20 lat temu walczył, aby przeżyć. Teraz walczy, by przeżyli inni…

W 2002 roku świat Grzegorza Perzyńskiego stanął w miejscu. Od zawsze sprawny, aktywny człowiek, którego sport był największą pasją, usłyszał diagnozę, która mogła przekreślić wszystkie jego plany. 

ZOBACZ TEŻ: Wszystko, co musisz wiedzieć o Ironman

Grzegorz Perzyński ponad 20 lat temu przeszedł przeszczep wątroby. Dawca znalazł się kilka godzin przed tym, nim było za późno. Jak mówi, żyje tylko dlatego, że obca osoba podjęła decyzję, że uratuje życie komuś, kogo nie zna i nigdy nie pozna. 

Obecnie Grzegorz prowadzi Fundację Transplantacja LIVERstrong, której główny cel to działanie na rzecz osób około transplantacyjnych – tych przed, jak i po przeszczepie, a także podnoszenie świadomości społecznej, co do dawstwa organów.

Swoją przygodę z triathlonem rozwija od lat 90., a działalność fundacyjno-sportowa doprowadziła go do kadry narodowej, z którą ma szansę wziąć udział w prestiżowej, międzynarodowej imprezie.

Nikodem Klata: Sport w Twoim życiu był tak naprawdę od zawsze. Trenowałeś karate oraz piłkę nożną. W tej drugiej dyscyplinie osiągnąłeś nawet kilka sporych sukcesów… 

Grzegorz Perzyński: Zakochałem się w karate i piłce nożnej. Widziałem swoje możliwości fizyczne, ale też mentalne. Miałem ogromną pasję do ruchu. Karate odkryłem oczywiście po wyjściu z kinowego „Wejścia Smoka”. Później zapisałem się do klubu piłkarskiego i trenowałem z ogromną pasją. Dla mnie piłka nożna była po prostu wszystkim. Potrafiłem się jej poświęcać bez reszty . Zostałem powołany do Kadry Wojewódzkiej, a nawet ocierałem się o Szeroką Kadrę Polski. Ale w domu niestety nie było wsparcia, ani mentalnego komfortu z powodu zamordyzmu ze strony ojca. Wiele razy musiałem dosłownie go błagać, by puścił mnie na trening, czy na mecz. Wystarczyło, że nie było odpowiednio posprzątane, czy ocena w szkole nie dość wysoka. A ja na każdy trening czekałem jak na „zbawienie”, często drżąc, czy w ogóle się uda.

NK: W 2001 roku po raz pierwszy zetknąłeś się z transplantacją. Co się wtedy stało? 

GP: Mój brat, zanim dostał drugie życie w 2001 roku, kiedy doszło do transplantacji nerki to niestety, ale długie lata był dializowany. 3 razy w tygodniu na kilka godzin masz wyjęte z życia, ponieważ jesteś podczepiony pod dializator. Ale w końcu w 2001 roku znalazł się dawca. 

NK: „Wioząc brata po operacji ze Szczecina, nawet mistrz świata we wróżbiarstwie nie wywróżyłby tego, co stanie się za rok” – powiedziałeś w jednym z wywiadów. W 2002 roku z Twoim organizmem zaczęło dziać się coś niepokojącego…

GP: To jest niesamowite. Wieziesz do domu brata po transplantacji nerki… nawet w najczarniejszych scenariuszach byś nie pomyślał, że za rok transplantacja wątroby będzie jedynym sposobem, żeby uratować twoje życie .

Do tego czasu prowadziłem bardzo aktywny tryb życia. Kiedy ojciec przerwał moją karierę piłkarską, bo stwierdził, że wyniki w nauce nie są wystarczająco dobre, musiałem znaleźć jakąś alternatywę. Triathlon odkryłem już na początku lat 90. i byłem nim bardzo zafascynowany. Zacząłem trenować „korespondencyjny triathlon”. Nie trenowałem w klubie, trenowałem dla siebie. Biegałem, chodziłem na basen i jeżdżąc na rowerze górskim, udawałem, że trenuję jak na szosie. Trochę to wszystko było komiczne, ale ile dawało szczerej radości! Bez drogiego sprzętu, bez lansu, czy treningów – ustawek dla tak zwanych społeczności, co niejeden dziś praktykuje.

Na początku 2002 roku zauważyłem, że tracę siłę, apetyt i pojawiła się wzmożona chęć spania. To mnie bardzo zaniepokoiło. Wizyta u lekarza i diagnoza – wirusowe zapalenie wątroby typu B, które również ujawniło wieloletnią, niealkoholową marskość. 

NK: Jak zareagowałeś na postawioną diagnozę? Co wtedy czułeś i o czym myślałeś? 

GP: Miałem mnóstwo zajęć, byłem niezwykle aktywną osobą, a tu nagle okazało się, że mam spędzić kilka tygodni w szpitalu, leżąc, bo jak mi powiedziano „wątroba lubi spokój”. Po pobycie w szpitalu wyniki się poprawiły. Niestety w lipcu tego samo roku zacząłem odczuwać te same objawy co wcześniej. Tym razem lekarz oznajmił, że zgłosił mnie do pilnego przeszczepu wątroby. 

Szok. Kompletny szok. To było dla mnie nie do pojęcia. Jak to możliwe – w ciągu roku, w jednej rodzinie, dwa przeszczepy, dwóch różnych organów? To do mnie nie docierało. Myślałem, że to jest pomyłka. Czułem się jednak coraz gorzej.

NK: Co w tamtym niezwykle trudnym momencie Twojego życia motywowało Cię do tego, aby mimo wszystko się nie poddać? 

GP: Kiedy już przyjąłem do wiadomości, że jest tylko jedno rozwiązanie, to postanowiłem przygotowywać swoją głowę do działania. Zacząłem wszystko sobie racjonalizować, tłumacząc, że choć jest źle, muszę zrobić wszystko, żeby to zmienić. Włączyła się moja natura sportowca i tryb zadaniowy. To jak na odprawie przed meczem. Każdy ma przydzielone zadanie, które musi zrealizować. Najpierw trzeba zmierzyć się z tym mentalnie, a później przekuć to w działanie. Wygranie walki w głowie było kluczowe. 

NK: Choroba bardzo szybko postępowała. W wielu wywiadach mówisz, że tak naprawdę byłeś już po „tamtej stronie”. Gdyby przeczep został wykonany kilka godzin później mógłbyś już nie żyć…

GP: Miałem całkowitą niewydolność wątroby. Powiedziano mi, że pierwszy dawca z moją grupą będzie dawcą mojego drugiego życia. Niestety leżałem w szpitalu około miesiąca, nim doszło do przeszczepu. Właśnie byłem świadkiem swojego umierania. Zanim zapadałem w najgłębszą śpiączkę wątrobową, zdawałem sobie sprawę, że powoli odchodzę, nie miałem siły nawet odebrać telefonu. Czekasz od kilku tygodni na wątrobę, której nie ma. Nie ma nawet, żadnych sygnałów, że to się może udać. To były najtrudniejsze chwile. Musiałem uruchamiać najgłębsze pokłady wrodzonego optymizmu. Wbrew logice zdarzeń wierzyłem jednak, że się uda, zupełnie irracjonalnie. Zmusiłem głowę do przeczenia faktom, które szły w niebezpieczną stronę, ale właśnie tylko tak mogłem wyjść z tej opresji. Tak przynajmniej sobie wtedy tłumaczyłem. Przecież „dopóki piłka w grze..”

NK: Po operacji zacząłeś stopniowo wracać do normalnego życia. Kiedy ponownie pojawił się sport i kiedy triathlon? 

GP: Wracałem pociągiem z Warszawy, już po operacji. Ten pociąg jechał przez Susz. To była dla mnie szczególna chwila. Nigdy wcześniej nie startowałem w żadnych zawodach. Mnie od dziecka kręciło po prostu wykonywane długich, żmudnych, monotonnych ćwiczeń, bo tak sobie wyobrażałem naturę sportowca i cały jego etos. Ale wtedy, w pociągu, pomyślałem sobie: „Ja tu kiedyś wrócę i wystartuję”. 

Po operacji miałem bardzo wycieńczony organizm. Ważyłem ok. 50 kg. Musiałem odbudować masę mięśniową, żeby w ogóle móc się ruszać. Dla mnie ogromnym sukcesem było, kiedy nauczyłem się stać na podłodze, czy samodzielnie podnosić z łóżka. Wtedy znowu włączył się tryb zadaniowy. Po opanowaniu kilku kroków, organizowałem sobie „treningi” po korytarzu szpitalnym. Po powrocie do domu lekkie przebieżki, potem coraz dłuższe dystanse. W miarę upływu czasu czułem się silniejszy. 

NK: Zaczynałeś od 1/4 IRONMANa. Później wydłużałeś dystans, aż w końcu zdecydowałeś się wystartować w pełnym Ironmanie…

GP: W 2012 roku mój kolega namówił mnie na start w triathlonie crossowym. 10 lat po mojej operacji pokonałem pierwszy dystans 1/4 IRONMANA. Nie potrafię opisać moich uczuć. Ogromna radość i wzruszenie. Przypomniały mi się najczarniejsze momenty tamtych dni i nie mogłem uwierzyć, że teraz ukończyłem triathlon. Od tego momentu wszystko się zaczęło. 

W 2013 zacząłem przygotowania do kolejnych 1/4, ale też zaczęła mnie kusić „połówka” w Gdyni. Wtedy ten dystans to był dla mnie kosmos. Pomyślałem jednak, że warto spróbować. Przygotowałem się fizycznie i mentalnie i w sierpniu 2013 roku z uśmiechem na twarzy pokonałem pierwszą połówkę w życiu. Późnej, tak jak sobie obiecałem, wróciłem do Susza i ukończyłem połówkę kolejny raz. Biegnąc obok torów kolejowych, wrócił w pamięci obraz tego kompletnie wychudzonego, wyniszczonego gościa, który jednak żył drugim życiem i marzył, by tu kiedyś wystartować, czyli w ogóle wrócić do pełnej sprawności..

W 2021 napisałem do teamu IM Inspiration, który zgodził się pomóc w moich dalszych przygotowaniach do startu. Ta współpraca uruchomiła wiele kontaktów w środowisku triathlonowym. Poznałem ekipę Sport Evolution, która zaproponowała mi start w zawodach w Gdyni. Cały czas mówiłem o połówce Ironmana, ale stwierdziliśmy, że może pokusić się o pełen dystans. Wtedy już działała moja fundacja i pomyślałem, że mój udział pomoże zwrócić uwagę społeczną, polityczną i medialną na kwestię dawstwa organów w naszym kraju. To była szansa na trafienie do dużej grupy społeczeństwa. Nie pomyliłem się, ponieważ zaczęły się wywiady, różne konferencje. Mogłem opowiadać o transplantacji i docierać do wrażliwości społecznej.

NK: Zostałeś ambasadorem wyścigów IRONMAN Poland. Na czym polegały Twoje działania? 

GP: W 2022 roku jednym z podjętych przez nas działań, było dołączanie do pakietów startowych kart oświadczenia woli wraz z ulotką informacyjną. Udało nam się rozdać ponad 5000 takich kart. Połączyliśmy promowanie idei transplantacji oraz zwiększanie popularności tej pięknej dyscypliny, jaką jest triathlon. To wszystko w ramach kampanii społecznej fundacji – „Od Przeszczepienia do IRONMANA”

Takie połączenie świetnie działa, ponieważ podczas zawodów spotykam się z wieloma osobami, którzy mówią mi, że znają moją historię i że robię dobrą robotę, ale też jestem dla nich motywacją i inspiruję do ciężkiej pracy. Kiedy słyszysz takie słowa, co może być większą satysfakcją i poczuciem sensu tego, co robisz?

NK: Twoja przygoda z triathlonem cały czas idzie do przodu. Ostatnio okazało się, że będziesz uczestniczył w naprawdę prestiżowym wydarzeniu…

GP: Moją działalność fundacyjno-sportową doceniła Kadra Narodowa Polski Osób po Transplantacji. Zostałem powołany na Światowe Igrzyska Osób po Transplantacji, które odbędą się w kwietniu tego roku w Australii. Jest to dla mnie ogromne wyróżnienie i zaszczyt. Kiedy ubiorę strój z orzełkiem na piersi, myślę, że dopiero wtedy zacznie do mnie docierać, w jakim miejscu się znalazłem. To również ogromne wyzwanie, bo nagle z długich dystansów muszę wejść w tryb sprinterski. I tu z pomocą przychodzi Zbyszek Gucwa i jego Phoenix GVT Team, którego staję się częścią, za co serdecznie dziękuję! 

NK: Taki wyjazd to z pewnością ogromne wyróżnienie, ale również spore obciążenie w kwestiach logistycznych czy finansowych. Z jakimi trudnościami musisz się mierzyć? 

GP: Niestety dotykasz bardzo przykrej kwestii. Kadrowicze muszą sami zadbać o finansowanie tego wyjazdu. Większość kosztów z nim związanych zawodnik musi pokryć z własnej kieszeni. Nie wspomnę też o środkach na sprzęt, suplementację, czy chociażby krótki obóz przygotowawczy, który w tej chwili jest dla mnie nieosiągalny. 

Na koniec, chciałbym serdecznie podziękować za możliwość poruszenia tej arcyważnej kwestii, jaką jest transplantacja, zwłaszcza w dobie jej głębokiego kryzysu, i to tu na waszych łamach w moim debiucie. Jednocześnie chciałbym zaapelować do wszystkich o choćby krótką rozmowę w gronie rodzinnym czy wśród znajomych, o tym jaka jest wasza decyzja, czy zgadzacie się uratować niejedno życie ludzkie po waszej śmierci. Mój brat i ja żyjemy dzięki takim decyzjom. Do zobaczenia na triathlonach!

ZOBACZ TEŻ: Gdzie zrobić w Polsce dystans Ironmana?

Nikodem Klata
Nikodem Klata
Redaktor. Dziennikarz z wykształcenia. W triathlonie szuka inspirujących historii, a każda z nich może taką być. Musi tylko zostać odkryta, zrozumiana i dobrze opowiedziana.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,816ObserwującyObserwuj
22,000SubskrybującySubskrybuj

Polecane