy), zanim poczułem wykonywaną pracę (przyspieszony oddech), to następowało odcięcie prądu i niedotlenienie. Uczucie wyłączenia organizmu. Po kilku takich sytuacjach straciłem poczucie bezpieczeństwa.

Nie mogłem już liczyć, że wyciągnę od organizmu tego, co potrzebuję, na zawodach takiej rangi. Kolejne próby kończyły się fiaskiem i czułem, że nie są dobre dla mojego zdrowia. W efekcie nie było możliwości dalszej rywalizacji.

AT: Domyślam się, że sezon nie był prosty dla głowy. Podobnie Hawaje. Teraz znacie diagnozę i macie plan. Odetchnąłeś coś?

RW: Poczucie niepewności i pewnej niestabilności w życiu jest trudne. U mnie ta niepewność związana jest, z tym że sport zawodowy to wielka część mojego życia. Przekłada się na wszystkie sfery mojego życia. Wiem, że jestem w to bardzo mocno zaangażowany. Te emocje są duże i trudne, a więc ta niepewność mi ciążyła.

Jak są już podjęte jakieś kroki i nawet nie wiem jeszcze, jakie będzie rozwiązanie, to buduję już jakieś bardziej pozytywne emocje. Dodatkowo trochę ochłonąłem i poradziłem sobie z tymi emocjami. Otrzymałem dużo wsparcia.

Lecąc na Hawaje, wiedziałem, jakie jest ryzyko. Wierzyłem, że sobie z tym poradzę. Jak widać, nie byłem w stanie. Wiedziałem, że niektórzy nie wiedzą, co mi jest i mogą to różnie odebrać. To jest w porządku, bo to normalne opierając się na wynikach i faktach. Totalnie nie zdziwiłyby mnie takie reakcje od nieznanych ludzi.

Zaskoczyło mnie jednak to, że dostałem bardzo dużo wsparcia od osób, które znam mniej lub nie znam całkowicie. Nawet więcej niż po startach. To pokazuje mi, że ludzie wierzą w to, co robię. To zdecydowanie pomogło w tych chwilach załamania i niepewności. Teraz jest coraz lepiej.

fot. IRONMAN

AT: Zakładamy, że ablacja się udaje i wracasz do trenowania. Myślicie o kolejnym roku?

RW: Tak, oczywiście, budujemy takie plany. Jakiś Plan A, Plan B, gdyby coś się posypało. Zakładając jednak, że wszystko pójdzie dobrze, w drugiej części stycznia wrócę do pełni treningów. Może nie od razu na głęboką wodę. Trzy tygodnie przerwy i będę budował swoją formę.

Nie wiem jeszcze dokładnie, jak to będzie wyglądało, bo pojawiają się różne plotki z kalendarzem IRONMAN Pro Series, ale jeśli nic nie pozmieniają, to zakładamy podobny scenariusz jak w tym roku – walka w Pro Series i wrócę do Teksasu na pierwszy strzał w tym sezonie.

AT: Na koniec, co powiedziałbyś początkującym triathlonistom?

RW: Tym, którzy już trenują, nie trzeba wiele motywacji. Może słowa uspokojenia: nie rzucajcie się na głęboką wodę, cieszcie się tym, traktujcie jako zabawę i hobby. To pomoże Wam osiągnąć wyniki, cele i frajdę.

Tym, którzy chcą zacząć trenować lub chcą wziąć się za siebie i triathlon może być fajnym rozwiązaniem, powiem, że ogólnie regularna aktywność na niskiej intensywności tlenowej jest wręcz niezbędna dla zdrowia i metabolizmu. To najważniejsze jeśli chodzi o naszą długowieczność i samopoczucie. Kultywuje takie powiedzenie trenerów: wysokie VO2 max to najważniejszy wyznacznik ogólnie przyjętego zdrowia.

Mając cel startu w triathlonie, tym łatwiej będzie regularną aktywność zachować. Aktywność fizyczna jest najważniejszą rzeczą dla każdego człowieka. Zdrowie metaboliczne jest chyba najważniejsze. Ważniejsze niż silne ręce i silne nogi. Rozmawiałem z paroma osobami. Co nam z tego, że podniesiemy 120 czy 150 kilogramów, jeśli będziemy mieli problemy z układem sercowo-naczyniowym?

AT: Dziękujemy za rozmowę!

Grzegorz Banaś
Grzegorz Banaś
Redaktor. Lubi Lionela Sandersa i nowinki technologiczne. Opisuje ciekawe triathlonowe historie, bo uważa, że triathlon jest wyjątkowo inspirującym sportem, który można uprawiać w każdym wieku. Fan dobrej kawy i książek Jamesa S.A. Corey'a.

Powiązane Artykuły

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,807ObserwującyObserwuj
21,500SubskrybującySubskrybuj

Polecane