Dawno nic nie pisałem. Musiałem trochę ochłonąć. Po zawodach w Ślesinie nie miałem za bardzo ochoty na zajmowanie się triathlonem (oczywiście poza trenowaniem :p). Co tam się stało? Postanowiłem nie pisać relacji, nie miałem weny i motywacji. Napiszę w skrócie: strasznie się ujechałem na rowerze. Nie odżywiałem się odpowiednio, co w połączeniu z masakrycznie złą pogodą (jak dla mnie) i defektem roweru (zaciśnięty hamulec), dało mizerny wynik. Jak najszybciej chciałem o Ślesinie zapomnieć. Niestety nie pozwoliła mi na to fotografia, która zrobiła furorę w „internetach’ (dzięki Maćkowi D.).
Nawet moja mama mówiła, że nie może na to zdjęcie patrzeć. Jedyne co na nim fajne, to moja żona, która mnie tak bardzo wspiera.
6 dni po Ślesinie miałem okazję zrehabilitować się w Charzykowach (urocza miejscowość na Kaszubach) na 1/4IM. Szybko się zregenerowałem (w sumie potrzebowałem bardziej regeneracji psychicznej niż fizycznej) i znowu stanąłem na starcie. To były zupełnie inne zawody. Po pierwsze – był upał. Po drugie – ja byłem już innym zawodnikiem. Niezłe jak na mnie pływanie, mocny rower (w końcu trasa mi odpowiadała), bardzo mocny bieg. Dzięki krótkim dobiegom do T1 i T2, udało mi się zrobić nową życiówkę na 1/4IM (2:07:16, byłoby szybciej gdybym się nie pogubił w T2) i w dodatku zająłem 2 miejsce (przegrałem jedynie z Norbertem Giecewiczem). Nie ukrywałem radości na mecie i w strefie finishera.
Cieszyłem się również, że w końcu czekała mnie 3 tygodniowa przerwa, po której miały nastąpić 3 starty z rzędu (Stężyca, Bydgoszcz i Gdańsk – wszystko 1/4IM). Stężyca już za mną, jak było?
Przed zawodami w Stężycy popracowałem troszkę mocniej na treningach. Tego potrzebowałem: spokojnych treningów, bez ciśnienia i bez świadomości, że zaraz zawody. Na mapkach trasa wydawała się kompletnie nie dla mnie. Pływanie fajne, natomiast rower i bieg sprawiały wrażenie, że są bardzo zakręcone. Na szczęście myliłem się co do trasy rowerowej, która okazała się wymagająca (dużo podjazdów dających w kość) ale bardzo szybka – to mi pasowało. Jeśli chodzi o trasę biegową – była strasznie zakręcona, na szczęście panował taki skwar, że i tak bym się bardziej nie rozpędził.
Na pływaniu postanowiłem ustawić się kompletnie z boku, z dala od czołówki. To była dobra decyzja, do pierwszej bojki nie dotknąłem ani jednego zawodnika. Płynąłem zupełnie sam. Wolę nadrobić te 30-50m i płynąć w spokoju. Czas pływania to 16:15, więc całkiem nieźle. Po tej części następował bardzo długi i miejscami stromy podbieg do T1, na którym wyprzedziłem masę osób.
Bardzo szybka zmiana i już siedziałem na siodełku. Kręciłem mocno od samego początku. Chciałem jak najszybciej wyprzedzić wszystkich, których powinienem i później w spokoju cisnąć swoje, nie przejmując się za bardzo innymi zawodnikami. Tak też zrobiłem. Po 10km wyprzedzałem już sporadycznie pojedynczych przeciwników. Pierwszą pętlę zrobiłem bardzo mocno, drugą troszkę lżej – wiedziałem, że czeka nas piekło na biegu.
Jestem bardzo zadowolony z części rowerowej w moim wykonaniu. Dała mi ona niezłą podbudowę pod bieg, z roweru zszedłem chyba na 12 miejscu i wiedziałem, że jeszcze kilku rywali na pewno wyprzedzę.
Bieg zacząłem spokojnie (jak na mnie). Niestety, późniejsza jego część też była spokojna. Po prostu nie można było się rozpędzić. Nie dość, że co chwilę był zakręt, to jeszcze ta piekielna pogoda (szacunek dla każdego, który startował tego dnia w tym upale)!
Jakby tego było mało, złapała mnie kolka żołądkowa, z którą biegłem do samej mety. Na szczęście nie tylko ja miałem problemy. Udało mi się wyprzedzić dużą liczbę przeciwników i ostatecznie zająć 4 miejsce open z czasem 2:11:48.
Przegrałem tylko z Luftem, Przymusińskim i Głogowskim (niestety Kalaszczyński miał pecha i złapał kapcia) – te nazwiska mówią same za siebie (nie ważne, że byli kompletne poza moim zasięgiem). Można powiedzieć, że wśród amatorów byłem tego dnia najlepszy. Wiadomo – nie było wielu czołowych polskich agegrouperów ale nawet jakby byli, to łatwo bym im się nie dał.
Po zawodach, szybko wskoczyłem do zimnego basenu i w pełni zadowolony czekałem na żonę, która też tego dnia startowała.
Zawody w Stężycy były najlepszą imprezą z cyklu Garmin Iron Triathlon na jakiej startowałem. Czułem, że wszystko było dopięte na ostatni guzik. Super miejsce na takie zawody (w dodatku blisko Trójmiasta). Polecam je każdemu!
Wracając do moich planów na drugą część sezonu, teraz czekają mnie starty w Bydgoszczy i Gdańsku na 1/4IM. Traktuję je bardziej jako przygotowanie do imprezy głównej lata, czyli 70.3 w Gdyni ale stając na starcie na pewno dam z siebie wszystko. Czuję, że z tygodnia na tydzień staję się mocniejszy. Na razie jestem zadowolony z tego co prezentuję w tym sezonie. Tak miało być, forma miała zwyżkować aż do startu w Gdyni a później utrzymać się do zawodów na ½ IM w Borównie/Bydgoszczy (2 tygodnie po Gdyni). Zupełnie inaczej niż przed rokiem, gdzie najlepszą formę miałem w maju/czerwcu a później już tylko kontuzje i problemy. Zobaczymy czy mój plan wypali i w czy w Gdyni rzeczywiście będzie ogień. To jest tak naprawdę jedna wielka niewiadoma, ponieważ przygotowuję się sam (bez trenera) i nie wiem czy to wszystko ma sens. Coraz częściej myślę o rozpoczęciu współpracy z trenerem. Możliwe, że znajdę kogoś, kto zechce mnie poprowadzić i komu zaufam – a z tym u mnie ciężko!
PS. Czy ktoś nie widział moich okularków (czarne TYR Nest Pro), które „zagubiły’ się gdzieś w strefie zmian? 🙂
Mateusz, ja też nie mogę patrzeć na to pierwsze zdjęcie ;-). Dobrze, że wstałeś i pokazałeś jaki jesteś! :-). Powodzenia w Bydgoszczy!
No no, zaraz prosi zaczną się bać! Szkoda, że miałem ten cholerny wypadek bo tak spotkalibyśmy się w Marbruku. No, ale coś odwlecze to… Mam nadzieję, do zobaczenia w Bydgoszczy.
Artur – dziekujemy!!! Arkadiusz – dziękuję!!!
Rosniesz! Cieszy to…. Tak trzymaj! Piekne fotki! 🙂
Z przyjemnoscia obserwuje jak rosniesz w sile i sie rozwijasz!!! A twoja skromnosc i kultura dopelniaja Twoja osobowosc. Zaraz, zaraz, mam jeszcze jedna uwage… Mistrzem czyni Cie Kasia! Bez dwoch zdan!