„Pokonywanie przeciwności i wyzwań daje największą satysfakcję”. Lech Jaroniec po debiucie w Ironmanie

Niedawno Lech „IronWay” Jaroniec spełnił swój wielki cel – ukończył pełny dystans (9:54:55). Teraz w wywiadzie dla Akademii Triathlonu opowiada, jak wyglądał proces treningu i mental age-groupera oraz co zmieniło się w jego podejściu do triathlonu na przestrzeni lat.

ZOBACZ TEŻ: Tomasz Przybylski: „Nakręca mnie to, że jestem przykładem dla innych”

Lech „IronWay” Jaroniec znany jest między innymi z prowadzenia popularnego kanału o triathlonie na YouTube. Oprócz recenzji, komentarzy, wywiadów i porad dla początkujących zawodnik ukazywał tam również tytułową „Drogę do Ironmana”.

Postanowiliśmy zapytać go, jak wyglądały jego triathlonowe początki, czego dowiedział się o sobie przez lata treningów, skąd fascynacja statystykami i jak motywowało go polskie „IronWar”.

Grzegorz Banaś: Od momentu, w którym postanowiłeś zacząć trenować, minęło 8 lat. Wracasz czasem do swoich pierwszych filmów? Czy kiedy zaczynałeś treningi i starty, zakładałeś sobie, że w jakimś określonym czasie wystartujesz na pełnym dystansie?

Lech Jaroniec: Wracam czasem do tych filmów np. przy montażu i wspominam. Przypominam sobie te pierwsze treningi i prędkości, niskie tempa, z jakimi jeździłem w tamtych czasach. Nie zakładałem jednak nigdy konkretnego czasu, w jakim chciałbym wystartować na pełnym dystansie.

Myślałem, że może naturalnie nastąpi to w 4 lub 5 roku. Najpierw będą ćwiartki, potem połówki i później przyjdzie ten pełen. Jednak czas to trochę zweryfikował, ze względu na koronawirusa, urodziny Stasia i moje problemy zdrowotne. W ciągu trzech lat chorowałem kilkadziesiąt razy.

GB: Opowiadając wtedy o triathlonie, wspominałeś np. o pierwszych zawodach i prędkościach na rowerze rzędu 21 km/h. Jak zmieniły się konkretnie te liczby, Twoje prędkości?

LJ: Zmieniły się mocno te prędkości. Głównie na rowerze. Pływałem od początku koło 2:00, teraz trochę lepiej. Na długim dystansie popłynąłem 1:47 na 100 metrów. Nie są to nadal jakieś oszałamiające prędkości. Na bieganiu trochę się poprawiłem.

Najbardziej poprawiłem się jednak właśnie na rowerze. W pierwszych triathlonach jeździłem na poziomie 21 do 23 km/h. Długo trwało, zanim doszedłem do 30 km/h na rowerze triathlonowym. Chyba z 1,5 roku. Kolejny rok, żeby wskoczyć na 33 do 35 km/h. W tym roku połówkę przejechałem na ponad 40 km/h. Pełnego na 37,5 km/h. To są już duże wzrosty. One wynikają z wielu rzeczy – ulepszeń roweru, samego Cadexa, lepszej pozycji itd. To szereg różnych czynników.

GB: Jak na przestrzeni lat zmieniła się Twoja wiedza o triathlonie?

LJ: Diametralnie, zarówno ze względu na prowadzenie Akademii Triathlonu, jak i samo zainteresowanie tym, co śledzę i co czytam. Na początku oczywiście miałem takie utopijne postrzeganie triathlonu jak wielu age-grouperów. Z czasem się to zmieniło. Obecnie jest takie, że chciałbym w tym sporcie być wiele, wiele lat. Nigdzie mi się nie spieszy. Chcę robić to stopniowo, krok po kroku, ale jednocześnie dzielić się tą wiedzą z mniej doświadczonymi osobami, bo patrząc na moje social media (lub Akademii), to jednak interesuje wielu ludzi. Masa osób bierze z nas przykład i zadaje pytania. Nawet częściej niż profesjonalistom.

fot. IronWay – Instagram.

GB: Utopijne podejście do triathlonu, czyli jakie?

LJ: Mam tutaj na myśli głównie to, jak nastawiamy się do trenowania i startowania. Początkowo wielu amatorów chce mieć idealne starty, życiówki, poprawiać wyniki.

Ja dużo bardziej jaram się samym procesem trenowania. Wszystkimi wzlotami i upadkami. Same zawody to właśnie taka wisienka na torcie. Dodatkowo mam świadomość, że nie wszystko będzie zawsze idealne. Często zdarzy się coś nieprzewidywalnego i nie musi mi to psuć przyjemności z samego trenowania lub startowania.

Koniec końców, jak problemy zmienimy w głowie w wyzwania oraz pokonamy przeciwności, które napotykamy, to triathlon będzie nam sprawiał największą satysfakcję, chociaż niekoniecznie będziesz osiągał rekordowe wyniki.

GB: Trenowanie triathlonu to chyba również świetny sposób na „naukę siebie”. Czego najważniejszego dowiedziałeś się o sobie w ciągu tych kilku lat?

LJ: Pewnie jest to podejście do procesu treningowego. Chodzi o systematycznie wykonywane treningi, bez jakichś dużych przeszkód. Dopasowywanie żywienia i regeneracji, wcześniejsze kładzenie się spać, pod to, aby wykonywać te treningi. Same zawody są dla mnie wisienką na torcie. Nagrodą za taki przetrenowany okres. Tak miałem teraz na pełnym dystansie.

Tak do tego podchodzę. Na pewno jestem totalnie innym człowiekiem, niż byłem kiedyś. Mam podobne cechy charakteru: jestem zadaniowy, dążę do celu itd. Część z tych cech pomogła mi w triathlonie i walce z przeszkodami oraz przeciwnościami codziennego życia.

GB: Dzięki triathlonowi nauczyłeś się chyba również lepiej odpoczywać? Pisałeś np. że lepiej sypiasz, trochę mniej korzystasz z mediów społecznościowych…

LJ: Drastycznie poprawiłem w tych ostatnich miesiącach w przygotowaniu do pełnego regenerację i sen. Wydłużyłem sen. Odpowiada za to głównie WHOOP, który pozwala mi długoterminowo monitorować te statystyki: kiedy i co wpływa na to, jak się regeneruję i śpię. Również takie rzeczy jak magnez z Pillar Performance czy inne suplementy. Rzeczywiście to wszystko spowodowało, że lepiej się regeneruję.

Czy korzystam mniej z mediów społecznościowych? Chyba nie, ale chciałbym. Może kiedyś tak się stanie, ale jak na razie jestem na nich stosunkowo dużo.

fot. maratomania.pl

GB: Jesteś zdecydowanie analitycznym umysłem. W stories pokazujesz wykresy, liczby, dane. Czy to naprawdę Ci pomaga i bez tego miałbyś gorsze rezultaty?

LJ: Uważam, że jestem takim typem zawodnika, że mi te statystyki i analizowanie wykresów długoterminowych z WHOOPA, trendów 6- i 12-miesięcznych, bardzo pomagają. Niekoniecznie to jest dobre dla wszystkich. Jeśli WHOOP pokaże mi rano jakieś gorsze statystyki, to w żaden sposób to na mój dzień nie wpływa. Wykonam trening normalnie i wyciągnę jakieś wnioski.

Jest wiele osób, którym WHOOP definiował życie. W sensie np. „o dzisiaj pokazuje mi na zielono, to czuję się dobrze, a dzisiaj na czerwono, to nie czuję się dobrze”. Ja patrzę głównie na trendy od kilku tygodni do kilku miesięcy i wyciągam sobie z tego wnioski. Rzadko kiedy patrzę i przejmuję się pojedynczymi dniami. Teraz np. jestem chory od 2 dni. Wykresy (np. recovery) na czerwono, niskie HRV, to wiem, że coś się święci. Jednocześnie drapie mnie gardło i mam katar, a więc w krótkoterminowym sensie też mi to pomaga. Nie wiem, czy miałbym gorsze rezultaty, gdybym z tego nie korzystał, ale jestem analitycznym umysłem, a więc są to cenne informacje.

GB: Często wrzucasz przykładowo dane regeneracji czy np. snu. Bywa tak, że nieco gorsze wyniki wpływają na Twój mental?

LJ: Nie, gorsze statystyki nie wpływają na mój mental. Po prostu szukam ich przyczyny. Przykładowo, że chodziłem później spać czy jadłem coś wieczorem. Szukam, z jakiego powodu mam gorszę regenerację i staram się niwelować elementy, które się do tego przyczyniły. Po 1,2,5 tygodniach sprawdzam, czy to się zmieniło. Nie wpływa więc negatywnie, ale konstruktywnie.

GB: Czy w ciągu tych 8 lat w triathlonie, kupiłeś lub zainwestowałeś w coś, o czym dzisiaj powiedziałbyś – kompletnie przepalone pieniądze?

LJ: W triathlonie można wydawać pieniądze bez końca. Czy jest coś, co traktuję jako przepalone pieniądze? To oczywiście relatywne, bo dla kogoś będą przepalone, a dla kogoś nie będą. Na pewno dużo wydałem na rowery, ale na nich jeżdżę. Nowe kupuję, stare sprzedaję. Dla mnie to środek treningowy.

Kupiłem niedawno okularki Swimform i totalnie nie działa to w moim przypadku. Mam gorszą widoczność, statystyki są dużo gorsze itd. Tymczasem kosztują kilkaset euro. To był taki nietrafiony zakup. Większość wydatków miała sens. Korzystam z nich lub nagrałem o nich materiał. Tak było w przypadku butów, bo niektórzy mówili „te są najlepsze”, a inni „tamte są najlepsze”. Kupiłem kilkanaście topowych par butów z różnych firm i wybrałem te, w których biegało mi się najlepiej. Dalej jednak nie uważam, aby to był nierozsądny zakup, bo były z tego sensowne wnioski.

GB: Powiedziałeś jakiś czas temu, że skoro Ty nie poszedłeś do Ironmana, to Ironman przyszedł do Ciebie (mowa o GREATMAN Kórnik). Czy to była trudna decyzja i ktoś też dodatkowo motywował Cię do startu?

LJ: To, że Kórnik zorganizował tego pełnego pod moim domem i po kilku latach przekładania startu (z powodu różnych chorób), mnie zdecydowanie zmobilizowało, żeby tego pełnego zrobić. Przemyślałem to sobie w głowie: dobra, jak nie zrobię go lub nie uda się przygotować optymalnie albo będzie z problemami, to trudno wystartuję sobie, będzie gorzej i skończę w 12 godzin. Jak będzie lepiej, to super. To był jeden z głównych czynników. Zdecydowanie mnie to motywowało. Miałem świadomość, że wszystko dookoła będzie „moje”: trasy, kibice itd.

GB: W Twoich social mediach podkreślałeś, że masz bardzo długi okres, w którym trenujesz praktycznie bez przerw. Pojawiła się później kontuzja, którą zaleczyłeś. Myślisz, że wyzwanie związane z pełnym dystansem zmotywowało Cię do lepszego, bardziej regularnego treningu i poprawiło też mental wokół trenowania?

LJ: Tak, zdecydowanie. Odliczałem sobie dni do tego pełnego, a jednocześnie byłem zdrowy, morsowałem, zadbałem o sen. Pomogły więc te wszystkie rzeczy wokół startu na dystansie Ironman. Po drodze miałem dwie kontuzje i normalnie je wyleczyłem.

Ten mental miałem typowo zadaniowy: będzie, co będzie, jeśli pojawią się problemy (pojawiły się…), to będę sobie z nimi radził – wystartuję jak jestem przygotowany. Zadziałało i pomogło to w przygotowaniach.

fot. IronWay – Instagram.

GB: Kórnik był miejscem, w którym rozegrało się polskie „Ironwar”. Czy taka przyjacielska rywalizacja z Tomaszem Przybylskim była dla Ciebie motywująca?

LJ: Z Tomkiem się kumplujemy, ale ta rywalizacja zdecydowanie mnie motywowała, w treningach oraz samych zawodach. W Warszawie pobiegłbym wolniej (cierpiałem), gdyby mnie Tomek nie gonił. Wiele treningów wyszłoby pewnie inaczej, gdybym nie czuł jego oddechu na plecach. O tym, co się działo w Kórniku opowiem w filmie, ale mogę powiedzieć, że szłoby gorzej, gdyby Tomek mnie nie gonił.

To taka rywalizacja kumpli. Trochę robimy sobie jaja. Bawiło nas to, że na social mediach robi to takie zasięgi i tyle osób nam kibicowało. Niektórzy kibicowali mi, niektórzy jemu. To było naprawdę fajne. Powiem, że na trasie zbijaliśmy sobie „piąteczki”. Jeśli Tomek mnie wyprzedzi, to na mecie będę pierwszą osobą, która mu pogratuluje.

Czy czegoś takiego w polskim triathlonie? To ogólnie dotyczy całego triathlonu: brakuje budowania emocji. Pokazywania ciekawszych historii. Ukazywanie zawodów, z takie perspektywy, że ktoś popłynął, pojechał i przebiegł, zrobił tak i taki czas, a później koniec, jest po prostu niesamowicie nudne – nawet dla nas triathlonistów. Ta nasza wojenka z Tomkiem, jej rozwój, przebieg, właśnie dlatego były dla ludzi fascynujące. Tego właśnie brakuje. Budowania emocji i narracji, wokół ciekawych miejscówek, wyścigów i zawodników. Takich osób i rzeczy jest mnóstwo, ale nie są pokazywane.

fot. IronWay – Instagram.

GB: Skoro już wkrótce osiągniesz ten etap „drogi do Ironmana”, że wystartujesz, myślałeś o jakichś nowych wyzwaniach np. podwójnym Ironmanie?

LJ: Nie, na pewno nie będę startował w ultratriathlonie. Chyba że za 10 lat. W najbliższym czasie zamierzam skupić się na pełnych dystansach (minimum raz w roku) i połówkach. Mam plan z tym związany, jakieś marzenia (ogłoszę to niedługo). Ultra lubię śledzić, ale to zupełnie nie moja bajka.

GB: Jesteś zawodnikiem, masz doświadczenie w tworzeniu treści. Nie myślałeś o tym, aby samemu zorganizować imprezę (wyścig) dla amatorów?

LJ: Nie, nie myślałem o tworzeniu imprez. W najbliższych latach już po rozkręceniu IronResorts i być może doprowadzeniu do poziomu wychodzenia na zero z Akademii Triathlonu chciałbym skupić się na rodzinie i własnym zdrowiu oraz trenowaniu. Również na odpalaniu kolejnych projektów. Dodatkowo wiem i widzę, że organizacja zawodów nie jest prosta. To ogromna odpowiedzialność. Wolałbym raczej w jakiejś formie współpracować z organizatorami zawodów, jakie lubię, czyli np. GREATMAN (ale nie tylko), tworzyć treści i startować w ich zawodach. W tym kierunku chcę iść w najbliższym czasie.

GB: Dziękujemy za rozmowę.

Grzegorz Banaś
Grzegorz Banaś
Redaktor. Lubi Lionela Sandersa i nowinki technologiczne. Opisuje ciekawe triathlonowe historie, bo uważa, że triathlon jest wyjątkowo inspirującym sportem, który można uprawiać w każdym wieku. Fan dobrej kawy i książek Jamesa S.A. Corey'a.

Powiązane Artykuły

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,604ObserwującyObserwuj
448SubskrybującySubskrybuj

Polecane