IM Kopenhaga 2014

Relacja z Ironman Kopenhaga!

Rok temu, na stronie 12tri.pl rozpoczęła się wielka dyskusja na temat startów i debiutu w IM w roku 2014. Początkowo zgłosiło się sporo osób, które niestety systematycznie odpadały, stając twarzą w twarz z realiami takiego przedsięwzięcia. Finalnie w dyskusji zostało 5/6 osób, z których trzy (Rober, Piotr i ja) zdecydowały sie na start w Kopenhadze. Dla mnie najważniejszy w tej decyzji był termin i loklizacja startu. Termin – dlatego, że impreza była zaplanowana na 24 sierpnia, a to dawało bardzo dużo czasu na dobre przygotowanie w terenie (zwłaszcza rower) i treningi pływania w wodach otwartych. Po drugie, Kopenhaga leży w miarę blisko a jak jeszcze uda sie złapać fajną promocję lotniczą to dotarcie na miejsce startu nie będzie problemem.

Założyliśmy z Piotrem i Robertem facebookową grupę wsparcia, gdzie przez rok dzieliliśmy sie pomysłami na treningi, wątpliwościami, motywowaliśmy się do pracy, rozwiązywaliśmy kwestie wagi niemalże państwowej, typu czy kupić ten czy inny rower, w jakich butach biegamy lub czy zakładać majtki na bieg.

________________________________________

Mój pierwszy start w triathlonie miał miejsce w 2011roku. Startowałam wtedy w Suszu na dystansie pół IM. Czas mało powalający – 6:28, ale udało sie ukończyć i to było dla mnie najważniejsze. Rok później kolejny start w Suszu też na dystansie ½ IM z poprawionym czasem na 6h05minut. Wtedy byłam ju z w pełni przekonana do podjęcia próby walki na długim dystansie. Ponadto, idąc po autograf do Ojca Dyrektora (Łukasz Grass), usłyszałam że z tym czasem i tyloma przebiegniętymi maratonami (wtedy było ich 8 sztuk) spokojnie mogę zacząć myśleć o pełnym dystansie IM. Dzięki Łukasz za tego kopa. Pierwotnie plan debiutu ustaliłam na rok 2013, ale niestety odezwała się stara kontuzja kolana (zerwane więzadło krzyżowe przednie) i ustalenie daty operacji na pażdziernik 2013, spowodowało przeniesienie startu na 2014 – o ile kolano będzie się dobrze spisywało. Kto mnie zna, ten wie że ja łatwo się nie poddaję i po operacji robiłam wszystko, aby jak najszybciej wrócić do zdrowia, do biegania, do triathlonu. Codzinna rehabilitacja (z rehabilitantem i sama w domu), szybki powrót na rower stacjonarny (jak tylko wypracowałam 120st zgięcia w kolanie) i pierwsze truchtanie już pod koniec grudnia (oczywiście wszystko za zgodą lekarza prowadzącego) dawało bardzo dobre prognozy szybkiego powrotu na trasy biegowe i triathlonowe. 21 kwietnia pobiegłam pierwszy maraton po operacji i wtedy podjełam decyzje o starcie w Herbalife Gdynia na dystansie ½ IM. Czasu nie poprawiam, ale już wiedziełam, że rok 2014 będzie stał pod znakiem hasła IRONMAN.

 

Kopenhaga do tej pory była w serii Challage, dlatego jak sie okazało, że od 2014 przejmuje ją Ironman, wiedzieliśmy że z zapisami trzeba bedzie sie spieszyć. Na szczęście całej nasze trójce udało sie zapisać, podobnie jak 27 innym Polakom. Ja byłam tam jedyną kobietą z Polski. Mega ogromne wpisowe, jest super motywatorem do treningów, dlatego po krótce opiszę moje przygotowania.

 

Przygotowania

Na co dzień pracuję w korporacji. 8 h dziennie przy biurku, przed komputerem powoduję, że plan dnia musiałam mieć idealnie zaplanowany, aby móc zmieścić wszystkie treningi. Trening do dystansu IM wymaga bardzo duzo czasu, poświęceń i uwagi. Ponadto zdecydowałam sie na przygotowania bez trenera, więc sama musiałam ustalać objętości, obciążenia, rozkład miesięczny i tygodniowy treningów. Na szczęście ta część przygotować sprawiała mi ogromną radość. Tygodniowe rozłożenie terningów zmieniałam chyba 10 razy, aż w końcu wypracowałam plan idealny (dla mnie). W tygodniu miałam rozpisane 3 treningi pływackie (na dwa miesiące przed startem zrezygnowałam z jednego), dwa treningi rower/ spinning w zależności od warunków pogodowych, dwa treningi biegowe i jedna zakładka. W weekendy zwykle wypadały długie rozjezdzenia(100-150km) i długie wybiegania(20-27km). Wymagało to dużo samozaparcie i determinacji, gdyż sobotnie długie wyjeżdżenie, przy średniej prędkości 27km/h zajmujmowało 5-7h. Wychodząc o 7-8 rano, wracałam ok. 15. Fajna sobota, nie? Niby można jeszcze coś zrobić, ale jak kiedy nic się nie chce? A następnego dnia trzeba zrobić długie wybieganie i trening znowu zajmuje 3-4h. I tak właśnie wyglądają weekendy podczas przygotowań do Ironmana. Ale muszę się przyznać do jednego. Wyznaję zasadę, że jak mega nie chce mi się czegoś robić, albo czuję się bardzo zmęczona – to po prostu tego nie robię. Słucham swojego organizmu i staram się funkcjonować w zgodzie z nim. Dlatego też nie miałam prawię żadnego kryzysu, ani motywacyjnego ani fizycznego. Zwykle z tygodnia treningowego wypadało niedzielne długie bieganie, albo pływanie w tygodniu.

Treningi zaczęłam w grudniu i wtedy bardziej skupiłam się na sile biegowej i rowerowej. Potem w lutym zrobiłam miesięczną przerwę na wyprawe wysokogórską z Andy. I Od marca wróciłam pełną parą do treningów.

 

Kopenhaga

Do Kopenhagi przyleciałam w czwartek. Juz o 9:00 bylismy w naszym B&B i od razu poszliśmy na szybką kawę a potem o 12:00 zgłosilismy sie w miasteczku tri, aby dokonać wszsytkich formalności związanych z rejestracją. Otrzymałam branzoletkę identyfikacyjną i dość skromny pakiet startowy, choć plecak który był w pakiecie był naprawdę super. W samej Kopenhadze nie dało się odczuć atmosfery święta triathlonowego, które mogliśmy poczuć chociażby w Gdyni. W czwartek w planie miałam jeszcze krótka przebieżkę z małymi akcentami, ale jakoś nie mogłam sie do tego zabrać. Niestety, męczące mnie wyrzuty sumienia, związane z niezrealizowaniem planu biegowego, spowodowały że w piątek wstałam koło 6:00 i pobiegłam do pobliskiego parku zrobić ostatni trening. Około godz. 12:00 umówiliśmy sie z chłopakami na sprawdzenie zatoki Amager. Pogoda nie nastrajała do tego, aby sie rozebrać a tym bardziej wejść do wody. Według organizatorów woda miała 18 st., ale pierwsze wrażenie było takie, że woda ma około 14-15st. Po zanużeniu, od razu skostniały mi dłonie i stopy, oraz ciężko zaczęło mi sie oddychać.Byłam przerażona, tym, jak to będzie podczas startu. Ale po ok. 5 minutach zaczęłam sie przyzwyczajać do tej temp., zaczęłam płynać bardzo konfortowo i dopiero wtedy zauważyłam że woda jest krystalicznie czysta, cały czas widać dno a najważniejsze ze idealnie bedzie widać nogi przed tobą, co ułatwi nawigację i pływanie w niedzielę. Po krótkim pływaniu udaliśmy sie znów do centrum, na odprawe i pasta party. Nie ukrywam, że spodziewałam się czegoś porządniejszego. Odprawa, to godzinne nagranie video, które było w kółko odtwarzane, natomiast pasta party to lunch box z zimnym makaronem, muffiną, jabłkiem i wodą. Średnio.

 

Wracamy do domu i zaczynamy przygotowywać i pakować rzeczy na start, na rower i na bieg. Dopieszczamy jeszcze nasze rowery – ja zakładam nową owijkę (pod kolor roweru, oczywiście) i montuje zestaw naprawczy za siodełkiem. Niestety zauważam, że moja zapasowa dętka jest cała popękana i nie ma mowy abym taką zabrała ze sobą na trasę. Ale spokojnie, jeszcze jest jutrzejszy dzień i działające expo, wiec nie stresuję sie tą sytuacją za bardzo. Każdy zawodnik dostał worki na rzeczy, niebieskie – na rower, czerwone – na bieg i białe na metę. Rzeczy na każda z dyscyplin miałam posegregowane i popakowane w oddzielne torby juz w Polsce, dlatego teraz tylko sprawdzam czy mam wszystko, dodaje jedzenie i jestem już gotowa na zostawienie wszystkiego w T1.

W sobotę w planie mamy jak najmniej chodzenia, jak najwięcej odpoczynku i duzo węgli. W sobotę też trzeba było oddać rower do T1 razem z rzeczami na bieg i na rower. Wieje, jest zimno i co chwilę pada. Ubrani jestesmy w kurtki i czapki, a podobno tak samo ma być w niedzielę. Nie jest dobrze, ale trudno trzeba to zaakceptować bo i tak tego nie zmienimy – tak sobie powtarzamy, ale stres i nerwy dają o sobie znać. Około godz 14:30 jedziemy na rowerach nad zatokę, gdzie po 1 godz. mamy już wszystko załatwione. Spotykamy Polaków, wymieniamy się spostrzeżeniami odnośnie wody, trasy rowerowej i biegowej, po czym wszsycy razem jedziemy do centrum na pizzę. Dzień, pomimo tego że nie był taki jak zaplanowalismy, był bardzo spokojny, bez napinki i bez zadnych niespadzianek. Idziemy spać o 21:00, bo budzik nastawiony na 4:30 rozpocznie najważniejszy dzień tego roku.

 

Trasy

Pływanie odbywało się w Amagerstrand, sztucznej zatoce, dzięki temu warunki do pływania były bardzo dobre, temperatura wody wynosiła ok 17C i woda bez fali. Zawodnicy byli startowani w seriach po ok 500osób. Dzięki czemu, choć trochę to ograniczyło tłok na trasie i w strefie zmian, a ponadto start w fali z samymi kobietami spowodował brak kopniaków, podtopień i przepychanek. Część pływacka odbywała się w zupełnie innej części miasta niż reszta imprezy, dlatego zawodnicy drugą strefę zmian pierwszy raz zobaczyli kiedy zeszli po 180km. Trasa kolarska była dość pofałdowana. Zawodnicy mieli do pokonania 2 pętle, niestety kto nie wyjechał 20km od miejsca startu na pętle nie widział zawodników na trasie kolarskiej ani razu. Trasa biegowa to 4 pętle po 10,5km. Panował na niej dość duży tłok, ale dzięki jej bardzo dobrym rozłożeniu zawodnicy mogli liczyć na bardzo duże wsparcie kibiców praktycznie na każdym kroku.

 

Założenia

To był mój pierwszy start na długim dystansie, dlatego miałam trzy założenia. Po pierwsze to przeżyć, po drugie ukończyć a po trzecie nie dostać światełka, czyli dotrzec do mety przed zmrokiem. Ciemno zaczynało sie robić w okolicy 20:30, więc chciałam przekroczyć linię mety w 13:30. I to było całkie realne, patrząc no to jakie czasy zakładałam na poszczególne dyscypliny (pływanie 1:25, rower 6:50, bieg 5h plus ok 15 min w strafach zniam). Najbardziej bałam się roweru i wiatru, choć wiedząc że trasa ma byc płaska, liczyłam na to ze nie będzie aż tak źle. Pływanie planowałam, że złąpię sie w nogi i spokojnie do T1. A na biegu nic nie planowałam, bo nie wiedziałam jak będą wyglądać nogi po 180km. Plan był taki, że bez patrzenia na zegarek, biegnę swoje.

 

Godzina zero- Pływanie

Pobudka o 4:30. Śniadanie, kawa i o 5:15 wyjście do metra, które wiezie nas na start. W strefie zmian jesteśmy około 5:50. Ide do swojego roweru, uzbrajam go w bidony, żele i jeszcze raz sprawdzam ciśnienie w oponach. Upps…. w tylnym kole flak. Jest godzina 6:10. Nie zastanawiam się długo, zdejmuję rower i lecę do bike doctors, których widziałam na początku strefy. Na szczęście nie ma kolejki i mój rower natychmiast ląduje na stojaku z odkręconym tylnym kołem. Daję Panu moją zapasową dętkę do zmiany, ale on mówi mi abym zostawiła ją sobie na trase, a mi zakłada swoją dętkę. O godz. 6:50 rower znów wstawiam na wyznaczone miejsce, szybko przebieram się w piankę i lecę oddać worek z rzeczami start/meta. Start Ironman Kopenhaga odbywa się falami w kategoriami wiekowych. O 7:00 startuje kategoria PRO. Następnie od 7:05 w ostępach 10 minutowych startuje 6 serii. Ja startuję w trzeciej fali, razem ze wszystkimi kobietami o 7:15. Stres związany z problemami rowerowymi sprawia, że na plaże wchodze zupełnie już spokojna i opanowana, ale za to bardzo skoncentrowana. Wybija 7:15 i START. Zaczyna się to na co tak długo czekałam. To będzie długi dzień i na pewno szczęśliwy. Płyniemy. Przez pierwsze 100-150m było trochę tłoczno,ale potem stawka się rociągnęła, znalazłam „swoje’ nogi i bardzo spokojnie, bez rwania tempa zaczęłam płynąć. Trasa przebiegała pod trzema mostami, na których wisiały banery z informacją o kilomatrze trasy. Bardzo fajnie pomagało to zorientować się gdzie jestem i ile zostało do końca, ale niestety nie mogłam sprawdzić w jakim tempie płynę, dlatego cały czas powtarzałam sobie – „tylko spokojnie, jeszcze masz duzo przed sobą’. Z wody wyszłam po godzinie i 16 minutach, co wprawiło mnie w niemałe osłupienie, bo nawet w najśmielszych marzeniach nie widziałam siebie z takim czasem. T1. Pierwszy przystanek to wieszaki z torbami – trzeba znaleźć swoją, potem do namiotu aby się przebrać. Niestety, namiot jest tak mały, że nie udaje mi sie znaleźć wolnego miejsc do siedzenia dlatego przebieram się na stojąco. Dłonie mam strasznie zgrabiałe z zimna, więc założenie kasku, butów, koszukli pod strój tri, skarpetek, rękawków, rekawiczek na mokre ciało zajmuje mi zdecydowanie za duzo czasu. Ze strefy wychodze po niecałych 10min. Zdecydowanie za długo.

 

Rower

Pierwsze kilometry roweru to przejazd przez miasto. Nie można za bardzo się rozpędzić, bo co chwile są dość ostre zakręty. Po ok. 10 km wyjeżdzamy za miasto, a po kolejnych 10km wjeżdzamy na pierwszą z dwóch pętli. Mokry strój i wiejący wiatr powoduje, że bardzo wolno się rozgrzewam. Stopy skostniałe mam do 40km. Na początku wyprzedzją mnie jakieś niesamowite tłumy, ale starałam się tym nie przejmować, powtarzając że to są faceci i to ci o wiele lepsi od Ciebie – jedź swoje. Hasło „jedź swoje’ a potem „biegnij swoje’ bardzo często gościło na moich ustach tego dnia. Pierwsza prosta to 30km bulwarem nadmorskim z wiatrem na szczeście wiejącym w plecy/w bok. Miałam pierwszą godzinę jechać bardzo spokojnie, wręcz rekreacyjnie ale jak tu nie wykorzystać takich warunków. Nie patrzyłam na licznik tylko na to, aby nie przepalić nóg. Wieje dość mocno ale bez tragedii – na 30km mam średnią 28,6. Trochę za mocno, ale czuję że jadę na luzie więc nie zwalniam. Droga w miarę szeroka z niewielkimi pagórkami, ale z tym wiatrem nie były mi straszne. Kilometry mijają mi zaskakująco szybko. Po ok. 50 km skręcamy wgłąb lądu i wtedy zaczyna się mordęga. Droga robi się bardzo wąska, dodatkowo z częściowo tylko wstrzymanym ruchem samochodowym i wiatrem wiejącym upierdliwie w twarz. Ponadto droga zaczyna co rusz to piąć się w górę to opadać. Niby te podjazdy nie sa jakieś długie, ale za to skutecznie wybijające z jednostajnego rytmu. Od tego momentu jazda stała sie bardziej interwałowa, zrywowa. Co chwilę jeździli koło nas race marshalls i trzeba było się pilnować aby nie wjechać w strefę dartingową. A na tak wąskiej trasie wymagało to albo przespieszania i wyprzedzania albo zwalniania. Dla mnie istny horror. Uroku na trasie dodawali jedynie kibice, zwłaszcza ci w małych wioskach, którzy ustawiali przed domem stoły z białymi obrusami, na którym zajadali obiad, popijali kawę i cały czas głośno dopingowali. Pieknym momentem też był największy podjazd, który znajdował sie na 80 i 160km, gdzie kibice ustawili wąski korytarz, przez który przejeżdzali triathloniści. Doping był tak głośny i energiczny, że po pierwsze nie słyszałam własnym myśli a po drugie zupełnie nie zauważyłam kiedy byłam już na szczycie podjazdu. Podczas całej trasy moją głowę zaprzątały dwie myśli – po pierwsze to liczenie, ile czasu zajmie mi rower i z jakim zapasem wybiegnę z T2, a po drugie to odżywianie, czyli to aby dokładnie realizować mój plan żywieniowy. Na szczeście temperatura była taka jaką lubie, czyli zimno, wiec piłam stosukowo mało (podczas całego roweru wypiłam około 0,7l) i jadłam też rzadziej niż planowałam, ale pilnowałam aby nie doprowadzić do stanu że organizm domaga sie energii (na całej trasie zjadłam 9 żeli). Czuję się naprawdę dobrze i wychodzi mi że mam szansę na świetny czas. Po drugiej pętli znów czekał nas dojazd 10km do miasta i potem kluczenie po Kopenhadze, aby w kończu po 180km znaleźć się w cetrum miasta, gdzie była ustawiona druga strefa zmian. Czas roweru 6:28 i znów zaskoczenie, bo pojechałam o 22min szybciej niż zakładałam. Z tego jak pięknie zrobiłam pływanie i rower zaczełam liczyć jaki mogę mieć przewidywany czas na mecie. A że liczenie na zmęczeniu mi zawsze słabo wychodzi, dlatego nie byłam w stanie tego ustalić. W T2 od razu zabierają rower (cały czas myślałam żeby tylko nie zapomnieć zdjąć zegarka z kierownicy), biegnę po worek z rzeczami na bieg, przebieram się i wybieg. Tym razem strefa zajmuje mi 5min, szybkie przebranie, uzupełnienie żeli, Toi –Toi i na trasę.

 

Bieg

Zaczynałam się już cieszyć, bo przede mną jeszcz tylko maraton, ale szybko się upomniałam, bo podczas biegu może zdarzyć się wszystko. I cały czas sobie powtarzam, że do przebiegnięcia nie mam maratonu, ani nawet 42km tylko musze przebiec cztery okrążenia. I to jest w tym momencie najważniejsze. Cel najbliższy to ukończyc pierwsze kółko. Czuję sie bardzo dobrze. Nogi potrzebują standardowe 3km na przestawienie sie na bieg. Na trasie jest aż sześć punktów odżywczych. Planuje, że korzystam tylko z czterech. Standardowo na punkcie przechodzę do marszu, aby spokojnie wypić wodę, wylać jeden/dwa kubki na siebie, zjeść żela i dalej do biegu. Taki schemat powtarzam za każdym razem. Mniej więcej w ¾ każdego okrążenia otrzymujemy kolorowe frotki oznaczające ile okrążeń mamy juz za sobą. I tak celem teraz staję sie bieg po frotkę.

Każde okrążenie kończy się przebiegnieciem w pobliżu mety. Niesamowity tłum dopinguje, krzyczy i motywuje. Praktycznie na całej trasie kibice utworzyli tunel przez który przebiegali zawodnicy. Pogoda idealna dla mnie do biegu. Chłodno, delikatnie wieje i nawet dwa razy zaczyna padać. Uwielbiam takie warunki. Pierwsze dwa okrążenia, czuję sie naprawdę wspaniale i ani razu nie przechodze do marszu poza punktami. Nie wiem jaki mam czas, ale wiem ze jest dobrze. Podczas trzeciej pętli zaczynam trochę zwalniać, bo odezwał sie żołądek. Zaczął mnie delikatnie ćmić, dlatego na trzecim kółku nie zjadłam żadnego żelu, aby dodatkowo go nie podrażniać. Na początku ostatniej pętli czuję się naprawdę dobrze, wraca energia i żołądek się uspokaja. Czuję się zupełnie tak jakbym nie miała w nogach tych 216km i 11h. Na trasie dostrzegam też kibicujących, którzy dopingują każdego rodaka, także mnie – to naprawdę pomaga! Została ostatnia pętla. Nie musze już oszczędzać enegii i siły dlatego, włączam trzeci bieg i zaczynam wyprzedzać naprawdę sporo osób. Wtedy też pierwszy raz spoglądam na zegarek i już wiem, że czas na mecie będzie mega. Tempo biegu mam 5:56. Teraz już cały czas uśmiecham się do siebie i nawet zaczynam przybijać piątki z kibicami. Wbiegam na dywan który prowadzi do mety. Te ostatnie 100m zwalniam i zaczynam delektować się tą chwilą. W połowie tego odcinka przybijam piątkę z sędzią i już z uniesionymi w górę rękoma wbiegam na metę. Niestety nie słyszę „ Joanna, YOU ARE THE IRONMAN’ ale to jest najmniej ważne w tej chwili. Wyłączam zegarek. Patrzę na czas biegu – 4:12 (założenie było 5h) i na czas całkowity – 12:11:50. Zakładają mi medal na szyję a ja nie moge powstrzymać łez. Jestem niesamowicie szczęśliwa, nadal nie mogę uwierzyć w mój wynik i cały czas śmieję sie w głos albo płaczę. Przechodzę do strefy mety, odbieram koszulkę finishera i szukam znajomych twarzy. Spotykam Piotra i z radości wpadamy sobie w ramiona. To jest niesamowita chwila i nieważne, ze właśnie zaczęło padać, zrobiło sie zimno i ciemno. Dla mnie to był dzień idealny.

Przed startem czułam się naprawdę silna. Była moc. To był debiut, więc mogło się zdarzyć wszystko. Czułam, że jestem przygotowana, ale nigdy nawet w snach nie zakładałam takiego czasu. Czy mogłabym coś poprawić – chyba nie. No może, mogłam być krócej w T1. I tylko. Wszystkie dyscypliny pokonałam na 95% moich możliwości.

Zakochałam sie w tym dystansie i już wiem, że to nie był mój ostatni start. Od razu zapisałam się na 2015 do Frankfurtu. Wiem, że tym wynikiem strzeliłam sobie trochę w kolano, bo za rok będzie mi strasznie ciężko go poprawić. Ale za to będę miała większą motywację do treningów. Nadal widzę, że mam rezerwy.W sezonie jesiennym planuje pobiec w trzech maratonach i dwóch biegach ultra, natomiast listopad i do połowy grudnia zamierzam odpoczywać, nadrabiać zaległości towarzyskie, aby w drugiej połowie graudnia powoli wracać do treningu i od stycznia zacząć zabawę od nowa z przygotowaniami. Na pewno będzie sporo zmian w tym jak będę trenować, przede wszystkim zima oznacza budowanie siły. Na pewno chciałabym też poprawić technikę pływania i zwiększyć waty na rowerze. Na pewno na wiosnę pobiegnę maraton a pod koniec maja sprawdzian na ½ IM w Sierakowie.

Pływanie T1 Rower T2 Bieg Meta

Czas 1h16min 09:58 6h28min 5:001 4h12 12h11min50sek

Tempo 2:01/100m 27,8km/h 5’58/km

Powiązane Artykuły

6 KOMENTARZE

  1. Jaki ja jestem maleńki z moimi dwoma połóweczkami :-). Wynik, który jest rezultatem ogromnej ilości czasu poświęconej na trening musi budzić szacunek. I budzi. Gratulacje!

  2. Czytając Twoją relację można stwierdzić, że Ironman nie taki straszny:))) Ale widzę, że jesteś tytanem treningu więc inaczej w Twoim przypadku nie mogło być:) Gratuluję super wyniku! Jeszcze 3 maratony i 2 ultra – fiu, fiu.

  3. Gratuluje ukończenia żelaznego dystansu w tak dobrym czasie! Staż biegowy imponujący, dla mnie w Kopenhadze to był pierwszy maraton w życiu i teraz zaczynam dostrzegać, że nawet nieźle mi poszło:) Ale to zdanie mnie powaliło 'W sezonie jesiennym planuje pobiec w trzech maratonach i dwóch biegach ultra, natomiast listopad i do połowy grudnia zamierzam odpoczywać…’ a biorąc pod uwagę, że wpis jest z 24/089 to oznacza zrobienie tego w 5 tygodni… jestem w szoku;)))

  4. Joasiu, też tam byłem. Dzięki Twojej relacji mogłem to przeżyć jeszcze raz. Gratuluję wspaniałego wyniku i powodzenia w następnych startach.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,816ObserwującyObserwuj
21,900SubskrybującySubskrybuj

Polecane