Jeszcze kilka lat temu, gdy ktoś mnie pytał o triathlon, musiałem tłumaczyć, że my tutaj nie biegamy na nartach, z karabinem na plecach. Dzisiaj, gdy dyscyplina zyskała na popularności, rozmowy przybrały nieco inny obrót. Posłużę się krótkim dialogiem do zilustrowania nowego zjawiska na naszym triathlonowym podwórku.
X: O! Ty też trenujesz triathlon?!
Ja: No tak .
X: A zrobiłeś już jakiegoś Ironmana?
Ja: jeszcze nie, na razie startuję w sprintach i olimpijkach.
X: A w ile to robisz?
Ja: Sprint poniżej godziny, olimpijkę poniżej dwóch.
X: Szybko! A mój znajomy, co zrobił Ironmana, to ponad 15 godzin spędził na trasie, mega wysiłek, mega gość, co?
Ja: Ale chyba raczej słaby? – dopytuję
X: No co Ty, on przecież robi Iromnany, a nie jakieś sprinty…
Podobnych rozmów było bez liku. Jeszcze lepsze są fora, gdzie „znawcy dyscypliny” nie zostawiają suchej nitki na naszych reprezentantach, którzy w Pucharach Świata zajęli miejsca w okolicach 30-stki, sugerując, że trzeba by tam było wysłać jakiegoś Age-Grupera-Amatroa, to by zrobił lepszy wynik. Właśnie ruszył sezon, a za chwilę kwalifikacje Olimpijskie wyjdą na ostatnią prostą. Mój artykuł jest więc swoistym uderzeniem wyprzedzającym, który może sprawi, że ktoś się zastanowi dwa razy, zanim coś napisze.
Na ludzkiej psychice robi wrażenie dystans 3,8km/180km/42,195km, ale 600m/15km/3km…co to w ogóle jest?! Każdy jest w stanie to ukończyć… No właśnie, ukończyć, ale już nie ścigać się. Ściganie się na każdym dystansie zawsze jest ciężkie, jednak tylko ukończenie go to już dwie różne sprawy. Generalnie im dłużej, tym ciężej ukończyć, choć nie zawsze. Kończąc Iromnana Mallorca miałem naprawdę dosyć.
Aż zali mi było patrzeć na tych, którzy byli jeszcze w połowie roweru, gdy ja byłem już na mecie. Gdy jednak po 16 godzinach kuśtykałem na metę zobaczyć zakończenie zawodów, to moją uwagę przykuwali zawodnicy z nadwagą po 40 kg, którzy po prostu szli do mety, nie wyglądając wcale na zmęczonych. Na drugi dzień widziałem ich hotelu w koszulkach finiszera, szczęśliwych, zadowolonych i świeżutkich, jakby wrócili z dłuższego spaceru. To tak jak w marathonie. By złamać 3 godziny trzeba już coś biegać, ale 6 godzin można zrobić 5km truchtając, 5km idąc. Czemu o tym piszę? Dlatego, że po 13 latach ścigania w triathlonie na każdym dystansie od super sprintu po IM, dochodzę do wniosku, że najbardziej bolały mnie nie długie spokojne starty, gdzie po prostu kontrolujesz strefy, pamiętasz o jedzeniu, realizujesz założenia, zmierzasz do mety we względnym komforcie, pilnując się by gdzieś nie przegiąć. Najbardziej bolały mnie supersprinty np. sztafety (400/8/2) gdzie już po 45 sekundach zawodów byłem poza strefą komfortu, a przede mną było jeszcze 20 minut ciągłego wysiłku, mocno ponad progiem.
Tu nie ma miejsca na błąd. „Puścisz nogi” – nie masz grupy, zawalisz boks – nie masz grupy, zaśpisz na nawrocie – grupa odjechała, dasz za mocną zmianę, ktoś poprawi – grupa odjechała. Źle się ustawisz przed zejściem do T2 – wybiegniesz 30 sekund później. A jak tu nadrobić, skoro taki Kuster otwiera bieg w tempie 3min/km. Wszystko na maxa od startu do mety, bez kalkulowania. Dajesz z siebie 110% i albo Ci wystarczy, albo zemdlejesz 300m przed metą, jak to miało miejsc na PŚ w Huatulco. Trening pod sprinty jest znacznie bardziej złożony i wymaga znacznie większego wachlarza umiejętności – choćby kolarskich za sprawą jazdy w grupie.
To co jednak najbardziej odróżnia długasów od sprinterów to pływanie. To właśnie niezrozumienie charakteru tego treningu przez amatorów, powoduje być może brak szacunku dla sprinterów. Po co mi pływanie na IM? Umiem pływać, jakoś przepłynę, najważniejszy jest rower i bieg. Słusznie. W sprincie stracisz w wodzie 20 sekund i Cię nie ma, już się nie liczysz. Jeśli na sprintach pływasz 5 minut na 400m to sorry, ale jesteś bardzo średnim pływakiem, weź się do roboty, albo przejdź na długie. W Polsce ogon pierwszej grupy to może 4:40, o ile masz dobre przełożenie jeziora na basen. Ja miałem, pływałem w jeziorach znacznie lepiej niż w basenach. Moje 4:35 na 400 przy założeniu, że jestem wytrzymały i potrafiłem niewiele wolniej pływać dłuższe dystanse- 800/1500m, pozwalało mieć kontakt z ogonem pierwszej grupy w Polsce. By tak pływać i poprawić się z 5 min/400m pływałem 9 razy w tygodniu. Pon-Sobota rano 5-6 km, dodatkowo Pon, Śr, Pt 3-4 km po południu.
Przez pierwsze dwa tygodnie objętości na poziomie 40-50 km, nie byłem w stanie robić już innych treningów, może jakieś lekkie rozbieganie, czy rozjazd co drugi dzień. Miałem uczucie, że ręce mi wypadły ze stawów i mogę zawiązać buty stojąc na baczność. Mój fart, że miałem jakąś tam przeszłość pływacką. Ktoś kto nie pływał od dziecka, niestety już tego nie nadrobi. Żadne magiczne Total Immersion, czucia wody i inne sztuczki nie pomogą, gdy pływasz 2-3 razy w tygodniu po 2-3 km. Tyle nieraz robiłem jednego dnia. Zyskasz zdolność pokonania dystansu pływackiego nawet pod IM, ale od pływania, które pozwoliłoby rywalizować na sprintach i tak będziesz o całe lata świetlne. I jeszcze jeden problem – finanse. Ładnie mieć mega drogi rower. Zawsze można go pokazać znajomym, w razie czego sprzedać, masz cos trwałego w ręce. A teraz policz sobie, ile kosztuje wynajęcie toru i opłacenie trenera 9 razy w tygodniu na dwie godziny przez rok. Kupił byś za to 3 rowery, ale fizycznie masz tylko to, czego się sam nauczyłeś. Dlatego ktoś, kto przeszedł takie szkolenie i tyle czasu i wysiłku w siebie zainwestował, zawsze będzie dla mnie 100 razy bardziej cenny jako trener, niż jakiś amator z trzema startami na koncie, czy inny wynalazek, czasem nawet po kursie instruktorskim, który sam się topi, ale uczy pływać innych. On zainwestował w siebie może kilka tysięcy złotych, były zawodnik kilkaset tysięcy – co najmniej tyle w mojej ocenie jest to warte.
Wracając do mnie – pływałem ok. 4:35 na 400m. Podczas zawodów nierzadko tzw. „pralka” była przez całe 1500m, a nie tylko na starcie. Na pierwszą grupę brakowało czasami ok. 15 sekund. Byłem w stanie doskoczyć i się utrzymać tylko dzięki bardzo mocnemu początkowi roweru, gdzie stawiałem wszystko na jedną kartę. „W trupa” – być w pierwszej grupie, albo miejsce poza dychą. Na Pucharach Europy moje pływanie to była już druga grupa, na pucharze świata ogon trzeciej, na WCS taki poziom nie pozwalał nawet dostać się na listy startowe. Nie inaczej było z biegiem. Moje najlepsze czasy biegu w szczycie formy (32:30) – to na pucharze Europy końcówka drugiej 20-stki, czyli ostatnie punktowane miejsca. Puchar Świata – musiałbym biegać 31 min, WCS- w okolicach 30, by wygrywać 29 min. I to wszystko po pływaniu i rowerze „w trupa”. Macie pojęcie, jakie to prędkości? Macie pojęcie, jaki to ból i wysiłek? Niecałe dwie godziny, które ciągną się jak cała wieczność i to w męczarniach. Przez ładnych kilka lat w Polsce na Mistrzostwach Polski na sprincie i olimpijce byłem zawsze w pierwszej piątce, czasem zdobywałem medal, ale to Polska, a Świat był 3 półki wyżej. W okolicach 30-tki moje zdolności szybkościowe, zaczęły już powoli spadać, było mi coraz trudniej je utrzymać. Długie dystanse są dla tych, co są już za wolni i za słabi na sprintach. Bolesna prawda, możesz się wściekać, tupać nogami, ale peselu nie oszukasz. Zaakceptuj rzeczywistość, przejdź na długie i pogódź się z tym, że na sprintach będą Cię lać chłopaczki, których kiedyś „wciągałeś nosem”. Zmiana warty i tyle.
Moim celem nie jest tutaj obrażanie zawodników startujących na długich dystansach, teraz sam jestem jednym z nich. Nie chcę też kpić z amatorów, bo słabiej pływają. Robią, ile mogą i tyle, ile potrzebują. Moim celem nie jest bagatelizowanie wysiłku, jakim jest ukończenie IM. Moim celem jest to, by zawodnicy którzy startują na długich dystansach, a tych jest teraz najwięcej, nie bagatelizowali zawodników ze sprintów tylko dlatego, że czas trwania ich rywalizacji jest krótszy. Wszyscy jesteśmy triathlonistami – jedną wielką rodziną, i powinniśmy się wzajemnie szanować. Zwłaszcza w przededniu Igrzysk Olimpijskich! Nawet jeśli naszym zawodniczkom coś by nie wyszło, nie powinniśmy ich besztać, krytykować , ale motywować i wspierać. Miejmy świadomość, że często wypowiadamy się na tematy, o których nie mamy pojęcia. „Ale słaby wynik”, „Ale dalekie miejsce”… aby taki „słaby wynik” zrobić trzeba włożyć w to wysiłek, który niejednego komentatora zwyczajnie by zabił. Wpierajmy naszych i szanujmy się bez względu na dystans i miejsce.
3 strony polerowania ego, bo ktoś nie docenił wysiłku. Biedactwo.
🙂 Ja mogę się pochwalić, że biegam tylko 3 sekundy wolniej od Usaina Bolta, więc te sprinty są mocno przereklamowane. A tak poważniej, to dobry przykład z Agnieszką Jerzyk. W miarę nieźle biega, ale pływanie to rozpacz. Powinna przestawić się na IM, tam o sukcesy będzie łatwiej.
Tendencja do chwalenia swojego „sortu” jest bardzo zakorzeniona. Jak w zeszłym roku człowiek zrobił 50 Ironmanów w 50 dni po kolei, to „Ironmanowa” rodzina zarzuciła mu że oszukiwał bo jeden czy dwa biegi z tych 50 zrobił na bieżni. No cienias i tyle.
fajne spostrzeżenie. Ja choć jestem długodystansowcem to zawsze powtarzam że krótkie np bieg na 10 km bardziej mnie morduje niż maraton. Szacunek dla sprinterów. Ale takie gadanie raczej bardziej w amatorskim triathlonie jest, wśród popisywaczy. W innych dyscyplinach więcej pokory i szacunku jest.
Mała dygresja:
szybki chód to około 7 kilometrów na godzinę,
w sześć godzin można PRZEJŚĆ 6×7 czyli 42 kilometry
Pozdrawiam sześciogodzinnych Maratończyków
Fajny tekst Filip
Po to własnie powstają dystanse dłuższe żeby większa ilość populacji mogła w nich startować.Dystans długi to 99%pracy czysto tlenowej,Sprint to praktycznie 75%dystansu na przemianach beztlenowych.
To jest normalne im krótszy wysiłek,tym można go intensywniej pokonać.Dystans długi jest cięzki wiadomo,po nim zawodnik zwykle dłużej dochodzi do siebie niż po sprincie.
Triathlon dlatego jest piękny że dla kazdego jest w nim miejsce,i każdy jak chce to może się mega zmeczyć na długim jak i mega na sprincie.
Filip podał przykład Kustera że ten otwiera w 3min/km i jak tu go dogonić,hmm Filip tu niestety poddałeś zły przykład,facet tyle nawet nie biegał jak go złapali na koksie,mogłeś podać przykład Kazik otwiera w 3.05 i jak tu go złapać,hehe
Szacunek należy się temu co wygrywa Sprint jak i temu co kreci 18h na ironmanie,wszyscy jesteśmy wielką rodziną o tym trzeba pamiętać,i tworzyć Triathlon polskim sportem Narodowym
Normalnie na treningach przygotowując się do 1/2IM biegam do 25k, czasami padam na koniec, ale daje radę. Na ostatnim biegu 'Wilczym Tropem’ na 10k planowałem zrobić nową życiówkę (udało się). Mimo, że dystans ma się ni jak do tych z treningów, to po biegu byłem na maska zmęczony, również w trakcie było ciężko. Pełen szacun dla Sprinterów.
W bieganiu ten fenomen jest jeszcze bardziej obecny. No bo jak sie ma 5 km do ultra po gorach? To proste, pierwsze to spacer drugie „konkretny wycisk”. Prawda jest taka, ze to drugie czesciej wyglada jak spacer, a piatke lecisz caly czas nadprogowo. Podobnie jest z debiutantami, zaczynajacymi od pelnego IM swoja przygode z tri. Zamiast rozeznac sie najpierw w sprawie, zyskac wiedze, doswiadczenie, zaadaptowac organizm, nabrac respektu itd. idziemy od razu na Mount Everest. No, ale przeciez na fejsie wszyscy zobacza ze jestem kozak i kolo z zelaza. Nie znam statystyk, ale wydaje mi sie, ze „takie ironmany” , koncza z reguly na tym pierwszym starcie i wcale im sie nie dziwie 🙂
Filipie – jest tak, jak lubię! Prosto z mostu, po męsku i na temat.
Jest jednak coś, co rzuca cień na Twoje wypowiedzi. Mewa z Calpe rozpowiada w tamtejszych barach, że drugie ciasteczko, to nie ona zjadła…. Filipie – stań w prawdzie i powiedz jak było!
Bardzo prawdziwy tekst.
Mam szacunek zarówno dla tych, którzy wolą krótko i dla tych, którzy wolą długo. Osobiście wolę długie dystanse, bo mniej bolą. Przebiegnięcie 10 km w 39 minut jest dla mnie trudniejsze, niż przebiegnięcie maratonu poniżej 3 godzin. Długo i wolno jest o wiele przyjemniejsze niż krótko i szybko. 😉
W samo sedno! nikt kto nie zacznie na poważnie zajmować się tematem nie zrozumie. Na każdym dystansie, nie tylko w tri, mam swoją ocenę @Arek miałem to samo. Co roku starujemy z firmą w biegu sztafetowym na 3,8[km] jak im powiedziałem, że czuje się prawie jak po maratonie nie chcieli uwierzyć. Niby niecałe 15min, ale na średnim tętnie 190.
Odnośnie treningu do sprintu, tu jest fajny pomysł 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=kotWv4MCxNI
Świteny tekst Filip! Ująłeś sedno sprawy.
Myślę, że takimi ,,znawcami dyscyplin” nie ma co się przejmować. Tylko Ci co przelali litry potu mają szacunek i rozeznanie jak trudno zrobić dobry wynik i nie ma znaczenia czy to jest sprint czy IM. Jest tylko inna specyfika treningu ale w jednym i drugim przypadku można ,,zarżnąć” się na różne sposoby…. Po zaliczonym IM (myślę, ze z dobrym czasem jak na moją kat) powiedziałem znajomemu, że gorzej byłem podjechany po ostatniej połówce, nie uwierzył… Nie chciało mi się tłumaczyć…
Tekst supe i duzo uswiadamia. Ja jestem z tej drugiej strony barykady, ktora tak naprawde nie podchodzila ze zbyt wielkim szacunkiem do sprinterow, ale to tylko z tego powodu ze dla siebie szans tam nie widzialem nigdy i tez nigdy nie wzialem udzialu.
Po tym tekscie i analizie wlasnych startow na olimpijce czy cwiartce widze, coz co tu duzo mowic ze jestem cieniutki, ale coz jak tu nie mierzyc siebie do najlepszych.
Brawo za tekst. Można tylko/az się zgodzić i zgodzić!!!
Dodajmy również że oprócz sporego zmęczenia portfel nie cierpi tak mocno jak zapisując się na dłuższe dystanse 🙂 Organizatorzy widząc, że krótsze dystanse nie cieszą się tak dużym zainteresowaniem wśród „prawdziwych” triathlonistów obniżają ceny.
Szanujmy się nawzajem, ZAWSZE!!! Dystans nie powinien być wyznacznikiem dla SZACUNKU. To czy uprawiamy TRI amatorsko czy zawodowo – też nie powinno być takowym wyznacznikiem. Doceniajmy się wzajemnie!!! Dla każdego rywalizującego w zawodach amtora – to realizacja jego własnego celu. Często to zrozumienie własnego ciała, ograniczeń, możliwości i predyspozycji. Dla mnie każdy mający odwagę i stający na lini startu (bez względu na dystans) to osoba godna szacunku, każda która ukończy swój dystan podziwu -niezależnie od fizycznie zmierzonego na mecie czasu. SZACUNEK należy sie również tym którzy …DNF – czasami to pech, czasami trudna , bardzo trudna decyzja – to też element rywalizacji. Pamiętajmy, że na 100 starujących tylko 1 wygrywa, a 99 przegrało – czy te 99 osób jest gorszych? Czy tym 99 osobo nie należy się SZACUNEK I PODZIW? Moim zdaniem za trud, treningi, odwagę – powinniśmy się SZANOWAC!!!
Świetny tekst i mam wielką nadzieję, że wszyscy dobrze zrozumieją intencje, szacunek!
Jakieś trzy tygodnie temu kolega, który debiutuje w tym roku (akurat na 1/8) zapytał mnie, po obejrzeniu na Youtube tego ironicznego filmiku o triathlonie w Polsce, czy to faktycznie jest tak postrzegane, że startujący na sprintach to „ćwierćtriathloniści”. Pewnie niektórzy tak to postrzegają, ale kogo to obchodzi. Lubię sprinty, pewnie też dlatego, że nienajgorzej sobie w nich radzę, jak na kompletnego amatora, ale to kosztuje, jak już Filip wspomniał w artykule, dużo ciężkiej pracy i bólu na zawodach, a nie każdego na to stać … i teoria gotowa.
Bardzo fajnie i trafnie napisane. Na krótkim dystansie nie ma kalkulacji, jedziesz na max i boli aż do samej mety. Średnie tętno z ubiegłorocznych startów na 1/8 miałem na poziomie 90-92%.
Podobnie sprawa ma się z biegami:
– Startowałeś coś w weekend?
– 10km w Gdyni, miałem 39min
– to się chyba nie zmęczyłeś, ja startowałem ostatnio w maratonie, miałem 4:10.
zamiast 10km, może być też 5km w czasie na 18min a zamiast maratonu jakieś ultra zrobione tempem 7-8min/km, na ale to dużo kilometrów, tylko szybkiego marszu 😉
Całkowita racja. Wspierajmy się nawzajem, bo tylko my wiemy jak jest.
Wtedy pytania „znajomych” po zawodach: Który byłeś?.. po tym szydercze zadowolenie, że dopiero 342…- nie będą tak wkurzać. Pozdrawiam
Dokładnie tak!
Ale niestety takie niuanse zrozumieją tylko ci którzy trenują lub trenowali jakąś dyscyplinę na poważnie.
W amatorskich zawodach duża część startujących to niestety pozoranci, blagierzy i dyletanci. Oni nie są wstanie zrozumieć jak ogromnym wysiłkiem może być bieg na 400m, …ale IRONMAN – 15 godz. albo lepiej 18 godz. to jest coś czym się można pochwalić ..