Aleksandra Kieda: „Jan Frodeno przytulił mnie w trakcie wyścigu – to dodało mi skrzydeł”

Z Aleksandrą Kiedą rozmawialiśmy nie tylko o zbliżającym się starcie w MŚ w Abu Dhabi, lecz także m.in. o niespodziewanym spotkaniu na trasie MŚ w Konie oraz o tym, jak wielkim dobrodziejstwem dla każdego z nas może być szczery uśmiech.

ZOBACZ TEŻ: Zaraża sportem i uśmiechem. Agata Staniek o MŚ w Abu Dhabi 

Akademia Triathlonu: Po uporaniu się z kryzysami, jakie wydarzyły się w tym roku w Twoim życiu prywatnym, pisałaś, że wróciłaś silniejsza. Można przypuszczać, że miałaś na myśli powrót zarówno do życia, do trenowania, jak i do aktywności w mediach społecznościowych. Czy jako osoba, która na co dzień motywuje innych, możesz powiedzieć, jak udało Ci się przekuć ból w siłę?

Aleksandra Kieda: Największą siłę czerpałam z wyjścia na trening. Zależało mi również na tym, żeby nie pokazywać słabości, tego, że coś złego się dzieje, swojemu dziecku. Nie chciałam, żeby Hela widziała, że mama jest smutna. Z tym smutkiem walczyłam właśnie poprzez wychodzenie na trening. Wysiłek fizyczny pomagał otrząsnąć się z wszystkiego. Poza tym w trakcie treningu mogłam wiele spraw przemyśleć i przeanalizować.

W ogóle te przykre doświadczenia sprawiły, że przewartościowałam swoje życie. Do tej pory najważniejszy był trening. Teraz te priorytety się pozmieniały i mimo że chciałabym być w jeszcze lepszej formie i wiem, że mogę to osiągnąć, to z racji ograniczeń czasowych jest mi o wiele trudniej. Niemniej jednak staram się robić tyle, ile jestem w stanie, a przy tym czerpać z tego radość oraz motywację również do życia prywatnego.

AT: Czyli można powiedzieć, że sport był lekiem na całe zło?

AK: Myślę, że tak.

Triathlon nauczył mnie walki i wychodzenia ze strefy komfortu. Jak człowiek chce pobić życiówkę, to po prostu musi to zrobić. Ten sam mechanizm zadziałał, gdy miałam trudny okres w życiu prywatnym. Też wyszłam ze swojej strefy komfortu i dzięki temu zyskałam siłę. Wyjście na trening sprawiało, że rosła moja motywacja. Endorfiny się uwalniały i dzięki temu byłam silniejsza i szczęśliwsza. Można powiedzieć, że trening był dla mnie terapią.

AT: Gdy rozpierzchły się czarne chmury, pokazałaś sportowy pazur. Zdobyłaś slota na MŚ w Konie, jak i nominację do kadry Polski AG na MŚ w Abu Dhabi. Dobre wyniki sportowe i sloty były ważne, ale chyba nie mniej istotne było wtedy dla Ciebie ogromne wzmocnienie mindsetu po trudnym okresie. W jakim stopniu sukcesy sportowe przełożyły się na wzrost pewności siebie?

AK: Zdobycie slota na Hawaje było spełnieniem moich marzeń. Tak sobie myślę, że to była taka nagroda nie tylko za to, że od siedmiu lat jestem w triathlonie, lecz także za tą ciężką pierwszą połowę roku. Wszystko się nagle odwróciło. Dostałam szansę, żeby wystartować w Konie. Podjęłam to wyzwanie, żeby w ogóle zorganizować sam wyjazd. Czasu już było bardzo mało. Było mi podwójnie trudno, bo byłam sama z Helenką. Wiadomo, że jak jest ta druga osoba dorosła, to łatwiej się takie rzeczy ogarnia.

Na pewno zapamiętam moment, gdy płaciłam za bilety na mistrzostwa świata. Siedziałam przed komputerem i wiedziałam, że jednym kliknięciem myszki wydam kilkanaście tysięcy złotych na loty. Jednocześnie miałam świadomość tego, że gdzieś tutaj biega moja córeczka i że musimy sobie poradzić bez żadnej pomocy. Ciężar gatunkowy tego kroku nagle stał się bardzo odczuwalny.

Jak to mówią, co cię nie zabije, to cię wzmocni. Mnie te ciężkie sytuacje bardzo wzmocniły. Poczułam, że moje wyniki sportowe może nie były tak dobre, jakbym chciała, ale miejsc na zawodach się nie wybiera. Jestem przeszczęśliwa, że to zrobiłam, że spełniłam to marzenie, które nadal jest aktualne. Teraz marzę o tym, żeby wrócić na Hawaje. Pewność siebie, której wtedy nabrałam, uświadomiła mi, że osiągnęłam już dużo i mogę osiągnąć jeszcze więcej. Wszystko sprowadza się do ustalenia priorytetów i do ułożenia spraw w życiu prywatnym.

ZOBACZ TEŻ: Henryk Brzóska: „W zeszłym roku pobiłem wszystkie życiówki. Liczę, że jeszcze się poprawię”

AT: Gdy spędzi się trochę czasu na Twoim Instagramie, naprawdę można uwierzyć w to, że wszystko jest możliwe. Wypisaliśmy sobie dwie rady, które zamieściłaś na swoim profilu, a które szczególnie przypadły nam do gustu. Pierwsza z nich brzmi: “Jeśli chcesz być słoniem, bądź słoniem”, a druga: “Jeśli nie mam nastroju na pływanie, to po prostu zmieniam nastrój”. To naprawdę jest takie proste? Jak sprawić, żeby nie były to tylko świetnie brzmiące, ale jednak puste hasła? Jak nadać głębszy sens tym słowom?

AK: Zmienić nastrój… [śmiech]

AT: …to jakby kwintesencja tego, co Marcin „MKON” Konieczny określa mianem „NieMaNieMogę” – chcesz być słoniem, bądź nim… 

AK: Na pewno trzeba sobie wyznaczyć konkretny cel i znaleźć sposób na jego osiągnięcie. Dobra organizacja jest w tym przypadku kluczem do sukcesu.

Jako samodzielna mama, pracująca, wychodząca na trening mający mnie przygotować do udziału w mistrzostwach świata, w pewnym momencie zaczęłam mieć wątpliwości. Mówiłam do siebie: dziewczyno, co ty robisz? Przecież to jest bez sensu. Jak to sobie w ogóle wyobrażasz? Na szczęście miałam wytyczony cel. Wiedziałam, że chcę go zrealizować i mimo wszystko wychodziłam na kolejne treningi. Na mnie działa wyznaczanie celów. Małych, dużych, z określonym terminem ich realizacji.

Jeśli chodzi o triathlon i o tę sferę sportową, ja to po prostu kocham. Tak więc nie muszę się za bardzo zmuszać. Wiadomo, że są czasami takie dni, że człowiek może się fizycznie źle czuć. Ja obecnie jestem trochę przeziębiona i w poniedziałek odpuściłam jeden trening. Dzień później również planowałam tego nie robić, ale jednak wsiadłam na rower i poczułam się lepiej. Często mentalny ból po odpuszczeniu treningu jest większy od tego wywołanego przez chorobę. Podsumowując, kluczem do sukcesu jest odpowiednie planowanie.

AT: Inny wniosek, który można wyciągnąć z treści, które publikujesz, jest taki, że gdyby istniała posada „ambasadorki uśmiechu”, to pewnie już byś ją objęła. Zgodzisz się z tym, że uśmiech jest jednym z najprostszych, najskuteczniejszych, a jednocześnie najbardziej niedocenianych narzędzi wpływu, jakie każdy z nas ma w swoim arsenale?

AK: Oczywiście. Zdecydowanie. Nawet teraz, jak rozmawiamy, gdy się uśmiecham, od razu mam inny głos. Ja już doszłam do tego, że uśmiech jest lekarstwem na wiele bolączek i potrafi zdziałać cuda. Polecam wszystkim uśmiech jako element pozytywnego oddziaływania na drugą osobę, jako lekarstwo na smutek, ale też uśmiech jako pozytywny impuls kierowany do siebie. Ja uwielbiam się uśmiechać i śmieję się z tego, że na starość będę miała dużo zmarszczek. Każdy, kto mnie zna, wie, że ja jestem zawsze uśmiechnięta. Można powiedzieć, że jest to taki mój sposób na funkcjonowanie w życiu.

Możemy tylko ubolewać nad tym, że w naszym kraju taki serdeczny uśmiech ze strony obcej osoby, na przykład na ulicy, często odbierany jest jako maska, za którą kryje się coś – w domyśle – niedobrego czy nieszczerego. W niektórych krajach jest z tym znacznie lepiej.

Ola Kieda - fot. Michał Loska
Zdjęcie: Michał Loska – Fotografia

AT: W październiku zamieściłaś na Instagramie grafikę z okazji tysięcznego posta opublikowanego w tym medium. Ktoś bardzo trafnie skomentował, że byłaby to świetna okładka Twojej autobiografii, gdyby taka kiedyś powstała. Co napisałabyś w tej książce, gdybyś tworzyła rozdział o najwspanialszych chwilach, jakie przeżyłaś w tym roku na Hawajach?

AK: Pisałabym o przekroczeniu mety. Trzeba tam być, żeby zrozumieć, jak ciężki jest to start i jak ciężkie są warunki…

Gdy schodziłam z roweru, w głowie zapaliła mi się taka lampka ostrzegawcza, która zwiastowała trudności na biegu. Było do tego stopnia ciężko, że zadawałam sobie pytania o to, czy ja w ogóle zdołam ukończyć ten wyścig. Na bieganiu paliły mnie stopy od tego żaru. Czułam się jak mucha w smole. Wyjątkowym momentem, który mnie uskrzydlił, było przytulenie ze strony Jana Frodeno w jednym z bufetów. To było na 11. kilometrze trasy biegowej. On był ostatnim wolontariuszem w strefie. Ja wtedy biegłam z opuszczoną głową, bo tam akurat był podbieg. Gdy ją podniosłam, Frodeno podawał mi kubek z wodą. Zapytał, czy chcę się napić. Ja tylko krzyknęłam – Boże, Janek! On zaczął się śmiać, a ja dalej swoje – Janek, ja cię kocham! On mnie wtedy przytulił. Poklepał po plecach. Zachęcił słowami do kontynuowania wyścigu. Wybiegłam z tej strefy uskrzydlona. Byłam zszokowana tym, że to mogło się wydarzyć. Od tej chwili lepiej mi się biegło, a od 30. kilometra włączyłam nawet tryb „turbo”. Być może dlatego, że słońce zaczynało zachodzić i warunki się poprawiły.

Sam moment wbiegnięcia na metę to było coś wspaniałego. To były moje drugie mistrzostwa świata, ale mimo wszystko Hawaje to są Hawaje. Ludzie, atmosfera, cała ta otoczka – coś pięknego. Ponadto do końca życia zapamiętam również te chwile, jakie spędziłam ze świetnymi ludźmi, których tam poznałam. Cudowne przeżycie. Najpiękniejsze z tych, jakich doznałam w trakcie swojej sportowej kariery.

ZOBACZ TEŻ: „Jeśli nie będę w stanie dać z siebie 100% – odpuszczę”. Artur Czerwiec o MŚ Abu Dhabi

AT: W rozmowie z Agnieszką Badyną powiedziałaś, że z racji obowiązków musiałaś przez jakiś czas obyć się bez treningu pływackiego. Czy udało Ci się zrealizować postanowienie, żeby po zmianie czasu na zimowy wygospodarować rankiem godzinę na trening na basenie?

AK: No właśnie nie. Głównie dlatego, że 31 października dostałam wypowiedzenie z pracy. Znowu świat rzucił mi jakieś kłody pod nogi, tak więc tamte plany się trochę posypały. Odejście z pracy wiązało się też z koniecznością rozstania z samochodem służbowym. Od tego czasu zaczęły się nasze piesze wędrówki do przedszkola Helenki. Przez to jest nam trochę ciężej. Ale muszę od razu głośno powiedzieć, że wśród moich znajomych mam tak wspaniałych ludzi, że ktoś nawet pożyczył mi samochód. Aktualnie jestem na etapie poszukiwania nowej pracy. Wiele czasu poświęcam na to, żeby coś ogarnąć. W tym wszystkim znajdują się przygotowania do startu w Abu Dhabi.

Ja zawsze staram się dostrzec pozytywy w każdej sytuacji. To, że straciłam pracę, sprawiło, że w trakcie dnia mam więcej czasu dla siebie, w tym na trenowanie. Nie muszę tez brać urlopu na czas wyjazdu do Abu Dhabi. Nie muszę się z tego, co robię nikomu tłumaczyć. Nie planowałam tego, ale przez to, co się wydarzyło, mam teraz więcej czasu na to, żeby przed samym startem docisnąć jeszcze z treningami.

AT: Kontynuując temat, czy przed startem w Abu Dhabi możesz powiedzieć, że tym razem niczego nie zabrakło w przygotowaniach? Czy z racji obowiązków i kolejnej trudnej sytuacji życiowej musiałaś szukać treningowych kompromisów?

AK: Chciałabym móc tak powiedzieć, że było idealnie, ale niestety to się nie udało. To wypowiedzenie z pracy, kolejna kłoda pod nogi, sprawiło, że znowu coś potoczyło się inaczej, niż planowałam.

Muszę też przyznać, że po dwóch wyścigach na pełnym dystansie w ciągu niecałych dwóch miesięcy jestem ostatnio taka „zamulona”. Walczę teraz o to, żeby nabrać szybkości. Pracuję na jednostkach interwałowych. Staram się jak najwięcej przyspieszyć z tego, co wypracowałam tlenowo. Te treningi są teraz dużo krótsze. Staram się „odmulić” swoje ciało przed startem w Abu Dhabi.

AT: W czym upatrujesz największych trudności w przestawieniu się na dystans olimpijski?

AK: Brakuje mi szybkości. Czuję, że moje ciało inaczej pracuje. W trakcie, gdy wykonuję interwały, jest ono bardzo spięte. Robię, co mogę. Na pewno będę walczyć, ale zależy mi również na tym, żeby dobrze się bawić. Trzeba pamiętać o tym, że jesteśmy amatorami, dlatego najważniejsze jest czerpanie radości z trenowania i ze startów, nawet wtedy, gdy zegarek pokazuje, że nie wychodzi wszystko tak jak zaplanowaliśmy. Takie podejście do amatorskiego uprawiania sportu tworzy też naturalną ochronę przed wypaleniem się. Cieszmy się tym, co robimy. Nie zawsze chodzi o to, żeby zarzynać się dla wyniku.

Dziękujemy za rozmowę.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,813ObserwującyObserwuj
21,600SubskrybującySubskrybuj

Polecane