Marek Król: „zrobię sobie przerwę”. Półtora miesiąca bez mięsa zamieniło się w 5 lat

Marek Król od lat nie je mięsa, choć trenuje naprawdę intensywnie. Startuje m.in. w Hardej Suce. Stosuje dietę semiwegetariańską, czyli taką, która wyklucza mięso, a dopuszcza ryby i produkty odzwierzęce. Opowiada, jak zmiana diety wpłynęła na jego triathlonowe treningi.

ZOBACZ TEŻ: Mgła, deszcz i burze. Harda Suka znów zebrała „krwawe” żniwo

Gabriela Bortacka: Startowałeś w Hardej Suce, najcięższych europejskich zawodach.

Marek Król: Tak, już dwa razy. To trudne, wymagające zawody. Ale dla mnie są naprawdę przyjemne. Ogólnie lubię wyzwania, które mogą mnie pokonać. Oczywiście planuję jeszcze starty – marzeniem byłoby zaliczyć to 10 razy (śmiech).

GB: Skoro są takie trudne, to wymagają pewnie specjalnych przygotowań

MK: Do tego typu zawodów tak naprawdę trudno jest się przygotować. Nikt przecież nie robi 30-godzinnych treningów, ale około dwadzieścia jednostek treningowych w tygodniu trzeba wykonać. Tu walka toczy się w głowie. Ale sama głowa nie wystarczy ze względu specyfikę zawodów. Limity czasowe, noc i oczywiście przewyższenie terenu – 8 000 metrów. Góry potrafią cię zdeklasować. Wybiegniesz pod górę, ale nie zbiegniesz, jeśli nogi są mocno zakwaszone. Są też ścisłe reguły czasowe od schroniska do schroniska, żeby nie zastał nas zmrok w górach. Jeżeli nie wyrabiasz się w strefie, to już po zawodach. Start kończy około 50% uczestników. Mamy na to 30 godzin, a w tym 5 km pływania, 240 km rowerem i 55 km biegu.

źródło: Marek Król – Instagram

GB: Przy takim wysiłku niezwykle ważne jest odpowiednie odżywianie. Co pomaga ci zbilansować dietę? Powszechnie zakłada się, że główną alternatywą dla mięsa są posiłki roślinne.

MK: Osobiście nie przepadam za warzywami, jem je sporadycznie. Słucham organizmu. Jeśli mój organizm coś odrzuca, to staram się tego po prostu unikać. Bardzo interesuję się dietetyką. Trochę szkoły Jakuba Mauricza, troszeczkę też innych. Ja nie jestem przeciwnikiem mięsa. Po prostu przypadkowo odkryłem, nie jedząc go około półtora miesiąca, że samopoczucie i witalność były znacznie lepsze. Czułem się lekko i miałem więcej energii. A jak sobie radzę? To przede wszystkim wiedza dietetyczna. Robię regularne badania. Raz w roku sprawdzam morfologię i wszystkie hormony, zawsze na zadowalającym, wysokim poziomie. Co suplementuję? Przede wszystkim witaminy z grupy B, kreatynę, multiwitaminę, potas, magnez, ashwagandhę, forskolinę, witaminę D, maślan sodu i cyklicznie probiotyki.

ZOBACZ TEŻ: Czy warto brać suplementy z żeń-szeniem? Wpływ rośliny na odporność

GB: Co w takim razie lubisz jeść?

MK: Zjem sobie rybkę, jajka. Owsiankę na bazie białka też sobie robię. Sporadycznie serki, jakiś jogurt proteinowy. Bardzo lubię makarony, pizzę i wszystkie mączne rzeczy. Albo pstrąga wędzonego, prosto z pieca. Ale ogólnie – jestem węglowodanowcem.

GB: Często powtarzanym stereotypem dotyczącym diet bezmięsnych są monotonne jadłospisy. Nie nudzi ci się taki sposób odżywiania?

MK: Skąd, jestem typowym góralem. Bardzo lubię naszą regionalną kuchnię – kluski hałuski i moskole. Często proszę moją mamę, żeby mi je zrobiła, to taki nasz rodzinny przepis. Wszystko bazuje na mące. Jeśli na obiad były ziemniaki, na drugi dzień można je wykorzystać. Wrzuca się mąkę, miesza i gotowe. Kiedyś piekło się je na blachach, teraz raczej na patelni. Do tego masełko, na ciepło. A hałuski przypominają trochę lane kluski, tyle że większe. Można je jeść ze skwarkami albo np. na słodko.

GB: Jak to się w ogóle stało, że postanowiłeś zrezygnować z jedzenia mięsa?

MK: Kiedyś byłem bardzo mięsożerny. Pamiętam takie czasy, kiedy z kolegą potrafiliśmy nawet 10 kg mięsa zjeść i wypić 25 piw przez cały dzień (śmiech). W pewnym okresie pojechałem na 1,5 miesiąca do Anglii, a dokładnie do Londynu. Mięso było tam tak niedobre, że po prostu nie byłem w stanie go jeść. Postanowiłem, że zrobię sobie przerwę – przecież 1,5 miesiąca wytrzymam. I okazało się, że po około 3 tygodniach dostałem takiego kopa energetycznego, że szok. Tak że do diety mięsnej już nie wróciłem od 5 lat. Ani skwareczka nie zjadłem od tego czasu.

źródło: Marek Król – Instagram

ZOBACZ TEŻ: Co powinien badać sportowiec?

GB: I nie czułeś się bardziej zmęczony? Niektórzy obawiają się spadku energii i wyników na wegetariańskiej diecie. Pamiętasz, jak wtedy to wpłynęło na twój organizm?

MK: Miałem bardzo dużo energii. Pracowałem wtedy do późna, a po pracy robiłem trening. Mam taki organizm, że im mocniej trenuję, tym bardziej jestem wypoczęty. Jeżeli sporadycznie trenuję, czuję się zmęczony. Najbardziej męczy mnie chodzenie po galerii na zakupach (śmiech). Nie wiem dlaczego, ale tak mam. Dlatego zacząłem trenować triathlon, żeby nie było nudno. Ogólnie jestem słabym pływakiem. Jak większość górali – okrągłe plecy i te sprawy. W wodzie czuję się pewnie, ale nie mam tej szybkości, która by mnie zadowalała. Na Ironmanie w Gdyni minąłem na rowerze około 500 osób. Ale jak wychodzę z wody, to mało który rower jest w strefie zmian. I później trzeba gonić. Także na biegu jest naprawdę ciężko.

GB: Dieta wegetariańska lub semiwegetariańska jest twoim zdaniem dostępna dla każdego triathlonisty czy jednak istnieją jakieś ograniczenia?

MK: Uważam, że trzeba słuchać ciała i badać się regularnie, jeśli kombinujemy z dietami. Ale tak naprawdę wszystkie elementy, które są w mięsie, można uzyskać z innych źródeł, tylko o suplementowaniu witamin z grupy B trzeba pamiętać. A organizm dosyć długo trawi mięso i siłą rzeczy ta witalność u mnie jest mniejsza. Pomaga mi też mocna wiara w to, co robię.

ZOBACZ TEŻ: Dieta roślinna w triathlonie – na jakie niedobory jesteś narażony?

GB: Wspomniałeś, że interesujesz się dietetyką. Zacząłeś zgłębiać ten temat w związku z odstawieniem mięsa czy już wcześniej?

MK: Wcześniej, jakoś od 2008 roku. Pamiętam, jak pierwszy raz w życiu robiłem redukcję ze 106 kg. Jeszcze z czasów baciarskich. Baciar to w Zakopanem imprezowicz. Przy swojej pierwszej redukcji unikałem tłuszczu, nie wiedziałem, że jest dobry i potrzebny w organizmie. Ale ułożyłem sobie w głowie to wszystko. Nauczyłem się przepalać jedzenie. Dziennie zjadam od 4,5 do 6 tysięcy kcal. Nie ukrywam, że podpatrzyłem to od Roberta Karasia, wspominał o tym w jednym z wywiadów. Jestem człowiekiem, który jeśli czegoś nie spróbował, nie dotknął i nie przetestował, nie wypowiada się. No i byłem mile zaskoczony, że waga leciała mimo tych kalorii. Trening automatycznie mógł być na wyższym obciążeniu. Same plusy. Wcześniej, gdy jadłem około 2,5 tys. kcal, nie widziałem żadnego progresu. Większe zmęczenie, słabsza regeneracja, waga zamrożona na 82 kg. Dziś potrafię zejść do 69 kg.

GB: Jeszcze niedawno uważało się, że w sportach wytrzymałościowych nie można sobie pozwolić na wegetarianizm. Obecnie coraz więcej sportowców jest wege. Myślisz, że osoby intensywnie trenujące, które jedzą mięso, mogą z niego zrezygnować bez utraty wyników i pogorszenia zdrowia?

MK: Ja się tak przestawiłem, podczas największego wysiłku. Do Anglii pojechałem w trakcie przygotowania do pierwszego Ironmana. Kończyłem pracę o 22, bo robiliśmy nadgodziny. Po pracy chodziłem biegać. A wstawałem następnego dnia o 7 rano. Ale bez problemu to przetrwałem. Potrafiłem zejść do poziomu około 4% tkanki tłuszczowej, a bardzo lubię słodkie. Teraz też zjadam dużo cukru. Około 3 tys. kcal potrafię przyjąć w samych cukrach. Chociaż może nie ma się czym chwalić, nie polecam. Ale to mój drugi nałóg, poza sportem. Do kawki zawsze musi być coś słodkiego.

Gabriela Bortacka
Gabriela Bortacka
Redaktorka. Pisze głównie o sporcie i historii. W jednym i drugim szuka przede wszystkim inspirujących ludzi. Z wykształcenia dziennikarka i antropolożka kultury.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,813ObserwującyObserwuj
21,600SubskrybującySubskrybuj

Polecane