Był koniec 2013 roku. Po latach sportowego nicnierobienia, 4 lata przed czterdziestką, postanowiłem wziąć się za siebie i doprowadzić ciało nieco do porządku. Głównie za sprawą mojej żony, która coraz częściej zdradzała oznaki niezadowolenia z mojej nadmiernej tuszy.
Zacząłem biegać… Przetrwałem najtrudniejszy dla mnie moment, czyli jesień i gorszą pogodę. Przekonałem mój mózg, że bieganie na bieżni jest pasjonujące… i tak przebiegałem całą zimę. Efekt 15kg mniej (startowałem z poziomu wagi trzycyfrowej – 102kg) Zmagania przypłaciłem niestety zapaleniem ścięgna Achillesa. Kontuzja odcięła mnie od biegania i wtedy zdałem sobie sprawę, że bez treningu mój organizm nie jest w stanie egzystować. Zacząłem chodzić na basen. Pewnego dnia, na basenie pojawił się facet w czepku z Garmin Iron Triathlon. Zamiast trenować, myślałem o jednym – czy ja też dał bym radę…?
Ów czepek z basenu stawał mi przed oczami kilka razy dziennie. Był nie do kupienia. Zresztą jaka jest duma z posiadania czegoś co się kupiło, a nie na to zasłużyło. Oczywiście czepek dostajesz w pakiecie startowym i wcale nie musisz ukończyć zawodów, ale pewnie jak ich nie ukończysz, nie możesz na niego patrzeć. Podjąłem męską decyzję i zgłosiłem się na Garmin Iron Triathlon w Górznie.
Po wyleczeniu kontuzji, wiosną bieżącego roku moją głowę zaprzątał rower. Pierwszy miesiąc treningów, w tym małych zakładek, robiłem na rowerze mtb. Szybko jednak doszedłem do wniosku, że tak daleko nie zajdę, a właściwie nie zajadę… Nasze drugie dziecko było w drodze, a ja stałem przed bardzo trudnym zadaniem. Jak wytłumaczyć żonie, że rower szosowy to najbardziej niezbędny przedmiot w naszym gospodarstwie domowym. Na początku planowałem zakup szosy z nieco innej półki, ale w myśl zasady, że biednych nie stać na oszczędność, po przetestowaniu kilku rowerów kupiłem upragniony wehikuł, . No może do wizyty w strefie zmian w Górznie… Porozglądałem się trochę… Teraz zbieram na koła…
W trakcie przygotowań basen budził mnie do życia trzy razy w tygodniu. Najbardziej bałem się pływania. A właściwie 'pralki’. Rower budził oczywiście respekt. Ale mnie nie przerażał. A bieganie? Biegania bałem się najmniej. Z tygodnia na tydzień było lepiej. Na początku lipca swobodnie biegałem poniżej 50min na 10km. I to był błąd… Ale do tego wrócę
Dojechaliśmy do Górzna. Śliczne miejsce. Oczy miałem szeroko otwarte głównie za sprawą tego, że nie spodziewałem się w tej części Polski pasma górskiego…
Ułożenie wszystkiego w strefie zmian było efektem moich długich przemyśleń. W końcu ruszyliśmy spacerem na start. Założyłem piankę. Nawet technika samodzielnego zapinania poszła bez szwanku. Start był spokojny, z wody. A w samej wodzie było jak planowałem. Ustawiłem się nieco z tyłu. Za bardzo z tyłu. Z jeziora wyszedłem zrelaksowany. Na schodach wyprzedziłem kilkanaście osób. Może nie potrzebnie:)
W T1 byłem opanowany. Nie odważyłem się jeszcze na gumki recepturki mocujące buty, ale poszło OK. Najważniejsze, że wiedziałem gdzie mam stanowisko. Uspokoił mnie widok rowerów w strefie zmian, a właściwie to, że jeszcze były w niej rowery, poza moim. Rower nie rozczarował. Spodziewałem się mniejszych podjazdów, ale jak wiadomo wszystkim – jeżeli z pewnego miejsca wyruszasz i do tego samego miejsca wracasz, to każdy podjazd oznacza również zjazd. Dzięki Bogu. Do poprawy, poza kondycją silnika, właściwie mam tylko przygotowanie sprzętowe, czyli dokupienie bidonów i przymocowanie ich gdzie się da. Isotoniki skończyły mi się w połowie dystansu…
W T2 też było nieźle, choć poczułem, że brak triathlonowych, elastycznych sznurowadeł, to dla mnie zbawienie. Odkryłem, że wiązanie butów to czas na odpoczynek. Wtedy poczułem, że mam dosyć. Mój zegarek pokazywał 1h 55min, co potwierdziła moja żona krzycząc – 'Nie ma jeszcze dwóch godzin, jest super’. Cieszyłem się, że jest choćby cień szansy na złamanie 3h, co poza ukończeniem zawodów było moim cichym celem. Startowałem z ogromną teoretyczną wiedzą. Wiedziałem, że po przyzwyczajeniu do prędkości na rowerze prędkość 5min/km wydaje się powolna. Z tym przekonaniem zacząłem biec. Po pierwszych 500m, które były z góry zobaczyłem na zegarku tempo 4.30 min/km. Pomyślałem: odpuść! Na płaskim odcinku, w okolicy startu zawodów ustaliłem tempo 5.30 min/km, czyli takie które planowałem, żeby skończyć ćwiartkę poniżej trzech godzin. Przyszedł pierwszy podbieg i wtedy poczułem, że jest źle. Bardzo źle. Pod koniec podbiegu wyłączyło mi zasilanie. Stanąłem jak dziecko. Podbiegów było sześć. Sześć razy stawałem.
Pamiętam kibica który krzyczał – Maciek! nie stawaj, chociaż truchtem. Chciałem biec, ale nie mogłem. Tego uczucia podczas treningów nigdy nie przeżyłem. Różne rzeczy przechodziły mi przez głowę – nawet tak dramatyczna, że to pierwszy i ostatni triathlon w moim życiu. Do złamania trzech godzin zabrakło kilka minut. Wynik nie miał znaczenia. Cieszyłem się, że dotarłem do mety. Z tym ostatnim triathlonem w życiu, to oczywiście była bzdura i efekt udaru słonecznego – wieczorem zgłosiłem się na triathlon w Chodzieży:) Cel 2.50. Wtedy pomyślę o nowych kołach.
Dziękuję temu trimaniakowi z basenu, którego czepek zawrócił mi w głowie. Czepek mam już swój. Jest najpiękniejszy na świecie. I jest zasłużony. Na przyszły rok mam jeden cel. Tym razem to koszulka. Natchnął mnie Pan Artur Pupka w koszulce Ironman 70.3 Finisher. Chcę taką!
Swietny felieton! Zycze ukonczenia w dobrej kondycji wielu zawodow triathlonowych! A takie czepki, koszulki finishera nosi sie z …satysfakcja i duma:))) Zycze powodzenia w Chodziezy. Ps. Ladna redukcja wagi:)
Za rok lub dwa lata będziesz się śmiał z debiutu. Chyba każdy miał podobnie. Fajnie się to czyta. Powodzenia w kolejnych startach!
Hej…Maciek..witaj w naszym gronie. I fajnie poczytać ze ktoś ma podobne problemy jak ja…..ale damy rade i w przyszłym sezonie pokażemy na co nas stać:):):). Powodzenia i do zobaczenia na zawodach
Kurde jakbym czytał swoja historie:) dokładnie to samo miałem w poznaniu i dokładnie mam taki sam plan 🙂 2016 IM.Pozdrawiam
Aniu, wielkie dzięki. Będę zbierać czepki. Komentarz dodałaś w trakcie pisania mojego stąd podziękowania wyłącznie dla Panów. Bogna również dzieki:)
Maćku SUPER JESTEŚ TRI ! Ja też w tym roku zostałem TRI . Gratuluje ukończenia i planów na przyszłość . Połówka w Ślesinie w upale dała mi ostro w kość , w Sławie też . Jakoś tak jest jak się przekracza linię mety do człowiek już myśli o kolejnych startach. Mój najbliższy to w niedzielę HTGdynia 70.3. Mam nadzieję że przeżyję. Może nam się uda kiedyś spotkać razem na zawodach:) Pozdrawiam Marcin
Jak takie z pozoru błahe, małe rzeczy mogą motywować:) Witam w gronie TRImaniaków. Życzę dalszych motywacji do treningu i tak fajnych opisów. Gratuluję ukończenia TRI.
Dzieki Panowie! Marku, córcia ma 2,5 miesiąca, a ja ważę już 77kg:)
Mnóstwo entuzjazmu i motywacji w relacji. Dzieki! A czepki kolekcjonuj dla dzieciaków. Moje Juniorki pękają z dumy jak ich ratownik podpytuje na basenie skąd te czepki. Usłyszeć mam Mamę / Tatę Triathlonistę – bezcenne!
I jeszcze co do Pana Artura…. Owszem potrafi natchnąć… ale potrafi też z dołować …. :-)))
Witam w gronie ,,trizboczków’…. 🙂 Trzecią konkurencje czyli bieg, zdecydowanie trzeba wolniej rozpoczynać. Zawsze sobie to powtarzam i zawsze popełniam ten błąd… 🙂
Fajna relacja życzę dalszych sukcesów, no i faktycznie PAN ARTUR umie natchnąć ludzi… :-))))
Maćku, fajna relacja i odświeżające spojrzenie na nasze zwariowane hobby. No i zbawienny wpływ treningu/redukcji wagi na prokreacje – zrzuciłeś 15 kg i… drugie dziecko w drodze. Gratuluje!
Fajna relacja. Życzę złamania 2.50. Maciej, jeśli mogę coś doradzić to nie inwestuj póki co w sprzęt inwestuj w trening na rowerze. Jeździj ile się da. Rower to ma być priorytet !! Rower, rower i jeszcze raz rower. Do obrzydzenia 😉 Jeszcze raz witam w świecie TRI 🙂 !! Widzimy się w przyszłym roku na 1/2 IM.