Brzmi śmiesznie? Może tak, lecz to sama prawda! Od dziecka przejawiałam zdolności taneczne, które realizowałam tańcząc przez wiele lat w zespole tanecznym „Iskierki” w Lesznie. Na studia trafiłam na Uniwersytet Ekonomiczny we Wrocławiu, gdzie następnie podjęłam pracę w firmie Whirlpool. Jednak niespożyta energia i chęć bycia aktywnym pchnęły mnie w kierunku biegania – i właśnie tak się to wszystko zaczęło. W pewnym momencie dodałam pływanie oraz jazdę na rowerze – w ten sposób zaczęła się moja przygoda triathlonowa, która właśnie znajduje swój kolejny etap w Kona. Dziś start w Ironman World Championship Hawaii.
Pierwszy znaczący sukces odniosłam w 2014 roku w Szczecinie, na dystansie ¼ Ironmmana, zajmując 2. miejsce z czasem 02:43:27. Właśnie ten moment okazał się przełomowy – zaczęłam sobie stawiać coraz to nowsze cele i wyzwania, które doprowadzały mnie do kolejnych zwycięstw (m.in. w III Karkonoszmanie oraz triathlonie w Przechlewie). W 2015 roku, naładowana pozytywnymi emocjami, niemniej z lekkim niepokojem, myślami byłam przy swoim pierwszym – czekającym mnie jesienią w Barcelonie – starcie w Ironmanie. Właściwie do samego końca nie wiedziałam na co mnie stać i na co mogę sobie pozwolić na tak długim dystansie. Postanowiłam zdystansować się od porad znajomych i nowinek technologicznych, skupiając się tylko na tym, aby godnie ukończyć swojego pierwszego Ironmana.
I tak nadszedł dzień startu. Najbardziej obawiałam się tzw. „pralki na starcie” czyli momentu, kiedy na pierwszych kilkuset metrach można łatwo dostać nogą czy ręką w brzuch i głowę; wtedy panuje wielki „kocioł” i nie ma miejsca na regularny oddech, a co dopiero na wymienianie uprzejmości; jedynym wyjściem jest po prostu jak najszybsze przebicie się dalej… Będąc już na trasie, towarzyszyła mi tylko jedna myśl – aby jak najszybciej to skończyć i stać się kobietą z żelaza. Po osiągnięciu celu, na mecie czekała na mnie niespodzianka – 2. miejsce (09:56:43)! Radości, podskokom i łzom szczęścia nie było końca. Ten ogromny sukces otworzył mi drogę na legendarne Hawaje. Udało się to niewielu polskim zawodniczkom, a przez ostatnich wiele lat w Kona gościły na starcie tylko 3 zawodniczki (Lidia Rękaw i Alicja Medak i Olga Kowalska).
Uskrzydlona, postanawiałam stworzyć plan, który pozwoliłby mi przygotować się w jak najlepszy możliwy sposób, ale też odpowiadałby potrzebom i możliwościom. W teorii – nic trudnego: 5:00 rano – rower, pływanie i już przed pracą część planu jest zrealizowana. A po pracy? Następna dawka treningu, oczywiście w zależności od potrzeb. Kiedy treningi zaczęły pochłaniać coraz więcej czasu, najważniejsze stało się wsparcie i zrozumienie bliskich. W końcu nie mogłam poświęcać im tyle czasu, ile chciałam. Są w życiu priorytety, a akurat do tego nie można nikogo zmusić – to trzeba naprawdę kochać. Kiedy zaczynało się robić ciężko na treningach wspomagałam się myślą, że będę mogła zjeść owsiankę, zagryźć to wszystko cynamonowymi bułeczkami, a to wszystko nie pójdzie mi w boczki!