W 2014 roku sięgnął na Hawajach po tytuł mistrza świata. Jednak niewiele brakowało, aby Sebastian Kienle porzucił swoje marzenia o Wielkiej Wsypie. Jak poważny kryzys pomógł mu w zwycięstwie?
ZOBACZ TEŻ Sebastian Kienle w wielkim stylu pożegnał się z Koną
Jak sam przyznaje mistrzostwa świata IRONMAN Kona są dla niego wyjątkowym wyścigiem. W tym roku Sebastian Kienle w świetnym stylu pożegnał się z Wielką Wyspą, zajmując na Hawajach 6. miejsce oraz uskakując najlepszy czas w historii wszystkich swoich startów.
W podcaście „My First Time” opowiedział natomiast dlaczego to pierwszy wyścig w Konie był dla niego jednym z najtrudniejszych wyzwań w całej karierze. W 2014 roku Kienle nie tylko zdobył tytuł mistrza świata, lecz także pokonał ogromną barierę w swojej głowie.
Ściana
Kryzys przyszedł nagle. Gdy wysiadł z samolotu na Hawajach, poczuł, że coś jest nie tak, że jego nastawienie znacząco różni się od tego, które zazwyczaj odczuwał przed ważnymi startami. Zrozumiał, że nieudany wyścig na dystansie średnim, poprzedzający Konę odbił się dużym echem na jego psychice.
– Wtedy na Hawajach, kiedy wyszedłem z kabiny samolotu, wpadłem w ścianę. Nie tylko tropikalnego upału i wilgoci, ale metaforycznie. Miałem zwyczaj przybywać na kilka tygodni przed Ironmanem, aby się zaaklimatyzować. Dwa lata wcześniej zawsze wysiadałem z samolotu z uśmiechem na twarzy, przylatując jako świeżo upieczony mistrz świata na średnim dystansie. Jednak w 2014 r. zawody tuż przed Hawjami kompletnie się posypały. Zakończyłem je na 25. miejscu, więc całkowicie odpadłem z gry. To rozczarowanie pogrążyło mnie w spadku formy, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłem.
Uczucie niepewności towarzyszyło mu przez kilka następnych dni. Do tego pojawiły się również problemy ze ścięgnem Achillesa. Natłok negatywnych myśli sprawił, że Kienle popadł w poważny kryzys. Jak wspomina spał średnio dwie godziny na dobę, a w jego głowie każda najmniejsza rzecz była zmartwieniem. Start w mistrzostwach świata stanął pod znakiem zapytania. Niemiec nie widział sensu udziału w imprezie, ponieważ czuł, że nie jest w stanie nic osiągnąć.
– Tak jak są spirale wznoszące, na których czujesz się coraz lepiej, tak są też spirale w dół – i czułem, że zmierzam prosto w dół […] Nie miałem złudzeń co do mojego miejsca w IRONMANie. Zacząłem nawet pytać o loty powrotne i omawiać przyszłoroczne cele z moim trenerem. Byłem pewien, że obecny sezon i tak już się skończył.
Forma spod kamienia
Całemu zwątpieniu w cel zmagań, towarzyszyć zaczęło jednak inne, pozytywne uczucie. Z Kienle opadła presja, którą dotychczas odczuwał. Zrozumiał, że sam nakłada na siebie ograniczenia.
– Zauważyłem, że: ponieważ wszystko wydawało się bezcelowe, ciśnienie również opadło. Nagle znów mogłem spać. Byłem w naprawdę dobrym nastroju. Moja forma nie zniknęła, po prostu dobrze się ukrywała. Czasem po prostu nie da się szukać zbyt kompulsywnie, trzeba pozwolić sobie płynąć z prądem, aż forma znów wyjdzie spod kamienia.
Zrozumienie samego siebie pozwoliło Kienle wrócić na właściwe tory. Po długim kryzysie mentalnym ponownie znalazł się na fali wznoszącej. Przed samym startem na mistrzostwach świata położył się na wodzie i dryfował, myśląc: „Wspaniale jest żyć życiem, które tak kopie – pełnym wzlotów i upadków. Byłem z tego całkowicie zadowolony”.
ZOBACZ TEŻ: Sebastian Kienle: „Myślałem o natychmiastowej emeryturze”