Duża, przestronna sala na 800 osób. Przytłumione światła i motywacyjna muzyka do zdjęć z rożnych zawodów triathlonowych. Na końcu sali scena z opuszczoną kurtyną, przed którą wisi biały ekran. Za chwilę pojawi się na nim film, rozpoczynający kolejną galę sailfish Night of the Year – wieczór podsumowujący triathlonowy rok nie tylko w Niemczech, ale i na świecie, bo plebiscyt na najlepszego zawodnika to takie nazwiska jak Gomez, Carfrae, Ryf, Frodeno, Kienle. Przechadzam się między stolikami szukając wzrokiem tych najważniejszych, tych na których skupi się dziś wzrok. Jestem pod sceną, bo przecież tam chyba trzeba szukać gwiazd?! Chwilę później, ku mojemu zaskoczeniu, zostaję sprowadzony na ziemię. Gwiazdy w Niemczech świecą o wiele skromniej niż gdzie indziej. Sebastian Kienle – aktualny Mistrz Świata Ironman, Mistrz Świata Ironman 70.3 z 2013 roku, siedzi niemal na końcu sali, przy stoliku ustawionym obok ściany i stanowiska Dj-a, który o północy zacznie muzyczne szaleństwo. Andreasa Raelerta dostrzegam niemal na końcu. Smutny. To nie był jego rok. „Musi odpocząć” – słyszę od niektórych. Ubrany w czarną koszulę, nie będzie się tego wieczoru bawił – w żałobie po śmierci ojca jest w cieniu. Kiedy po gali odciągnąłem go na moment od telefonu, z trudem się uśmiechnął, ale powiedział mi, jak ocenia ten rok i jakie ma cele na przyszłość. W kolejnym felietonie napiszę o tym więcej. Borys Stein również gdzieś „wciśnięty”. Ciekawe, gdzie siedziałby Jan Frodeno, gdyby mógł przyjechać na galę?
Podszedłem do swojego stolika, gdzie siedzieli już Dorota i Jacek Melich z Tri Magica, dystrybutorzy pianek sailfish, dzięki którym mogłem po raz kolejny uczestniczyć w gali we Frankfurcie. Jacek przez cały wieczór pomaga mi w tłumaczeniu co bardziej zawiłych wypowiedzi z języka niemieckiego. W rozmowach kuluarowych co chwilę muszę prosić o przejście na angielski, wypowiadając magiczną formułkę: „Ich verstehe viel aber ich habe auf deutsch sehr lange nicht gesprochen” i już wiadomo, że od „ogólniaka” ani razu nie siedziałem przy książce do niemieckiego. Ale tak jak rok temu, również i teraz pada to samo postanowienie: „Muszę odświeżyć niemiecki!”
Jan Sibersen twórca marki „sailfish” i dziennikarka sportowa telewizji ZDF- Katrin-Müller Hohenstein otwierają galę. Po niemal dwóch godzinach różnych atrakcji, włącznie z dobrym jedzeniem i piciem, przychodzi czas na nagrody. Do prowadzących dołącza Frank Wechsel – redaktor naczelny strony Tri-mag i pisma triathlonowego, które odpowiadało za przeprowadzenie plebiscytu na najlepszego zawodnika, najlepszą zawodniczkę i imprezę roku na różnych dystansach. Głosowało ponad 20 tysięcy ludzi. W żadnej z kategorii nie było w tym roku zaskoczenia, a w najważniejszych triumfowali:
Zawodniczka Roku: Mirinda Carfrae – mistrzyni świata Ironman Hawaii
Zawodnik Roku: Sebastian Kienle – mistrz świata IM Hawaii
Objawnie Roku: Jan Frodeno
Impreza Roku: Challenge Roth – dystans długi, Triathlon Hamburg – dystans krótki
Na scenie pojawia się Sebastian Kienle – dostaje brawa, nie pierwszy raz tego wieczoru. Ale dlaczego wszyscy siedzą?! – zastanawiam się, wyobrażając sobie Kienle czy Raelerta w Polsce po takim sukcesie jak Mistrzostwo Świata. Dostaliby owację na stojąco przez 5 minut! Dziwne, przez cały wieczór mam wrażenie, że Mistrz Świata nie jest należycie uhonorowany. On sam wdaje się w żartobliwą, aczkolwiek kąśliwą utarczkę słowną z Katrin-Muller Hohenstein. Kiedy mowa o mediach, Kienle wypomina, że w trakcie ważnych wydarzeń, jakie dzieją się wokół triathlonu, ZDF mówi o piłce nożnej! Dziennikarka odbija piłeczkę mówiąc, że przecież zaprosiła Kienle do siebie. „No tak! Ale ja wtedy nie mogłem. A jak już mogłem, to zaproszenie nie było ponowione” – odpowiada Mistrz Świata z Hawajów.
Kienle oddaje honory Frodeno. Z nieudawaną pokorą stwierdza, że jego kolega był najlepszy i gdyby nie załapane gumy, ten rok w każdym calu należałby do niego. „Powinien wygrać w Kona” – mówi. Schodzi ze sceny ze statuetką w ręku, drugi rok z rzędu został wybrany triathlonistą roku. Od razu „przechwytuję” go na moment, zabieram na bok i proszę o chwilę rozmowy.
Sebastian, to był dla Ciebie ciężki rok, czasami bywały zawody bardzo wyczerpujące i zakończone mało satysfakcjonującym wynikiem jak Mistrzostwa Świata Ironman 70.3. Były też bardzo ciężkie zawody, ale takie, po których uśmiech nie schodził z twarzy – jak Mistrzostwa Świata na Hawajach. To był bardzo ciężki wyścig, szczególnie samotny bieg. Wokół czego krążyły twoje myśli?
Jeżeli wyścig przebiega tak, jak go sobie zaplanowałeś, rzadko kiedy pamiętasz, o czym myślałeś podczas tych 8 godzin rywalizacji. Ale to jest pytanie, które słyszałem tysiące razy i wiem, że kiedy nie potrafię na nie odpowiedzieć, wyścig był bardzo dobry. Jeżeli zawody nie powiodły się, zawsze pamiętasz ten moment, w którym coś nie zagrało. Mówisz sobie, co zawiodło, gdzie byłeś za wolny i dlaczego. Myślę, że wiesz, o czym mówię. W przypadku dobrych zawodów masz czysty umysł, żyjesz tą chwilą, która trwa, myślisz o tym, co zdarzy się za kilka, kilkadziesiąt sekund, nie zaprzątając sobie głowy błahostkami.
Ale nie wszystko podczas Ironman Hawaii było błahostką, prawda? Był jeden moment, kiedy straciłeś nerwy i dobrze pamiętasz o czym wówczas myślałeś. Kilka minut temu, podczas rozmowy na scenie tuż przed odebraniem nagrody „Triathlonisty Roku 2014”, opowiadałeś, jak byłeś wściekły, bo podczas biegu nie mogłeś doprosić się informacji jak dużą masz przewagę.
No tak! Masz rację. To było na ostatnich 10km, a wtedy już tracisz rozeznanie i możesz nie wiedzieć jak duża jest różnica między tobą, a zawodnikiem, który Cię goni. Zacząłem krzyczeć: „Ile? Jaka przewaga?”, a kiedy nikt nie odpowiadał, wyrzuciłem z siebie ze złością: „Fuck!”. Później jeszcze powiedziałem to z radością, tyle że na mecie, ale podczas transmisji zdążyli to wyciąć.
Jaki był najtrudniejszy moment podczas tych zawodów?
Ciężo powiedzieć, ale myślę, że początek biegu. Wtedy najbardziej obawiasz się tego, co się wydarzy, co za chwilę nastąpi, jak zareaguje twój organizm. Nie wiesz tak naprawdę w jakim stanie są twoje nogi, to jedna wielka niewiadoma – najtrudniejszy moment.
Ale chyba takich trudnych momentów w tym roku miałeś więcej. Słyszałem, że tuż przed zawodami w Kona chciałeś zrezygnować! To prawda?
Tak. Miałem bardzo, bardzo ciężkie dni. Prawdopodobnie nie chodziłoby o rezygnację z kariery w ogóle, ale naprawdę byłem bliski rezygnacji z zawodów, chciałem wracać do domu. Jednym z powodów była m.in. kondycja i samopoczucie, czułem się fatalnie po kiepskim występie w Mont-Tremblant, gdzie skończyłem zawody poza pierwszą piętnastką i fizycznie czułem się bardzo źle. Prawdopodobnie od strony fizycznej było wszystko Ok, ale miałem wiele wątpliwości i chyba na poziomie psychiki nie funkcjonowałem tak jak powinienem. Nie miałem przyjemności ze ścigania i trenowania. Męczyłem się. Naprawdę nie wiedziałem, co się stało w ostatnich kilku dniach, przed zawodami w Kanadzie i dlatego byłem bliski rezygnacji ze startu na Hawajach. Ale sam wiesz, że sportowcy miewają takie dni i chwilę później wszystko jest już dobrze.
Ale chyba teraz, z tytułem Mistrza Świata i Triathlonisty Roku czujesz się świetnie?
Doskonale!
Jakie cele na przyszły rok?
Jest kilka, niektóre dopiero ustalę, ale niewątpliwie najważniejszym jest odzyskanie tytułu Mistrza Świata Ironman 70.3 w Zell am See w 2015 roku. I mam ogromną nadzieję, że będzie tam Javier Gomez, bo w Kanadzie to był wyjątkowy wyścig, ale ja nie byłem w formie. Gomez jest wspaniałym zawodnikiem i chcę go po prostu pokonać.
Powodzenia i mocno trzymam kciuki!
Dziękuję!
Kończymy rozmowę, Kienle wraca do stolika. Za chwilę kończy się główna część gali, przemówienia i wręczanie nagród, zaczyna zabawa na parkiecie. Rano spotykamy się na śniadaniu z wymęczonymi nocnym treningiem triathlonistami. Rozmawiam chwilę z Frankiem Wechselem, naczelnym Tri-maga. Umawiamy się na rozmowę via internet – wiele spraw do poruszenia. Mam nadzieję, że wkrótce będę mógł Wam o tym opowiedzieć. A jeszcze w tym tygodniu relacja z rozmów z Andreasem Raelertem i Borysem Steinem.