„Po Piasecznie ostrzę zęby na Ślesin” – Filip Przymusiński

Piaseczno podobnie jak przed rokiem było inauguracją cyklu Garmin Iron Triathlon. Labosport przyzwyczaiło już nas do bardzo dobrej organizacji.  Wszystko punktualnie, sprawnie jasno i czytelnie. Bardzo w Garminach lubię też godzinę startu – punt 12. Mogę się dobrze wyspać, mam czas na śniadanie, zero pośpiechu i nerwów.

Listy startowe nie straszyły tak mocno jak przed rokiem, jednak było się z kim ścigać. Numer odebrany dzień wcześniej, objazd trasy też zrobiony, aby nie pojechać w złym kierunku, czy nie wpaść w jakąś nową dziurę. Asfalt lustra nie przypominał, ale tragedii też nie było, taki polski standard. Pływanie i bieg jak przed rokiem- bez większych zmian, nie było tylko piaskowego podbiegu na finiszu. Ok, wszystko jasne, do hotelu, obiadokolacja, jakiś film i spać.

Pogodynka straszyła upałami, trochę się tego obawiałem, ale było całkiem znośnie. W boksie same znajome twarze, zaś na jego końcu najgroźniejsi z rywali. Po Olsztynie pamiętałem, by solidnie się rozpływać. Głębokość  stawo-jeziora pozwalała słabszym pływakom na pokonanie dystansu marszem, ale za to temperatura całkiem przyjemna. Płytkie, to się szybko nagrzało. 

W końcu przyszedł ten moment, sygnał startera i poszło. Podobno była straszna pralka, bitwa, młyn… ja tego nie zaznałem, po 50 m byłem w 5-6 osobowej prowadzącej grupie i spokojnie przesuwałem się ku przodowi w miarę kontrolując, co się dzieje. Takie pływanie lubię, ale tak jest tylko na długich dystansach, gdzie mój poziom pływacki na to pozwala. Gdy w ubiegłym tygodniu zachciało mi się sprintu byłem o dwie klasy za wolny w stosunku do młodych wilczków i spotkało mnie to, z czym na co dzień borykają się słabsi pływacy. Trochę to wręcz niesprawiedliwe. Nie dość że gorzej Ci idzie, to jeszcze każdy Ci przeszkadza, wpływa, podtapia, blokuje, podczas gdy szybki gość już daleko i  spokojnie długim krokiem  zmierza w czyichś nogach do T1.

przymus2 piasczeno2016

T1- tutaj dałem ciała. Choć wyszedłem z wody z Mikołajem Luftem i Maćkiem Bodnarem, to wsiadając na rower już ich nie widziałem. Na samym przodzie byli jeszcze pierwsi po wodzie Wilkowiecki Robert i Michalak Piotr. 5 plac, słabo. A na plecach już czułem oddech Łukasza Kalaszczyńskiego. Niby po kontuzji, niby nie biegał… ale 600 km tygodniowo na rowerze robił, taki gość jak trzeba to pobiegnie na rękach. Nie myliłem się, ledwo wyjechałem z pozbrukowych zakrętów, a już mnie dopadł „Kałach”. Straciłem w boksie  swoją szansę na trzymanie się tempa Lufta, ale dostałem drugą – łap Łukasza. Usadziłem się na 10 metrze i walczyłem tyle, ile mogłem. Na pierwszym nawrocie około 11 km byłem już trzeci, a Mikołaj był na widelcu. Łukasz poczuł krew i jeszcze dodusił. Ja też poczułem… jak mi nogi mówią, że to już poza ich możliwościami. Pojechali… Kalach pierwszy, 10 m za nim Lufcik. Jechałem dalej swoje, choć trochę jak by uśpiony. Trochę mi brakuje miernika mocy (motywacja), bo stary sprzedałem zmieniając rower. Na 3 miejscu dokulałem się do końca pierwszej rundy. Ze snu zimowego wybudził mnie wtedy Tomasz Szala. Chłopak potrafi pojechać ½ w 2:12 więc pod nogą trochę ma. Tego dnia Tomek był dla mnie wybawieniem. Jechał idealnym tempem, takim, które mogłem wytrzymać, a którego nie potrafiłem sobie sam narzucić. W zasadzie dzięki niemu pojechałem rower lepiej niż przed rokiem. Odpuściłem nieco tylko końcówkę, gdzie Tomasz ostro przyspieszył. Nie chciałem skatować nóg przed biegiem.

przymus3 pisaeczno2016

I faktycznie, zaczynałem tuptać dość ciężko, choć tragedii nie było. W połowie rundy złapałem mego kompana z roweru, pod koniec okrążenia już się rozstaliśmy. Z każdym kolejnym kilometrem czułem się lepiej. Nawet nieco podgoniłem Mikołaja, który na samym początku biegu dołożył mi jeszcze 30-40 sekund odrobiłem i dodałem od siebie z 15. Tak, wiem, zabawa w statystyki, każdy z nas chyba ją robi, porównuje, ale ciekawe jak bym biegł, gdybym jechał tempem pierwszej dójki. Ostatecznie dotarłem trzeci, ale z jakimś bardzo dobrym samopoczuciem. Na mecie pierwszy Łukasz, który dał Mikołajowi do Luftu. Czwarty Szala, co przymusił Przymusa do wysiłku. Jeszcze tylko makaronik, dekoracja i zaczynamy odliczać dni do Ślesina.

Wniosków kilka- na długich dystansach robi się coraz ciaśniej, a mocnych zawodników przybywa. Widać coraz węższą specjalizacje na poszczególnych dystansach.  Ciekawym było dla mnie też zestawienie odczuć ze sprintu z draftingiem z Olsztyna z ¼ z Piaseczna – niby i to i to triathlon, ale to są dwa różne światy.

Wróciłem z Piaseczna w bardzo dobrym nastroju i zmotywowany do pracy, bo do szczytu formy jeszcze trochę  brakuje. Wracałem uśmiechnięty, bo wpadło pudło… ale najwięcej radości sprawiły mi zawody same w sobie. Takie przebudzenie z letargu. Wreszcie coś się dzieje. Fantastyczni ludzie, fenomenalni kibice, których z każdym rokiem w Piasecznie jest więcej, bardzo dobra oprawa, atrakcje dla dzieci i jedyna w swoim rodzaju niepowtarzalna atmosfera. Już ostrzę zęby na Ślesin. 

przymus4 piaseczno2016

Filip Przymusinski
Filip Przymusinski
Wielokrotny medalista Mistrzostw Polski, trener, wykładowca Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Powiązane Artykuły

2 KOMENTARZE

  1. Dziękuję ślicznie 😀 Z jednej strony nawet najlepszy rower sam nie pojedzie, z drugiej sympatycznie pośmigać na jakiś ładnym rowerku, a ten naprawdę mi przypadł do gustu 😀

  2. FIlipie ! Witam w klubie Argona 18 ! 🙂 Od 2008 , gdy ich rama TT zdobyla I nagrode za „designe” na prestizowym Montréal Bicycle Show , jestem w niej zakochany . Dwa razy dowiozla mnie do Kona , czego i Tobie serdecznie zycze ! 🙂

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,813ObserwującyObserwuj
21,600SubskrybującySubskrybuj

Polecane