Mistrzostwa świata IRONMAN w Nicei wywołały sporo kontrowersji. Jednym z głównych problemów był otwarty ruch samochodowy i… turyści na rowerach elektrycznych, blokujący trasę. O bezpieczeństwie oraz organizacji zawodów opowiedziała Katarzyna Jonio – uczestniczka wyścigu.
ZOBACZ TEŻ: Samochody i motory na trasie, czyli kontrowersje na mistrzostwach świata IM
Nikodem Klata: Jedną z głównych kontrowersji na trasie była obecność samochodów – jak to się stało, że na trasie mistrzostw świata pojawiły się auta? Jak zorganizowany był ruch?
Katarzyna Jonio: Informacja o tym, że trasa rowerowa będzie dostępna dla lokalnego ruchu samochodowego pojawiła się już w Athletes Guide, ale nie była specjalnie wyszczególniona. Dodatkowo organizator wspomniał o tym podczas oficjalnego briefingu przed zawodami, tłumacząc, że trasa prowadzi przez kilkanaście małych miasteczek, dla których droga, którą będą się poruszać zawodnicy, jest jedyną drogą, aby dostać lub wydostać się z tych miejscowości.
Główna zasada była taka, że zawodniczki poruszają się wyłącznie jednym pasem drogi – w znaczącej większości był to pas prawy, i nie możemy przekraczać osi jezdni, bowiem drugi pas przeznaczony jest dla samochodów.
Były jednak miejsca, gdzie ta organizacja ruchu była odwrotna – tj. rowery jechały pasem lewym, a pas prawy był zostawiony autom. W miejscach zmian pasów stała policja i kierowała ruchem.
Przyznam, że nie wiem, czy ruch był jednokierunkowy, domniemam, że musiał być, skoro samochody mogły korzystać tylko z jednego pasa. Wszystkie samochody mijające mnie na trasie jechały w tym samym kierunku co zawodnicy, więc wierzę, że tak właśnie było.
NK: W komentarzu napisałaś też, że: “często zdarzało się, że samochody, zamiast jechać lewym pasem przeznaczonym dla nich wpychały się pomiędzy rowery jadące prawym pasem…”. A co na to sędziowie czy organizatorzy zawodów? Pojawiły się jakieś reakcje?
KJ: Według mnie problem polegał na tym, że samochody były wpuszczone na trasę, a ich kierowcy intuicyjnie chcieli jechać prawym pasem, nie wiedząc, że dla nich przeznaczony jest pas lewy – bo w ich rozumieniu była to jazda pod prąd. Dlatego usiłowali zjechać na prawy pas, mimo że poruszały się nim zawodniczki. Jeśli przed samochodem jechały wolniejsze zawodniczki, to dla tych szybszych z tyłu oznaczało to albo konieczność jazdy za samochodem w tempie tych wolniejszych zawodniczek z przodu, albo podjęcie ryzykownych manewrów, by wyprzedzić i konkurentki, i samochody – jedyną opcją, by to zrobić było zjechanie na przeciwległy pas, a to było zabronione.
Wszystkie samochody, które spotkałam na trasie, miały zagraniczne tablice rejestracyjne (niefrancuskie), zatem pewnie byli to turyści, którzy nie wiedzieli, że na tej trasie odbywa się wyścig oraz jakie tymczasowe zasady ruchu drogowego są wprowadzone (być może komunikaty były tylko po francusku).
Akurat tam, gdzie byłam i ja i samochody nie było sędziów, więc nie widziałam żadnych interwencji, ale w miasteczkach ruchem kierowała policja i tam przekierowywali samochody na właściwy pas.
Poza samochodami mieliśmy na trasie wycieczkę turystów – rowerzystów na (chyba) rowerach elektrycznych, jadących niespiesznie parami, w kilku kilkuosobowych grupkach, zupełnie bezrefleksyjnie, w swoim tempie. Ja mijając ich rzuciłam po angielsku „we are racing here”, ale czy dotarło – wątpię, bo dziewczyny jadące za mną też ich wyprzedzały.
ZOBACZ TEŻ: Mistrzostwa świata IM Nicea – wyższa liczba zawodniczek i niższy poziom?
NK: Czy jako zawodniczka czułaś się bezpiecznie na wyścigu? Być może przytrafiły Ci się jakieś niebezpieczne sytuacje lub byłaś ich świadkiem?
KJ: Momentami nie było bezpiecznie. Kierowcy ewidentnie byli zagubieni, wykonywali nieprzewidziane manewry, nie wiedzieli którym pasem jechać, czy mogą wyprzedzać, czasem podejmowali manewr wyprzedzania kiedy właśnie byli sami wyprzedzani przez zawodniczki, a że trasa była wąska i kręta, doprowadzało to do potencjalnie niebezpiecznych sytuacji.
Ja sama jechałam długo za jednym samochodem, bo bałam się go wyprzedzić, aż dojechaliśmy do miejsca, gdzie stała policja i tam był wyraźny znak graficzny (zatem nie po francusku), że dla samochodów (jadących w tym samym kierunku co my) przewidziany jest pas lewy. Kierowca samochodu jadącego przede mną nieprawidłowo pasem prawym, wśród rowerów, zobaczywszy znak zawahał się, zahamował, ja zaczęłam go wyprzedzać, a on nagle zaczął zjeżdżać na ten właściwy dla niego lewy pas, bez upewnienia się, czy nie ma z boku zawodniczek – a miał mnie…
Ja zahamowałam w miarę kontrolując sytuację, ale sądząc po pisku hamulców za moimi plecami zaskoczyło to zawodniczkę za mną i ona ledwo się zatrzymała. Inna startująca koleżanka opowiadała, że jej z kolei przed nos wyjechał samochód z posesji. Podkreślę – trasa była kręta, widoczność była ograniczona, do tego nasza prędkość (szczególnie na zjazdach) była wysoka, a być może lokalni mieszkańcy nie byli świadomi, jakie zawody się odbywają pod ich oknami i nie spodziewali się pędzących rowerzystek.
NK: Były jakieś inne sytuacje czy wydarzenia, które zaskoczyły Cię pod względem organizacji?
KJ: Było trochę zamieszania jeśli chodzi o zasady przekazane podczas briefingu a rzeczywistość. Na przykład podczas briefingu usłyszałyśmy, że ze względów bezpieczeństwa nie możemy rano przed startem wnieść do strefy plecaka, a możemy mieć ze sobą jedynie zapewniony przez organizatora worek na tzw. „streetwear”, czyli prywatne ciuchy. Sęk w tym, że ów worek miał rozmiar worka na buty, więc niemożliwym było zmieszczenie do niego pianki, butów kolarskich, bidonów, żeli, pompki (nie mówiąc o innych przydasiach, które warto mieć ze sobą przed startem). Przy wejściu do strefy okazało się jednak, że plecaki są dozwolone.
Trzeba jednak przyznać, że organizatorzy bardzo dbali o bezpieczeństwo, były kontrole bagażu przy wejściu do strefy okołostartowej, także dla kibiców. Podczas zawodów krążył nad nami helikopter, a ulice były obstawione policjantami z bronią ostrą.
NK: Sama ranga imprezy to jedno, ale chociażby koszt slota na mistrzostwa świata w Nicei jest niemały. Czy organizacyjnie (uwzględniając już nie tylko organizację trasy) standardy odpowiadały wysokiej randze imprezy i cenie slota?
KJ: Uważam, że ceny slotów są totalnie z kosmosu i choć miałybyśmy biegać po dywanie tkanym złotem, to w żaden sposób nie są uzasadnione. Wpisowe na dowolne zawody IM na pełnym dystansie to połowa ceny slota na mistrzostwa świata, a przecież nadal opłaca się federacji IRONMAN je organizować. Zatem koszt slota to koszt „marzeń”, by wystartować na imprezie wyższej rangi – tu każdy musi sobie indywidualnie odpowiedzieć na pytanie, czy jest to tego warte.
Mimo wszystko jestem zdania, że organizacja zawodów w Nicei była bardzo dobra, ja czułam klimat, same zawody odbywały się w sercu miasta, biegaliśmy wzdłuż głównej promenady, było dużo kibiców. Pod tym względem było lepiej niż w Lahti na mistrzostwach świata na dystansie 70.3.
Jedyne co serio mi się nie podobało to miasteczko zawodów. Duży sklep z gadżetami IRONMAN i marek partnerskich, poza tym kilka stoisk innych firm i tyle. Miejsce nie zachęcało do spędzenia czasu, nie było żadnej knajpki, nie było toalety – według mnie zmarnowany potencjał.
NK: Twoim zdaniem – co powinno być zmienione / zorganizowane inaczej?
KJ: Moim jednym zarzutem jest otwarty ruch samochodowy. Całą resztę oceniam bardzo wysoko. Strefa zmian była komfortowa (zawsze jest za mało przenośnych toalet), wolontariusze bardzo pomocni, punkty odżywcze dobrze wyposażone – choć przyznam, że na mojej ostatniej pętli biegowej (były 4) już widać było pustki na bufetach, więc nie wiem, jak one wyglądały dla tych zawodniczek, które potrzebowały więcej czasu, by ukończyć zawody.
NK: Wśród społeczności triathlonowej coraz częściej pojawiają się komentarze mówiące o tym, że: “Ironman powoli ma wszystko gdzieś. Kasa się zgadza, nic od siebie”. Ty masz doświadczenie ze startów m.in. w Challenge, ale byłaś też na mistrzostwach świata IM 70.3 – jakie jest Twoje stanowisko wobec zawodów spod szyldu IRONMAN?
KJ: Kasa musi się zgadzać i w IRONMANIE, i w Challenge’u, ale bądźmy sprawiedliwi – również uczestnictwo w zawodach o randze mistrzostw Europy czy świata Europe Triathlon i World Triathlon (tych, gdzie nominacje rozdaje PZTri) wymaga rozbicia skarbonki – a te imprezy akurat są najsłabsze pod względem organizacji.
IRONMAN i Challenge przynajmniej na otarcie łez daje bogaty bufet na trasie, plecak, koszulkę, ręcznik i czapeczkę. A tak serio – irracjonalne ceny slotów powodują, że na takich zawodach nie ścigają się wyłącznie najlepsi, tylko ci bardziej majętni lub mający sponsorów. A ja w roku 2025 wybieram cykl Garmin Iron Triathlon.
nie ma lepszego sposobu na pokazanie organizatorowi zawodów że cena jest nie adekwatna jak nie startowanie w tych zawodach.
Ja osobiście nie startuje w żadnych zawodach organizowanych przez IM i Challenge właśnie przez ceny – mój osobisty bojkot.
niestety zdecydowana większość tri społeczności to snoby , co zrobią wszystko żeby się pokazać z plecaczkiem z kropką nad M co daje sygnał organizatorom że jednak wszystko jest w porządku i na cene nikt się nie skarży…