„Dobra jest siła w mięśniach
– lepszy rozum w głowie.
O tej to właśnie prawdzie
niech bajka opowie…’
Koło basenu, Z wieczora,
kraulisci wkoło biegały, I na żab(karz)y czuwały
Skoro który wypływał, Kamieniem w łeb obrywał.
Jeden z nich, śmielszej natury, Wystawiwszy łeb do góry, Rzekł: «Chłopcy, przestańcie, bo się źle bawicie!
Dla was to jest igraszką, nam idzie o życie’
Żaba ujrzała wołu, Co wzrostem sięgał olbrzyma. Mogąc co do wielkości z jajem iść po społu, Zazdrością podniecona, pręży się, nadyma, By dorównać zwierzęciu, męczy się usilnie. «Siostro — mówi — zważaj pilnie: Czy dosyć? Mówże! Czym mu dorównała?» «Nie.» — «A teraz?» — «Bynajmniej.» — «Czym dość już nabrzękła?» «O, jeszcze ci daleko!» I gadzina mała Tak się nadęła, że pękła
U stóp góry żyjąc w bagnie,
Żaba, gdy wiosna rozwija pąkowie –
wyżej się przenieść zapragnie;
znajdzie kącik cienisty w zacisznym parowie,
pod krzaczkiem między trawki wystawi swą daczę,
alić się krótko cieszyła nią Żaba.
Nastało lato, skwar i prysła laba
(Natura miewa okresy wypaczeń),
raj żabi stał się tak dokładnie suchy,
że nóg nie mocząc, łażą po nim muchy.
„Bogowie! – Żaba w norce modli się i wzdycha –
gdy nie chcecie mojej zguby,
zalejcie wodą te wzgórza po czuby
i niech już nigdy odtąd nie wysycha!’
Tak lamentując bez wytchnienia,
przyganiać pocznie Jowiszowi,
że brak mu logiki, sumienia…
„O nierozumna! – Jowisz jej odpowie
(był widać w dobrym humorze) –
jak ci na brednie te kwaknięć nie szkoda!
Przez to, że wyschła w twoim bajorze woda,
mam topić ludzkość? Złaź do błocka, stworze!’
Pewna żaba
Była słaba
Więc przychodzi do doktora I powiada, że jest chora.
Doktor włożył okulary, Bo już był cokolwiek stary,
Potem ją dokładnie zbadał, No, i wreszcie tak powiada:
’Pani zanadto się poci,
Niech pani unika wilgoci,
Niech pani się czasem nie kąpie,
Niech pani nie siada przy pompie,
Niech pani deszczu unika,
Niech pani nie pływa w strumykach,
Niech pani wody nie pija,
Niech pani kałuże omija,
Niech pani nie myje sie z rana,
Niech pani, pani kochana,
Na siebie chucha i dmucha,
Bo pani musi być sucha!’
Wraca żaba od doktora,
Myśli sobie: 'Jestem chora,
A doktora chora słucha,
Mam być sucha – będę sucha!’
Leczyła się żaba, leczyła,
Suszyła się długo, suszyła,
Aż wyschła tak, że po troszku
Została z niej garstka proszku.
A doktor drapie się w ucho:
’Nie uszło jej to na sucho!’
Ryby, żaby i raki Raz wpadły na pomysł taki, Żeby opuścić staw, siąść pod drzewem I zacząć zarabiać śpiewem. No, ale cóż, kiedy ryby Śpiewały tylko na niby, Żaby Na aby-aby, A rak Byle jak. Karp wydął żałośnie skrzele: „Słuchajcie mnie przyjaciele, Mam sposób zupełnie prosty – Zacznijmy budować mosty!” No, ale cóż, kiedy ryby Budowały tylko na niby, Żaby Na aby-aby, A rak Byle jak. Rak tedy rzecze: „Rodacy, Musimy się wziąć do pracy, Mam pomysł zupełnie nowy – Zacznijmy kuć podkowy!” No, ale cóż, kiedy ryby Kuły tylko na niby, Żaby Na aby-aby, A rak Byle jak. Odezwie się więc ropucha: „Straszna u nas posucha, Coś zróbmy, coś zaróbmy, Trochę żywności kupmy! Jest sposób, ja wam mówię, Zacznijmy szyć obuwie!” No, ale cóż, kiedy ryby Szyły tylko na niby, Żaby Na aby-aby, A rak Byle jak. Lin wreszcie tak powiada: „Czeka nas tu zagłada, Opuściliśmy staw przeciw prawu – Musimy wrócić do stawu”. I poszły. Lecz na ich szkodę Ludzie spuścili wodę. Ryby w płacz, reszta też, lecz czy łzami Zapełni się staw? Zważcie sami, Zwłaszcza że przecież ryby Płakały tylko na niby, Żaby Na aby-aby, A rak Byle jak. 🙂 Jan Brzechwa
Papierz na Papieża!
To nasz Papierz…!
Te Papieze so nieprzewidywalne. Raz ci encyklike walno, raz ci wiersza łupno.
(…….) I szepce mu 'mój mały książę Jeżeli kiedyś zajdę w ciążę Potomstwo mieć to w zyciu najważniejsza rzecz Urodzę Tobie Piotro- żabki Tak troche z Piotrka, trochę z żabki Tak jedna tę,druga tę, pół na pół’…. Tak w życiu bywa, żabę kocha jeż