Co by nieliczni nie pomyśleli,że i ja poszedłem w VABANK(och taka tam osobista malutka wycieczka-Nie gniewaj się Arku 😉 ), postanowiłem troszkę powiać świeżości w te jesienne trenowanie koleżanek i kolegów. jak widać za oknem, aura przestała nas rozpieszczać i tajwańskiej pogody to raczej już u nas nie bedzie w tym roku, no chyba,że najwyżej tajwańska odzież się jeszcze mocniej wedrze na polski rynek tekstyliów. jednak trenować lub roztrenować się jakoś trzeba na nowy sezon. mój plan był prosty-utrzymac jako taka dyspozycję na maraton we Wrocławiu i wygasić się fizycznie i emocjonalnie ze sportu na 2 tygodnie. przyznam,że w tym roku się mi to pierwszy raz udało i tak,jak od 4 lat, zawsze we wrześniu zamykałem miesiąc z około 50h treningów na liczniku,tak ten rok to jedyne 30h, wliczajac w to maraton i rehabilitacje w tygodniu po wyścigu. dopadło mnie lekkie rozleniwienie i ubzdurałem sobie wlasnie wtedy,że pobiegnę listopadowy półmaraton we Świdnicy(Moje miasto) na wynik 1:20,albo i nawet go złamię. stąd też ambitne objętości biegowe wróciły,jak zły sen i nie ma tygodnia,by nie wyszło 80-90km biegania. Jest mocno,ale i nudno, bo wszak ja człowiek żelazny,co wodę lubi(no powiedzmy) i uwielbia rower. żeby temu(reżimowi biegowemu) choc odrobinę się przeciwstawić, dokoptowałem sobie jeszcze 2 treningi techniki pływackiej(40-50min każdy) i 2 sesje rowerowe po równe 60min. całość tygodniowo,wliczając trening core i stabilizacji zamyka się pomiedzy 9-10.5h i z tym już można żyć,jak się jednak człowiek z tym triathlonem tak oswoił. w tym roku jednak postanowiłem jesienią przestawić się na trening rowerowy na mtb i o tym właśnie chciałem kilka akapitów napisać. nie będę tutaj siał teorii rodem z programu SONDA(ilu to tutaj pamieta,ha?), nie będę pisał na jakich wattach jeżdżę, bo akurat mtb jeżdżę na tętno. napisze jednak,jaki to jest fun tak się upodlić w błocie, 'podymać’ na stromych podjazdach(ale ten język nadblogerów jest piękny) i poprostu zrobić dobry trening bez zbędnych kalkulacji, tempa, TSS,IF i wszelkiej maści innych ogłupiajacych cyferek(pisze to jako pełną gębą inzynier mechanik).
dziś miałem w planach, po biegowym świcie(koguta jeszcze nie było, gdy wstawałem na trening)zająć się budowaniem kapitalizmu dla mojej firmy,ale jak to w życiu konsultanta czasem bywa, klient sie nie wyrobił, miał inny priorytet, miał nas w głębokim… i suma summarum-zostałem w domu. w planach był jeszcze 60-minutowy wieczorny pokaz siły psychicznej na trenażerze w piwnicy,ale mimo deszczu-wybrałem trening mtb. niby kilometry lecą wolniej, jest ich sporo mniej w godzinie(a są tacy,co kochaja wielkie liczby tutaj na pewno),ale taki trening przenosi właśnie nas bardzo szybko w takie strefy tętna,że na rolce wymagałoby to sporo czasu i wylanego potu,by to uzyskać. na mtb taki efet pojawia się już przy pierwszym większym podjeździe,gdy grunt złośliwie wprawia nasze koła w poślizg,a my usilnie stojąc na pedałach zastanawiamy się-dlaczego do cholery ten rower nie jedzie?! do tego te mieśnie głębokie-oj jak one się ćwiczą,gdy my chcemy przy zjeździe w lewo,a rower mówi,że w prawo to bedzie lepiej,bo się nie wywalimy przynajmniej i wstydu nie będzie 😉 mój organizm zawsze ładnie wprowadza się wtedy w 3-4 zakres HR i oprócz siły kolarskiej, przecieram też, zaspane już po sezonie, ścieżki metaboliczne. do tego to bloto wszędzie i woda-czyli to co duzi chłopcy i piękne dziewczęta lubią w mtb najbardziej! ja dzis w 1h zrobiłem 19km,ale fizycznie zmęczenie,jak i satysfakcja pozostają na takim poziomie,jakbym pojechał dobre 2-3 godziny na szosie.
tak myślę,ze właśnie jesienią,to o to chodzi… pobawić się i zmęczyć jednocześnie,by nadal,mimo deszczowej pogody czerpać radość z tego sportu,czego Wam wszystkim z tego miejsca życzę. ze sportowym pozdrowieniem-Dajmond/’Janusz mtb’ ze Świdnicy 😉
Mocno. Skarzynski to klasyka ale ma duzo racji. Ale sadze,ze intensywnosc ma ogrombe znaczenie. Zwlaszcza u takich staruchów jak Cichy:))))))
Ja po tym polmaratonie zaliczę drugie(tym razem wymuszone) i pełne roztrenowanie. Minimum tydzien,a moze nawet dwa bez sportu wszelkiego(zalezy od opinii lekarza),ponieważ musze zaliczyć implantologie zęba i po tym zabiegu bede miał zakaz pływania i biegania,jak i praktycznie zakaz roweru,chyba,ze sie pan doktor na coffee ride’y zgodzi,to jakoś wytrzymam ten bezruch. W planach mam kilometry spacerowania i rozciąganie codzienne. No,ale potem to bedzie juz taka ochota na treningi i świeżość,że 'Frodo’ juz powinien montować lusterka boczne w canyon’ie,by mnie wyglądać za plecami 😛
Nie bierz do głowy, to tylko luźno rzucona uwaga… broń Boże nie próba mądrowania się… Różnie przecież organizmy reagują… Zazdroszczę zdrowia! Zresztą ja patrzę głównie przez pryzmat dziadka a tutaj regeneracja jest zdecydowanie ważniejsza….
Arek,szkoła mistrzów w wielu formach na mojej obszernej bibliotece na poleczce w salonie,ale ja juz sie troche znam i mój organizm lubi mocno dostać w kość. Chyba blizej mi do amerykańskiej szkoły biegowej np wg Hansonow…No Pani No Gain!;-) Potem kilka dni luźniej i tak do 4 listopada cyklami,przy czym skracam coraz bardziej odpoczynki pomiędzy seriami i wydłużam same serie lub zwiększam ich ilość w zadaniu głównym.W tym roku pod oba maratony na sub3h zrobione,podziałało to jak złoto i czułem sie mocny na linii startowej. Mi to służy i kontuzji(tfu,tfu) od 2014 roku żadnej nie miałem.
Krzysiu, właśnie przerabiam ,, Trening biegowy metodą Skarżyńskiego’.. Polecam zresztą do biblioteczki sportowej. Dlaczego o tym piszę, bo widzę u Ciebie praktycznie trzy mocne jednostki pod rząd. A wspomniany autor, zresztą większość szkół biegowych, sugeruje dwa mocne akcenty w tygodniu. Oczywiście są odstępstwa i uwarunkowania od tej zasady…. Tak tylko wspomniałem, przecież każdy kowalem swoich osiągnięć… Treningi robią wrażenie! 🙂
Oj smaruje Panie,smaruje: wczoraj kilometrowki/stadion po 3:40,dzis rozbieganie i 10x 300m po 3:15/km po środku, jutro jako zadanie główne tempo okolostartowe 3x 12min po 3:48/km, pt rege rowerowo-pływackie, a w sob tlenowa po trasie polmaratonu. Nd jem,co popadnie i zasłużone wolne 😛
Aż miło poczytać o takim zapale… 🙂 Smaruj cholewy, zdzieraj podeszwy a pierdzielniesz te 1.20 a to już Panie szacun! Mnie usatysfakcjonuje 1.29.59 🙂 na wiosnę oczywiście…
Kuba,grunt to wyluzować po sezonie i jak widze,Tobie udaje sie to jeszcze lepiej,niż mi 😉 A nie szykujesz tam jakiegoś późno- jesiennego startu?
Ładnie, a ja jakoś nie mogę się zmusić, nie lubię tego słowa, może inaczej otrząsnąć po wpadce w Krynicy i objętości wynoszą 4-5h w tydzień…. Może jednak też wyciągnę trekking i sobie po hulam na zewnątrz.