Ktoś mógłby mi zaczucić, że pastwię się nad Polskim Związkiem Triathlonu. Ten ktoś pewnie miałby racje, gdyby nie fakt, że prezes Krzysztof Piątkowoski i jego poplecznicy nadal uważają się za zbawców tej dyscypliny, a krytyczne uwagi pod swoim adresem próbują przenieść w kosmiczny wymiar 'triathlon a sprawa polska…’.
A spójrzmy prawdzie w oczy – triathlon w Polsce jest taki, jak jego główni reprezentanci. Niekompetenty, archaiczny, skostniały, bez perspektyw. Jedna Agnieszka Jerzyk wiosny nie czyni… Jakie są fakty:
1. Nie mamy obecnie żadnego zawodnika, który zaliczałby się do światowej czy choćby europejskiej czołówki w seniorach;
2. Na Igrzyska Olimpijskie może uda nam się wysłać jednego reprezentanta, przy pomyślnych wiatrach dwoje. W Pekinie była ich trójka (i moim zdaniem niewielka w tym zasługa związku);
3. Związek z każdym rokiem dysponuje coraz mniejszym budżetem. Sponsorów nawet nie próbuje szukać, bo kto by coś takiego wsparł.
Zarząd Polskiego Związku Triathlonu generalnie nie ma najwyższych notowań ani wśród zawodników wyczynowo uprawiających tę dyscyplinę sportu w naszym kraju, ani w Ministerstwie Sportu. Po tegorocznych doświadczeniach jestem przekonany, że również nie zaskarbi sobie sympatii u organizatorów imprez i u osób amatorsko uprawiających triathlon.
Powód jest banalny, ale dzięki postawie prezesa Piątkowskiego stał się zarzewiem poważnego konfliktu. Chodzi o licencje PZTri dla zawodników startujących w imprezach pod egidą tej Organizacji. Zgodnie z wymogami PZTri KAŻDA osoba uczestnicząca w zawodach, które Związek 'wspiera’, jest zobowiązana do wykupienia licencji. Nieważne, czy jest to amator, którego interesuje wyłącznie udział w imprezie, czy wyczynowiec walczący o tytuł mistrza Polski. W PZTri wszystkich traktuje się jednakowo – od każdego żąda się kasy!
Co dostaje się w zamian. Chciałbym napisać, że nic, ale to byłaby nieprawda! W zamiania dostaje się licencje – na druczku KP (oczywiście przy odrobinie szczęścia, bo też nie zawsze). Kasa przyjęła – kasa wydała 🙂
Co takie licencje oznaczają dla organizatorów imprez. W gruncie rzeczy same kłopoty. Bo jak wytłumaczyć amatorowi, że bez licencji nie wystartuje w imprezie, za którą już opłacił startowe. Albo że nie zostanie sklasyfikowany…
Nie zrozumcie mnie źle – nie jestem przeciwnikiem licencji jako takich. Uważam jednak, że powinni je posiadać zawodnicy, którzy chcą być klasyfikowani w Mistrzostwach Polski, Pucharze Polski czy imprezach międzynarodowych, na które wysyła ich Związek. Ale niech ten Związek zostawi w spokoju amatorów i nie terroryzuje Organizatorów swoim archaicznym regulaminem.
Polski Związek Triathlonu chętnie przyznaje prawa do organizacji Mistrzostw Polski. W sezonie są one rozgrywane niemal co tydzień. A co ważniejsze do tego, by je organizować nie trzeba spełniać w zasadzie żadnych wymogów – bo związek interesują wyłącznie licencje i sędziowie (sowicie opłacani i zrządzeniem losu ciągle ci sami). Poziom organizacyjny, medialność wydarzenia, budżet nagród – są nieistotne. Zapewne dlatego, że panowie Prezesi jeszcze nie odkryli, jak na tym zarabiać.
Dla poważnych Organizatorów imprez triathlonowych w naszym kraju mam zatem jedną radę: omijajcie Polski Związek Triathlonu szerokim łukiem. Wyjdzie wam to na zdrowie. Waszej Imprezie też.
Michał, przerabiam to podczas każdej organizacji MP w Aquathlonie w Gdyni. Delikatnie mówiąc, to jest jakaś masakra…