Dzisiaj odbył się i zakończył maraton w Warszawie. Nie biegłem – mam zakaz biegania do listopada – muszę dobrze wyleczyć kontuzję, która męczy mnie od kwietnia.
Widząc ludzi na mecie, trochę im zazdrościłem. Mąż, który z kanpowca przekształcił się w maratończyka. Żona, która za namową męża, pierwszy raz przebiegła maraton. Najbardziej zazdrościłem Panu, który swój medal uczestnictwa oddał niepełnosprawnemu umysłowo chłopakowi. Nigdy w życiu nie widziałem takiego wybuchu spontanicznej radości. NIGDY.
To zdarzenia sprawiły, że trochę inaczej zaczynam podchodzić do ludzi startujących w maratonach, będąc nieprzygotowanymi. Do dzisiaj uważałem, że mężczyzna w sile wieku, nie powinnen biegać maratonu dłużej, niż pięć godzin. Dzisiaj, widząc te uśmiechy, złagodziłem swoje stanowisko. Skoro, to przynosi radość – niech ludzie biegają.
Na koniec próba zdjęć, a poniżej link do wszystkich:
https://picasaweb.google.com/lord.lonogrzmot/MartonWarszawski2011
Powiedziałabym, że każdy na starcie ma inny cel – najlepsi biegną na wynik, słabsi (w tym ja) dla zmierzenia się z dystansem, z samym sobą czy dla doświadczenia wspaniałych emocji, które towarzyszą takim wydarzeniom. Jeżeli komuś uda się osiągnąć ten cel, to już sam ten fakt sprawia, że jest zwycięzcą 🙂