Dziś po dłuższej przerwie wybrałem się na pierwszą jazdę dłuższą niż 30km. Ciągle w tempie rekreacyjnym, bo srednia prędkość wyszła jedynie 26 z kawałkiem.
Ale… jest właśnie jedno ale. Otóż jechało mi się doskonale, bez żadnego wysiłku, na niskim tętnie. Wszelkie 'zmarszczki’ pokonywałem bez redukcji przełożenia i bez zmniejszenia kadencji. Niezależnie czy z wiatrem z przodu, z tyłu, czy z boku.
Po 50km. czułem się tak, jak po lekkiej rozgrzewce. Żadnego zmęczenia.
Jak dla mnie wniosek jest jeden. Miesiąc luźnych, krótkich treningów tlenowych, głównie pływanie i rower eliptyczny, spowodowały totalny odpoczynek organizmu. Jakaś magiczna superkompensacja. Miałem dziś wrażenie, że mogę jechać tak bez przerwy.
Czyli potwierdza się raz jeszcze stara prawda: odpoczynek jest równie ważny, jeżeli nie ważniejszy od treningu.
Idę zatem spać 🙂