W środku ubiegłego sezonu znany komentator sportowy z dorobkiem, arbiter męskiej elegancji oraz stołeczny bon vivant (nazwijmy go zgodnie ze standardami RODO: Kamil Gie) przedstawił publicznie swoje priorytety. Wydarzenie to, związane z zawodami triathlonowymi w Elblągu, rozpoczęło reakcję łańcuchową, której konsekwencje były trudne do przewidzenia.
Najpierw wspomniany Kamil Gie, wyprężył się fotogenicznie na tle poniemieckich kamienic i w formie gróźb karalnych, zapowiedział brutalne pobicie własnego rekordu. Miał go połamać w chińskie zero i zejść poniżej 5h na dystansie ½ ajrona. Popatrzyłem na zdjęcie. Kamila Gie było więcej na centymetr wzrostu niż rok wcześniej i pomyślałem – może być ciężko.
Oczywiście, posypały się kciuki, serca, roześmiane mordki i słowa zagrzewające do bójki z rekordem. Następnego dnia, kiedy rywale łapali jeszcze powietrze na mecie jak karpie w torbach foliowych przed Wigilią, Kamil Gie wrzucił kolejną fotkę-trzpiotkę z komentarzem.Oznajmił „urbi et orbi”, że zszedł z trasy po 5 kilometrach biegu, bo rekord zaczął mu się stawiać. Nie widział sensu w użeraniu się przez kolejne 16 km w upale, bo to źle wpływa na cerę.
W necie zabulgotało! Komentarze były różne i emocjonalnie rozrzucone we wszystkich kierunkach. W powietrzu zapachniało siarką i karbidem. Podziały poszły w poprzek starych znajomości i ugruntowanych sympatii. Większość pisała, co powinien zrobić Kamil Gie; nieliczni – co oni by zrobili i dlaczego. Błyskawicznie uformowały się dwa obozy. Jeden konserwatywno- ortodoksyjny i drugi – liberalny.
Sam skomentowałem ekumenicznie – „Twój triathlon, twoja sprawa”.
Konserwatyści twierdzili, że zejście z trasy to duży błąd. To nadużycie, a nawet grzech śmiertelny. Zachowanie niesportowe, niszczące ducha rywalizacji, co w przypadku komentatora sportowego powinno być karane. Schodzenie upośledza schodzącego umysłowo, staje się on słabszy i bardziej podatny na podobne pokusy w przyszłości. Podejście „rekord albo nic” – jest błędem. A może już nigdy się nie poprawi? Za rok będzie starszy i pewno grubszy. I co, już zawsze będzie schodził z trasy?
Liberałowie wręcz przeciwnie – tolerancja, luz, zrozumienie. Popierali prawo do zejścia w dowolnym momencie i miejscu. Skoro zapłacił, to on decyduje, ile skonsumuje. Zupełnie jak w restauracji. Konsumenci przy sąsiednim stoliku nie będą nam dyktować, ile wódki możemy wypić i czym zakąszać.
Odwoływano się do przykładów z zawodów międzynarodowych, kiedy to skoczek w dal lub kulomiot, niezadowolony z osiągniętej odległości, celowo staje na linii, aby spalić próbę i ją unieważnić. Po co za kilkadziesiąt lat koledzy mają wytykać wnukowi, że dziadek tego dnia był słaby jak zasięg internetu na Podlasiu?
Kamil Gie zaaranżował nawet dyskusję radiową na swój temat, do której zaprosił triathlonowego mistrza świata z Kona Hawaje, Marcina Koniecznego oraz samego Ojca Dyrektora, Łukasza Grassa.
Minęło pół roku…. Kamil Gie wydoroślał i spoważniał. Poszedł w cukrowy detoks i mocny trening. Zapowiedział bestialską rozprawę z kolejnymi rekordami. Najpierw w półmaratonie w ramach World Athletics Half Marathon Championships – Gdynia 2020, a potem, pod koniec kwietnia, w maratonie w Łodzi.
Kiedy Kamil Gie mielił śnieg na podbiegach w Szklarskiej,Ding Dong Ciul, cherlawy mieszkaniec Wuhan, umówił się na randkę z sąsiadką, prześliczną panna Xiuxiu, o urodzie młodej pandy. Nie będąc pewny swoich sił witalnych, trzy dni z rzędu jadł potrawkę z nietoperza, która jest znanym afrodyzjakiem. Panna Xiuxiu była wniebowzięta kilka razy, a jeszcze bardziej koronawirus znany pod katalogowym symbolem COVID-19.
Zanim Kamil Gie wrócił z obozu wysokogórskiej w Szklarskiej Porębie, wirus wirował jak opętany na karnawale w Wenecji. Przed tym wpadł jeszcze do Japonii, odwiedził obie Koree i Iran. Teraz jest już wszędzie.
Imprezy sportowe zaczęły wypadać z kalendarza jak zęby emerytom. Najpierw odwołano, ale nie do końca, maraton w Tokio. Nie do końca, bo 300 prosów pobiegło. Ale 40 tysięcy amatorów musiało zostać w domu. Organizatorzy nie chcą im oddać kasy za wpisowe. Hotele i linie samolotowe też. Sprawy sądowe będą ciągnąć latami.
Sam miałem podobne przeżycia w 2010 roku. Wiosną miałem pobiec Semi-Marathon International de Nice. Niestety, nie skonsultowałem swoich planów z wulkanem Eyjafjallajokull (mogłem opuścić kilka liter w nazwie), który sobie erupnął i sparaliżował ruch lotniczy nad Europą. Resztę kwietnia i pół maja poświęciłem na odkręcanie nieudanej wyprawy i wyrywanie hotelom i liniom lotniczym mojej kasy.
Po Tokio, odwoływane imprezy zaczęły wyskakiwać jak króliki z kapelusza. Odwołano turniej tenisowy Indian Wells i halowe mistrzostwa świata w Nankinie. Wyścigi kolarskie Strade Bianche, Mediolan – San Remo (ból, rozpacz, nieutulony smutek i żal) oraz Tirreno Adriatico. Nie liście nie brakuje i zawodów triathlonowych.
Nie wierzę w nagrody i kary. Wierzę w konsekwencje naszych działań. Kto by pomyślał, że lekkomyślne zejście z trasy Kamila Gie latem ubiegłego roku, wywoła taką lawinową zemstę ze strony zawodów sportowych.
Jako emerytowany konsultant z 30-letnim doświadczeniem wyczuwam szansę na nowy biznes. Ubezpieczenia od skasowanych zawodów! Kilka lat temu nie mogłem znaleźć firmy, która ubezpieczyłaby mój rower. Teraz widzę potencjał na produkty chroniące przed skutkami kasowanych zawodów i zamkniętych basenów. Za 100 dni planowane są Mistrzostwa UEFA w piłce nożnej. Kibice też będą potrzebować jakiegoś ubezpieczenia na otarcie łez.
Absolwent Uniwersytetów Warszawskiego i Jagiellońskiego oraz University of Illinois w USA. Od końca lat 90-tych prowadzi w Polsce założoną przez siebie firmę doradczą IMPACT Management. Ponad 300 zrealizowanych projektów koncentrowało się na zagadnieniach efektywności indywidualnej i organizacyjnej, optymalizacji kosztowej, dynamizacji sprzedaży oraz wdrażaniu strategii.
Od 10 lat trenuje biegi długodystansowe i triathlon, gdzie wykorzystuje techniki zarządzania czasem i wyznaczania celów. Ukończył między innymi maratony w Nowym Jorku, Berlinie i Amsterdamie, oraz zawody triathlonowe na dystansie IRONMAN w Kopenhadze. Felietonista, bloger i ekspert Akademii Triathlonu w dziedzinie zarządzania czasem i efektywności indywidualnej.
To już drugi przeczytany artykuł Autora. Staje się fanem lekkości pióra i niebanalnych konstrukcji słownych. Aż udałem się do wujaszkowie Google sprawdzić, czy litery w nazwie wulkanu się zgadzają. Chylę czoła.
Bartek, namawiam Autora na wydanie książki… jak będzie czuł presję środowiska, to może się zepnie w sobie i będziemy mieli perełkę 😉
Dziękuję w imieniu Autora ?
A dużo wolnego czasu to więcej niż jeden tekst w tygodniu 🙂
Genialne jak zawsze! Chcemy więcej szczególnie teraz kiedy z planów startowych na każdy weekend nic nie zostało 🙁
Andrzeju, dzięki za przychylną opinię! Komplementy i pochwały są transfuzje dożylne dla kolarzy :). We wtorek wpadł do mnie przejazdem Ojciec Dyrektor i zażądał tekstu na tematy aktualne, bulwersujące środowisko. Od czasu, kiedy Ojciec Dyrektor wyprowadził się pod Poznań, zaszły w jego zachowaniu negatywne zmiany. Już sam fakt, że nie pije kompromituje go w moich oczach. Pokazałem zmrożoną butelkę „Kopytka Łosia” – wzgardził. Zaproponowałem bitki cielęce – odmówił. Zjadł trochę szczawiu, popił zieloną herbatą i znowu o tych tekstach. POnieważ zbliżało się rozpoczęcie jednego z ostatnich meczów piłkarskie Ligii Mistrzów, zgodziłem się na jeden tekst tygodniowo i to był ten pierwszy. Pozdrawiam
:):) no i wyszło szydło z worka… ale ja po prostu dbam o uwolnienie Twoich niewyczerpalnych mocy i zdolności pisarskich, żebyś dzielił się nimi ze światem maluczkich, takich jak my! 😉 zamiast alkoholem upijamy się Twoimi tekstami panie Nadblogerze!
Oj, czaruś, czaruś ?
? ?? A teraz będziesz miał dużo wolnego czasu, bo trzeba siedzieć w domu 😉
jak dobrze jest znowu wycierać opluty ze śmiechu ekran komputera 🙂 Marek Strześniewski RULEZ !
Ta strona wykorzystuje pliki cookie, aby poprawić Twoje wrażenia. Akceptuję i przeczytałem regulamin strony: akademiatriathlonu.pl AkceptujęNie akceptujęWięcej
Polityka prywatności
Privacy Overview
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these cookies, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may have an effect on your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.
To już drugi przeczytany artykuł Autora. Staje się fanem lekkości pióra i niebanalnych konstrukcji słownych. Aż udałem się do wujaszkowie Google sprawdzić, czy litery w nazwie wulkanu się zgadzają. Chylę czoła.
Bartek, namawiam Autora na wydanie książki… jak będzie czuł presję środowiska, to może się zepnie w sobie i będziemy mieli perełkę 😉
Dziękuję w imieniu Autora ?
A dużo wolnego czasu to więcej niż jeden tekst w tygodniu 🙂
Genialne jak zawsze! Chcemy więcej szczególnie teraz kiedy z planów startowych na każdy weekend nic nie zostało 🙁
Andrzeju, dzięki za przychylną opinię! Komplementy i pochwały są transfuzje dożylne dla kolarzy :). We wtorek wpadł do mnie przejazdem Ojciec Dyrektor i zażądał tekstu na tematy aktualne, bulwersujące środowisko. Od czasu, kiedy Ojciec Dyrektor wyprowadził się pod Poznań, zaszły w jego zachowaniu negatywne zmiany. Już sam fakt, że nie pije kompromituje go w moich oczach. Pokazałem zmrożoną butelkę „Kopytka Łosia” – wzgardził. Zaproponowałem bitki cielęce – odmówił. Zjadł trochę szczawiu, popił zieloną herbatą i znowu o tych tekstach. POnieważ zbliżało się rozpoczęcie jednego z ostatnich meczów piłkarskie Ligii Mistrzów, zgodziłem się na jeden tekst tygodniowo i to był ten pierwszy. Pozdrawiam
:):) no i wyszło szydło z worka… ale ja po prostu dbam o uwolnienie Twoich niewyczerpalnych mocy i zdolności pisarskich, żebyś dzielił się nimi ze światem maluczkich, takich jak my! 😉 zamiast alkoholem upijamy się Twoimi tekstami panie Nadblogerze!
Oj, czaruś, czaruś ?
? ?? A teraz będziesz miał dużo wolnego czasu, bo trzeba siedzieć w domu 😉
jak dobrze jest znowu wycierać opluty ze śmiechu ekran komputera 🙂 Marek Strześniewski RULEZ !