Kolejne relacje znajomych opisujących treningi w atrakcyjnych i egzotycznych miejscach podziałały na mnie stymulująco:
A co to? – Ja gorszy?
Też chcę zrobić pierwsze długie wyjeżdżenie w atrakcyjnej okolicy!
Nie miałem czasu na rezerwację lotnicze i chciałem uniknąć upokarzającego dla mnie procesu rozkręcania roweru i wpychania go do walizki lotniczej. Zawsze przy tej okazji dzieje się coś niezaplanowanego i niekorzystnego dla roweru.
Dlatego wybrałem lokalizacje, do której mogłem dostać się samochodem. Kilkanaście godzin spędzonych wczoraj w podróży opłaciło się. Na miejsce dotarłem późnym wieczorem, ale na szczęście większość trasy przejechałem nowo oddaną autostradą. Jedynie ostatnie 10 km przyzwoitymi drogami lokalnymi.
Poranek jak z bajki – błękitne niebo i śniadanie ze świeżymi owocami cytrusowymi oraz lokalnymi produktami.
Kiedy włożyłem bidony do koszyczków rower lekko zadrżał, a kiedy skończyłem pompować koła – lekko zarżał. Wiedział, że czeka go wspaniała wyprawa.
Zresztą, może to mnie coś chrupnęło w kolanie.
Początkowo planowałem zacząć z wysokiego „C’ – jakieś 200km lub przynajmniej 180km. Tak, żeby zrobić wrażenie na znajomych, którzy na Majorce kręcą potworne odległości.
Ale z drugiej strony długie wypady nie są zbyt bezpieczne dla „ejdżgrupersów’ z wyższych kategorii wiekowych. Nagły atak amnezji, niski poziom cukru, zbytnie natlenienie mózgu (że też nie wspomnę innych chorób tego wieku), może spowodować, że odnalezienie drogi powrotnej staje się zadaniem ponad siły.
I to jest dodatkowy argument na korzyść trenażera!
Dodatkowym bodźcem był fakt, że ekipa AT na Majorce zapowiadała dzień nieróbstwa, zwany dla niepoznaki dniem odpoczynku.
Odpoczynku po czym? Po trzech dniach treningów?
Każdy, kto czyta wypowiedzi ekspertów na AT wie, że taki dzień bez treningu powoduje olbrzymie, do nienadrobienia straty w wydolności. Owszem, zyskujemy trochę świeżości, ale spadek formy spowodowany przestojem jest kolosalny!
Na tym etapie przygotowań nie wolno odpoczywać!
Ale dobrze, oni tracą formę, a ja dzięki specjalistycznym i różnorodnym treningom będę nadrabiał zaległości spowodowane kontuzjami.
Droga, którą wybrałem, częściowo wiodła malowniczą choć wymagającą trasą jednego z legendarnych – obok Barcelony – triathlonów sponsorowanych przez firmę Garmin.
Popatrzyć z bliska na miejsca, gdzie za kilka miesięcy tłumy będą dopingować swoich faworytów! Gdzie giganci triathlonu będą walczyć o palmę pierwszeństwa.
Zanurzyć się choć na chwilę w tej niezapomnianej atmosferze!
Krótki odpoczynek po śniadaniu i ruszamy. Pogoda sprzyja – tuż przed południem termometr wskazywał 22 stopnie C!
Najpierw spokojnie. Po 10 minutach jazdy zabudowania miejskie się skończyły i wyjechałem z uroczej miejscowość, w której nocowałem.
Zaczęły się sady i ogrody porastające lekko pofałdowane wzgórza. Nie czułem co prawda zapachu kwitnących pomarańczy, ale widać było, że owocowe drzewa,były gotowe do eksplozji kwiatów i liści. W ich nagich jeszcze gałęziach uwijały się egzotyczne ptaki, których nazw niestety nie znam.
Między sadami widziałem plantacje truskawek. Wielu naszych rodaków znajduje tu sezonowe zatrudnienie.
Gdzieniegdzie widziałem dobrze utrzymane farmy, a od czasu do czasu barokowe kościółki świadczące o bogatej historii kraju.
Wielu tubylców wykorzystywało piękną pogodę i czas sjesty i w przydrożnych barach i kafejkach raczyło się lokalnym napojem podawanym w butelkach z ciemnego szkła.
Na trasie było wiele krótkich, płaskich i wymagających podjazdów, oraz sporo zakrętów.
Region ten jest znany z dość silnych i zmiennych wiatrów. Mnie też się dały we znaki, Czułem, że usta mam posiekane od słońca i właśnie wiatru.
Wstąpiłem do najbliższego sklepu. Ekspedientka posługiwała się lokalnym dialektem i mówiła z silnym akcentem. Ale szybko się dogadaliśmy i odjechałem z piękną szminką z perłowym połyskiem.
Po dwóch godzinach uznałem, że czas wracać. Skoro sam Nad-Redaktor Grass zapowiedział na dziś 4h, to może i mnie to wystarczy.
Po godzinie jazdy dojechałem do miejsca, gdzie trasa rowerowa wcześniej wspomniane triathlonu Gramina robi nawrót. Nazwa miejscowości nie pozostawiała miejsca na żadną pomyłkę:
Wiedziałem, że od tego miejsca do domu w Piasecznie mam dokładnie 11km.
@Plati, sprawdzałem, czy na skutek ruchów tektonicznych teren się nie wybrzuszył i nie pojawiły się jakieś zdradliwe podjazdy. Jest spoko, można płacić startowe
to nazywa się PRO przygotowanie do sezonu, objazd trasy na dwa miesiące przed zawodami ;)))
Jaroszowa Wola, miejscowość wypoczynkowa 11 km na południe od Piaseczna. Na asfalcie ciągle widoczna żółta strzałka malowana ręką trenejro Szołowskiego nakazująca wykonanie nawrotu.
Szukałem na mapie, ale nie znalazłem tej miejscowości. Musi być nieźle zabunkrowana. W końcu ćwiczą tam najlepsi 🙂
Czytałem o Jaroszowej Woli w przewodnikach i zastanawiałem się nad tym miejscem na wakacje szczególnie właśnie ze względu na podobno świetne trasy rowerowe. Trochę mnie tylko przerażała odległość do pokonania (samochodem) ale można to obejść metodą Hoffmana i Kamińskiego a za zaoszczędzone pieniądze jeszcze dokupić jakiś nowy gadżet.
Od słońca powiadasz? A nas nie rozpieszcza! Dzisiaj bylo gorzej niż w kieleckim! I po cholerę tyle km się tluc?! 🙂
dzisiaj wewnętrzny termometr wskazywał grubo ponad 20 stopni! Niestety w planach trenejro Szołowski zadał bieganie w drugim zakresie i śmigałem po Kabatach dzisiaj. Rower jutro. mam nadzieję, że nie będzie za mocno padać. Zapowiadają deszcze…podobno z Majorki przywiało.