Dużo się ostatnio mówi w środowisku triathlonistów o tzw. treningu na samopoczucie. Postanowiłem dorzucić swoje trzy grosze do dyskusji, ale robię to, jak to ja, dopiero po sprawdzeniu efektów na własnej skórze. W sierpniu miałem okazję uczestniczyć w obozie treningowym w St. Moritz pod auspicjami trisutto.com Organizator, Brett Sutton, wtłoczył mi do głowy, że najważniejsze jest czucie własnego organizmu na treningu.
Mogę śmiało powiedzieć – trafiłem do niego w samą porę. Ostatni sezon, podczas którego cisnąłem się bez litości, sprawił, że się przegrzałem. Treningi, owszem, były, ale zacząłem się przyłapywać na tym, że patrzę na nie jak na obowiązek do odklepania. Efekty jak to efekty, również były, ale zorientowałem się, że gdzieś po drodze, na nie wiem już którym okrążeniu, od twarzy odlepił mi się uśmiech, i został gdzieś w przydrożnym rowie. Brett Sutton przed tym właśnie przestrzega. Dzięki niemu przestałem się zmuszać do wysiłku, który nie sprawiał mi frajdy. Nie idę teraz na trening, który muszę wykonać. Idę dopiero wtedy, kiedy naprawdę – NAPRAWDĘ – czuję, że mam na niego ochotę. I nie chodzi tu o ochotę na nie wiadomo jak odległe w czasie sukcesy na zawodach, mistrzostwa na Hawajach… tylko o ochotę tu i teraz.
Jak to działa? Przyznam, że przez chwilę (no dobra, przez pół roku) trenowałem stosunkowo niewiele. Ktoś mógłby powiedzieć, że zmarnowany czas… ale potem, powoli, małymi kroczkami coś znowu ruszyło. Wcześniej zamiatałem samopoczucie pod dywan, ale teraz wiem, że jak wychodzisz na trening i już po drodze się zastanawiasz, czy to 10 x 1km mocnym tempem to będzie bardzo dziś bolało, czy może trochę mniej, to w zasadzie boli już teraz. A na treningu – boli jeszcze bardziej. Jeśli natomiast wychodzisz, bo chcesz, bo ciało prosi o trochę ruchu, z pełną świadomością, że jak się będzie fajnie ćwiczyło, to można pocisnąć, a jak będzie niefajnie, to można odpuścić… Tak, właśnie to powiedziałem. Odpuścić.
Brett Sutton powtarza, że trzeba mieć odwagę, żeby odpuszczać trening. Jeśli ćwiczymy samą siłą woli, bo trzeba, bo zawody, bo mistrzostwa, bo czasy… to każdy pęknie. Nie ma pytania, czy, tylko kiedy. A owe „kiedy” nastąpi w momencie, gdy treningi staną się wyłącznie obowiązkiem. Przykrym w dodatku i niechcianym. A przecież nie o to chodzi!
Po obozie, za każdym razem jak wychodziłem na trening, to się okazywało, że po 3 km relatywnie lekkiego biegu zaczynałem się cieszyć. Było fajnie. Zaczynałem się więc sam zastanawiać, co na przykład będzie po trzech osiemsetkach. Poszła pierwsza, jest ok. Druga, szybciej, ale bez spinki, jakby co, to skończę i pójdę do domu. Trzecia, piąta, ósma… I co? I czasy zgodne z założeniem, i uśmiech na twarzy. Właśnie ten, co tyle czasu w rowie ostatnio przeleżał. Ten, który widziałem u mistrzyni świata Nataschy Badmann (50 lat, i cały czas startuje, w tym roku na Hawajach jako PRO) Właśnie ten uśmiech. Bo trening był bez pistoletu (startowego) przy głowie, bo był ze świadomością, że jeśli by tak było, że dopadła mnie bezsenność, czy w pracy dużo się dzieje, to mogę odpuścić. Bo taki trening nic nie da. Że jak się źle czuję, to nie pobiegnę 10 km po 4:15/km. A nawet jak pobiegnę, to koszt będzie nieproporcjonalnie duży, bo wypalę zapasy frajdy.
Z drugiej jednak strony, jak czuję, że się dobrze biegnie, że lecę po 4:00/km, to wtedy nie ma przebacz. Wtedy właśnie ma być, ile fabryka dała – „bloody fast”, bo mózg nie jest obciążony, psychika działa jak dopalacz, a nie jak kula u nogi, a świat sam się do Ciebie uśmiecha. Właśnie, psychika. Swego czasu pod wpływam Jerzego Skarżyńskiego odpuściłem trenowanie z muzyką. Wszak Jerzy twierdził, że nie ma muzyki na treningu, że co nas nie zabije, to nas wzmocni, a muzyka przeszkadza i odwraca uwagę od treningu. Jednak po obozie na nowo otworzyłem się na muzykę. Moja nowa zabawka, słuchawki Creative Outlier Sports, 15 gramów czystej przyjemności sączy w moje uszy dźwięk z lekko podbitym basem, a przy tym nie czuć ich w ogóle w uszach. Kiedy mam na treningu robić drugi zakres, to odpowiedni dobór beatu sprawia, że nawet nie muszę patrzeć na zegarek.
Czyli, Jerzy Jerzym, a Wam dobrze radzę – jeśli odpuściliście muzykę, wróćcie do słuchania. To tylko potęguje przyjemność z treningu, a tym samym wzmaga chęci na dalszy wysiłek następnego dnia. Tyle ode mnie na dziś. A Wy, zamiast teoretyzować czytając ten tekst, wykorzystajcie zawarte w nim wnioski na swoim treningu. I dajcie znać, na przykład na fejsie, jak idzie. A przede wszystkim, zaczynajcie powoli, nie nastawiajcie się na to, że będzie ciężko i miejcie odwagę odpuścić jeśli tego potrzebujecie. Podziękowania dla trisutto.com, Brett Sutton, Rafał Medak.
Ja nigdy nie trenowałem według planu. Mam ochotę pobiegać to zakładam cichobiegi i dalej w drogę. Tak samo podchodzę do dystansu – jak czuję że mam moc to dokładam do pieca, a jak lipa to ….. jeszcze mi się nie przytrafiło. Co do muzyki to ja mam odwrotnie, jak zaczynałem przygodę z triathlonem trenowałem ze słuchawkami, a ostatnio nie wyobrażam sobie aby nie słuchać „ciszy” jak biegnę przez las. Pozdrawiam wszystkich Totalny Amator.
Rafał, cenię ludzi , którzy potrafią się wsłuchać w siebie podczas treningu, ale szkoda, że wyznajesz zasadę reklamy, nieważne jak, byle mówili. Jest oczywiste, że ten akapit powinien być w dziale reklama lub z dopiskiem „product placement”. Życzę powodzenia w osiągnięciu „targetu” 🙂
Drogi Krzyśku, artykuł jest podpisany, więc jak się domyślasz takie słuchawki miałem pod ręką ;))) Ciekawe skąd takie emocje wobec marki na C 😉 Najlepszego
Przeczytałem artykuł i zastanawiam się po co mi info o sluchawkach firmy C. Patrzę kto to pisał i… Dla mnie słabe, pewnie jakiś copywriter z firmy podrzucił a że mamy znajomych na akademii to powiesimy. Mała uwaga dla redaktorów aby była informacja „artykuł sponsorowany”.
Ja nie polecam sluchawek firmy na C, maja taki bass ze bola uszy i ciezko sie w nich biega :-).
Andrzejku, jesteś mistrzem. Gratulacje jeszcze raz super wyniku w Kona! Ja się trochę zapętliłem w zeszłym roku i zapomniałem, że robię to dla fun’u. Teraz każdy trening to zabawa, mimo tego ze już są zadania 🙂
Ja jeszcze bez trenera , wiec nikt mi nie pierdzieli co mam robic.
Robie co chce i kiedy chce , np zakladke plywanie/bieg . 🙂
Hej Rudi, artykuł jest sponsorowany ale przeze mnie 😉 Jak zauważyłeś nie ukrywam, tego ze odpowiadam za markę Creative w Polsce, a wręcz odwrotnie chwalę się tym. Słuchawki dostałem do testów jeszcze w wersji przedprodukcyjnej. Są super. Nie rozumiem dlaczego uważasz, że to nieładnie 😉
Polecam filmik: https://youtu.be/QHIdHc_qUVg
Najlepszego.
Radku, gratulacje takiego debiutu w IM. Szacun. To tylko potwierdzenie ze ten typ treningu przynosi efekt. Jest oczywiście jeden warunek. Trzeba kochać ten sport 😉
Trenuję tak praktycznie od poczatku i osobiście zauważyłem jeszcze jedną korzyść. Przez 3 lata wyrobiłem w sobie bardzo dużą świadomość tego co dzieje się aktualnie z moim organizmem, bo słuchając siebie praktycznie na każdym treningu dostosowywałem obciążenia i częściowo długość treningu do sytuacji. I to bardzo pomogło mi w debiucie na dystansie IM, szczególnie w dobraniu odpowiedniego tempa poszczególnych dyscyplin w danych momentach czasu i stanu organizmu. Tempo puściłem dopiero na 32km biegu, bo i nigdy w trakcie treningu nie doszedłem do ósmej godziny wysiłku. Generalnie polecam – u mnie działa. Potęga świadomości 🙂
Nie ma to jak artykuł sponsorowany. Niby o treningu a ja tylko zauważyłem reklamę nowych Creatiwów. Nie podoba mi się takie zachowanie. Nieładnie Rafał, nieładnie!!!
Mój kolega ma podobne podejście, trenowanie na wyczucie a nie np. ciągle patrzenie na zegarek. Tutaj mówimy o sferze psychicznej, z niewolnika nie ma zawodnika. Jak coś Ci nie sprawia przyjemności to trudno jest o wyniki, zmuszać się można na krótką metę. Jak chce się to robić przez długie lata to musi to sprawiać przyjemność. Myślę, że więcej powie o tym Andrzej Kozłowski