Chodzenie na skróty. Na każdym kroku. Począwszy od nawigacji samochodowej, a skończywszy na ułatwianiu sobie trenowania. Dobrze to widać np. na forach. Nowy forumowicz zamiast wpisać odpowiednią frazę w wyszukiwarce, pisze: „Wiem, że temat prawdopodobnie był wałkowany wielokrotnie, ale chciałbym zapytać o…” Jasne, zawsze znajdzie się jakiś życzliwy, który jednak podpowie. Ale generalnie rozleniwiamy się. Kupujemy tabletki, które mają dostarczyć nam optymalną ilość magnezu, albo wydajemy kasę na żywienie pudełkowe, zamiast zrobić sobie samemu porządny zbilansowany posiłek. Potrzebujemy coacha, który nas zmobilizuje do wysiłku albo i nawet samego wyjścia na trening. Wiem, czasami jest to środek do celu. Ergo: nie mam czasu na gotowanie, a stać mnie – idę w dietę pudełkową. Nie chce mi się szukać na forach, albo się nie znam – szukam kogoś, komu zapłacę i zrobi to za mnie. Tak działa outsourcing. A ja się czasami zastanawiam, czy ten mniejszy wysiłek podczas procesu przygotowawczego nie przekłada się potem na łatwiejszą rezygnację. W trakcie zawodów nie będzie coacha. Na 30 km maratonu nie powie: dajesz MKON. MKON będzie musiał sam się zmobilizować. Pojedziemy na zawody, daleko od diety pudełkowej, to brak umiejętności pewnych podstaw skończy się smutno, bo przecież nie umiejąc zrobić sobie zbilansowanego posiłku, pójdę do restauracji…na glutaminian sodu.
Ucząc ludzi zarządzania pracownikami, często dyskutujemy, jakie są powody, dla których ludzie nie realizują zadań, które otrzymują. Ludzie nie realizują celów, bo nie umieją albo im się nie chce. Jest jeszcze kwestia zasobów – ale o tym na koniec. Patrząc na kolegów sportowców, którzy idą na skróty, zastanawiam się, dlaczego nawet jeśli używamy czyjejś dostarczanej nam wiedzy, sami na tym nie skorzystamy. Czasami ręce aż opadają, jak dajemy się robić w balona (czasami niekoniecznie intencyjnie), a wyłączanie myślenia w kontekście: zapłaciłem za usługę – ufam, więc nie kontestuję – prowadzi na manowce. Przykład: dieta redukcyjna zakupiona przez kolegę. Patrzę na jadłospis i widzę porcję 50 gram płatków na śniadanie. I co robi kolega? Płatki to płatki, wsypuje 50 gramów „Chocapic”. No jaja jakieś. Nie mam wiedzy – nie kontestuję. Inny przykład: wierzę, że plan zaordynowany przez trenera jest super – zadziałał. A co jak skończy mi się kasa? Przestaję trenować? Czy nie warto poznać mechanizmu sugerowanego mi treningu? A co jeśli trener jest akurat na wyjeździe i nie podeśle planu na czas? Nie trenuję przez pierwsze dni tygodnia?
Czasami jest jeszcze gorzej. Idziemy w ślepą wiarę tego, co działa u innych. „MKON czy mógłbyś mi podesłać swój plan treningowy jaki miałeś w 2015?” Jasne, ale chcesz go skopiować? Nie, chcę się zainspirować. Wtedy jest ok. Ale jak ktoś zrobi kopię 1:1, to raczej nie zaprowadzi go to w dobrą stronę. Ani ja nie jestem nim/nią ani ona/on mną.
Podsumowując. Mamy teraz w mediach społecznościowych wysyp obrazków porównujących tzw. prawdziwych mężczyzn z tymi drugimi. Ci pierwsi, jak się złapie gumę zdejmują koło, a ci drudzy dzwonią po pomoc drogową. Mnie bliżej jest mi do tych pierwszych, bo chyba mniej im się zdarza iść na skróty. Bo bez pracy nie ma kołaczy. Tak to mi się wydaje. I to oddaje potem, gdy nadchodzi moment próby. Z trzech poruszonych przeze mnie przeszkód w realizacji celu poruszyłem jedną – brak umiejętności. Przy braku motywacji – nie ma sensu nawet kupować sobie butów do biegania. Nikt za Ciebie nic nie zrobi – po prostu szkoda gadać. W przypadku braku zasobów – np. czasu, outsourcing i priorytetyzacja jest jedynym wyjściem.
Według mnie we wszystkim trzeba znać umiar. Nie wszystko wiemy i nie mamy na tyle czasu aby dobrze zgłębić wiedzę potrzebną do trenowania. Dlatego posiłkujemy się czym tylko można aby choć trochę było łatwiej co nie znaczy, że powinniśmy ślepo wierzyć we wszystko co usłyszymy, dostaniemy. Każdy ma swój rozum którego powinien używać 😉 ja np. posiłkuje się wiedzą bardziej doświadczonego kolegi w dziedzinę biegania na tyle mu ufam, że praktycznie w ciemno przyjmuje jego zalecenia. Lecz wiem, że to przynosi efekty, są wyniki i niewielki ale stały progres.
@Andrzeju dzięki za radę z tymi kołami
W czasach notorycznej pogoni chodzenie na skróty bywa potrzebą chwili a czasami koniecznością. W większości przypadków to chyba nic zlego, korzystamy z doświadczenia innych. Są jednak skróty wychodzące bokiem. Przykładem jest próba nadgonienia pauzy w treningach…. Mówią, że głupota nie boli…. guzik prawda! 🙂
I znowu wyjdę na „babę” albo na nieprawdziwego mężczyznę, żeby nie obrażać dam. Trudno, prawda mnie wyzwoli. Wczoraj ponieważ padał bardzo drobny deszczyk zrezygnowałem z roweru… nie chciałem sobie upaprać roweru i nowych butów;) zrobiłem bieg ale wcześniej sprawdziłem korzystając ze zdobyczy cudów techniki, że dzisiaj będzie słońce i bez opadów. I tak też się stało, zrobiłem ok. 60 km w 15’C i słoneczku…. wstyd mi, że tak idę na skróty!! Ale może mi chociaż zaliczycie to, że wiało 60 km/h;))) Jak nie to w nowym sezonie startuje w K;))))
Artur a na ten rower poszliście na skróty czy po „normalnemu” ?
Bo ja np. biegałem pod drzewami ale nikt mi nie powiedział że tam pada jeszcze bardziej. To chyba rezultat postawy samouka. Teraz już wiem 😉
Odnosnie ostatniego wpisu: poszlismy wczoraj na rower w deszcz. Nie przestawalo padac:)
Ładnie napisane. A propos motywacji: wczoraj przy śniadaniu chodził telewizor, akurat program o kobiecie, co to chciałaby schudnąć, ale nie ma motywacji, żeby się ruszać. Popatrzyliśmy z Żoną po sobie i parskneliśmy śmiechem, bo już od 7 rano było kombinowanie: czy i kiedy przestanie padać i w związku z tym, kiedy (i w jaki ciuchu) ja robię swój rower i bieganie, a kiedy Żona swoje długie wybieganie (i kto w tym czasie ogarnia młodzież)…
A ja lubię zrzucać innym na głowę sprawy, na których znam się mniej lub nie znam się w ogóle. Lubię się tego uczyć, poznawać, ale… mam na myśli inne sprawy niż trening, bo studia na AWF dały mi podstawy, aby z trenerem się spierać, dyskutować i sugerować. W biografii Jobsa jest takie piękne zdanie: „”To bez sensu, zatrudniać mądrych ludzi, by potem mówić im, co mają robić. My zatrudniamy mądrych ludzi po to, aby to oni mówili nam, co mamy robić””. Oczywiście Jobs i tak mówił :-)), ale podoba mi się to stwierdzenie. Ale zgadzam się z mkonem, że należy włożyć minimum wysiłku, aby poszerzać swoją wiedzę, rozwijać się, a nie bezrefleksyjnie kopiować, odtwarzać, itp.
Co rozbić, skoro dziś nawet na IM mamy Szimano Reskju Tim? 😉
Andrzej, zawody to inna bajka, tam jest mus;) Przed IM w Kopenhadze trenowałem zmianę dętki i nawet zmarnowałem jeden nabój żeby zobaczyć jak to działa;)) Na zawodach zapas mam ze sobą (na treningach nie) choć w ub roku przyznam, że na ostatnich zawodach w Gdyni odpuściłem i zapasu nie miałem:)) Ale oczywiście doświadczenia z wymianą nie mam i daleko mi do mistrza mkon’a, który przed każdym sezonem trenuje zmianę dochodząc do perfekcji! ps koło też potrafię wypiąć i wpiąć… nawet tylne;))))
Marcinie ! Rozlozyles mnie ta guma na lopatki !:-)))
A co byloby na zawodach za ktore zaplaciles $700 plus hotel i przejazd/przelot nie mowiac o wielomiesiecznym treningu ???
Nie mowie , ze trzeba tak jak ja samemu skladac sobie rowery ale te podstawy umiec i praktykowac ineczej kiedys oboca sie przeciw Tobie . Brodny lancuch, zbyt mocno zapiete kola w widelcach i gubisz cenne watty . BTW , kola nie moga byc zapiete „na chama” . Musi byc zachowany tzw luz technologiczny , ktory mierzony poosiowo na obreczy wynosi 0.2 mm .
Jego brak powoduje znaczny wzrost oporow toczenia lozysk w czasie jazdy poprzez rozgrzewanie (zwiekszanie objetosci ) wspolpracujacych ze soba czesci(kolki/bieznie) i co za tym idzie wspomniane gubienie wattow . Nikt oczywiscie tego luzu nie mierzy czujnikiem przy kazdym zapinaniu kol , robi sie to na oko a dokladniej na reke . Radzilbym jednak nie probowac samemu , raczej poprosic o instruktaz doswiadczonego mechanika !!! Oby lekko sie toczylo !!! 🙂
Oczywiście skarpety nie istniały po dobiegnięciu do domu
Niech doda do tego też coś „zosia samosia” :))) jeśli idzie o mnie to korzystam z cudzych doświadczeń w wielu dziedzinach życia, ale i tak jak w sporcie często idę swoją ścieżką.
W sporcie robię większość na opak ale z tym jest czasami frajda i o to chodzi. Notatek mam tyle, że czasami nie wiem gdzie szukać tych właściwych i nie jeżdżę rowerem do tyłu. Ale gdybyśmy jako homo coś…. nie próbowali czegoś nowego to dalej siedzielibyśmy w skórze przy ognisku :)))). Co do odpuszczania – póki co nie znam takiego pojęcia. Tylko czy to jest dobre dla nas? – NIE!!. Bo jak ma być dobre dla mnie to, że kiedy złapałem na treningu kolarskim 3 kapcia tzn miałem dwie wymienione dętki, i raz zakleiłem dziurę która nie trzymała przy ciśnieniu 8atm to mając 15 km do domu i telefon w kieszeni postanowiłem przebiec w skarpetach z rowerem ten dystans tylko po to żeby zobaczyć jak to jest i dlatego że jestem uparty. Albo odwrotnie. A wystarczyło tylko zadzwonić :)))) Pozdrawiam Panowie
Hmmm zeby nie iść „na skróty” to trzebaby było robic wszystko samemu łącznie z jedzeniem i ubraniem zaczynajac od zabicia zwierzaka na mięso i skory taki powrót do korzeni;) ja myśle, ze to co nazywamy w tym przypadku skrótem jest normalnym korzystaniem ze zdobyczy cywilizacji i życia we wspólnocie ja nie jestem zwolennikiem takich wszystko wiedzących nie ufam im;) oczywiście czym innym jest świadome uczestniczenie w tym co robimy przy pomocy innych wiec sam tez poszerzam wiedzę ale w ostatecznej decyzji podlegam na specjaliście któremu ufam.
A tzw korzonki i zapalenie ścięgna to dwie rożne patologie choc kto wie kto jak kto co popularnie nazywa;) a nawet mam wątpliwość co do samego zapalenia ścięgna na plecach bardziej uwierzę w naciągnięcie mięśni hmmm…
I wracając do skrótów to przykład ze zmiana dętki nie trafiony… nie odpuszczam na treningach i zawodach ale jak raz złapałem gumę to zadzwoniłem po zonę i spokojnie wróciłem do domu autem i nie lękam sie wyznać tej mało męskiej prawdy;)))
Marcin, korzonki to troche co innego:)))
Adam. Mam podobnie. Ale na szczęście nie jest tak, że jest albo czarne albo białe. Jak wracam od fizjo to pierwszą rzeczą, którą robię to notuję sobie wszystkie ćwiczenia (teraz walczę z zapaleniem ścięgna na plecach – popularnie zwanego korzonkami) jakie mi zaordynował. I na drugi raz – dla wygody znowu idę do niego 🙂 ale jak jestem na wyjeździe to już korzystam z notatek
No widzisz Marcin, ja mam z tym problem. Myślę sobie, że człowiek nie jest geniuszem, wszystkiego się nie nauczy. Ograniczone możliwości. Zarówno czasowe jak i wolicjonalne. Jeśli ja wiem jak i gdzie opłacam rachunki, wbijam gwoździe a żona umiałaby to samo, to jak usunąć długopis z koszuli już nikt by nie wiedział.
Znalazłem trenera, sam w tym czasie zaczynam przyswajać inną wiedzę i mam na to czas, bo zamiast kombinować liczę na jego wiedzę.
Nie mam jakoś ochoty nauczyć się tego co on – skoro jemu zajęło to kilka lat …
A chodzenie na skróty, to niekoniecznie zła sprawa. /jako matematyk uwielbiam skracanie i upraszanie – oczywiście z zachowaniem reguł (pozdrawiam drugi zakręt na Chomiczówce).