– Ten sezon był dla mnie fatalny – przyznaje Robert Wilkowiecki. U triathlonisty zdiagnozowano arytmię napadową. Czeka go zabieg.
ZOBACZ TEŻ: Polscy PRO po mistrzostwach świata IM. Jak skomentowali zawody?
Podczas mistrzostw świata IRONMAN na Hawajach Robert Wilkowiecki zszedł z trasy a przy jego nazwisku pojawiło się DNF. Nie był to pierwszy start w sezonie 2024, z którego Wilku musiał się wycofać.
Podobnie stało się w sierpniowym starcie w zawodach IRONMAN Frankfurt. Wtedy też wykonano badania, które zdiagnozowały u Wilkowieckiego arytmię napadową.
Szczegóły swoich problemów zawodnik opisał w rozmowie ze „Sportowymi Faktami”.
Błąd pomiaru
Wilkowiecki przyznał, że już rok temu obserwował, że: „czasami nawet przy luźnym biegu, rytm serca nagle wzrasta ze 140 na około 200 uderzeń na minutę”. Uznał to jednak za błąd pomiaru.
W 2024 roku podobne sytuacje zaczęły przydarzać mu się znacznie częściej.
– Dodatkowo towarzyszyły temu zawroty głowy, uczucie kołatania serca, zaczynałem mieć miękkie nogi, robiło się gorąco i zbierało na wymioty. Nigdy jednak nie zemdlałem z tego powodu – mówił w wywiadzie.
Jedyny taki przypadek zdarzył się podczas mistrzostw Europy IRONMAN we Frankfurcie. Podczas etapu pływackiego Wilku nagle osłabł i musiał się zatrzymać. Wymiotował w wodzie. Po konsultacji z teamem wycofał się z zawodów.
„Liczyłem, że nauczę się z tym trenować”
Wykonane badania pozwoliły zdiagnozować u zawodnika arytmię napadową. Wilkowiecki przyznał jednak, że dostał od lekarzy zielone światło dla przygotowań i startu na Hawajach.
Miał nadzieję, że: „nauczę się tym dobrze zarządzać. A przede wszystkim, że nie będzie to miało wpływu na moje wyniki”.
– Startowałem tylko dlatego, że lekarze poinformowali mnie, że arytmia bezpośrednio nie zagraża mojemu zdrowiu czy życiu. Nie jest to wada samego serca, a symptomy arytmii są stosunkowo lekkie. Z tego właśnie powodu liczyłem, że nauczę się z tym trenować i nie przeszkodzi mi to na zawodach. Niestety w trakcie roku nie nauczyłem się przewidywać kolejnych symptomów, a one ciągle mnie zaskakiwały.
Wilku od kilku lat współpracuje z psychologiem. Rozmowa o arytmii: „poskutkowała tym, że przed mistrzostwami świata na Hawajach praktycznie nie miałem żadnych obaw i skupiałem się tylko na dobrym występie”.
Forma lepsza niż z ubiegłych lat
Podczas treningów Wilkowiecki uzyskiwał dobre wyniki i jak mówi: „formę miałem lepszą niż z ubiegłych latach”. Nawet jeżeli przytrafiały mu się momenty słabości to po kilku sekundach wszystko wracało do normy. Symptomy nie przeszkadzały mu w normalnym funkcjonowaniu.
– Byłem pod opieką lekarzy, a oni sprawiali, że sytuacja wydawała się być pod kontrolą.
Na Wielkiej Wyspie arytmia zaskoczyła go jednak ponownie. Tym razem podczas etapu kolarskiego.
– Każda próba wejścia na wyższe obroty skutkowała objawami typu osłabienie, drętwienie rąk czy „odcięcie prądu w nogach”. Po jakimś czasie straciłem poczucie, że dalsze próby wejścia na swoje maksymalne możliwości są dla mnie bezpieczne. A bez tego, nie ma mowy o rywalizacji o wysokie lokaty na zawodach tej rangi.
Ostatecznie wycofał się z rywalizacji.
„Starty w kolejnym sezonie nie są zagrożone”
Obecnie triathlonista przechodzi dokładne badania, które mają wykluczyć inne, poważniejsze schorzenia. Prawdopodobnie czeka go również ablacja – mało inwazyjny zabieg, którego o celem jest wyeliminowanie zaburzeń rytmu serca. Następnie kilka tygodni przerwy.
– Lekarze dodają mi sporo otuchy i przekonują, że wkrótce znów będę mógł ścigać się na najwyższym poziomie. Zresztą zabieg ablacji w przeszłości przeszła choćby kolarka Katarzyna Niewiadoma i dziś jest na szczycie. Wierzę, że w moim przypadku będzie podobnie – mówi
Wilku zrezygnował ze startu w grudniowych mistrzostwach świata IRONMAN 70.3 w Taupo. Skupia się na roztrenowaniu i zamknięciu spraw zdrowotnych.
– Wierzę jednak, że jeszcze w tym roku wrócę do mocniejszych treningów. Oczywiście wszystko pod kontrolą lekarzy. Starty w kolejnym sezonie nie są zagrożone – zapewnia.