Susz to był mój start A na dystansie ½ – IM (zresztą prawdopodobnie jedyny w tym sezonie na połówce). Rok temu powiedziałem sobie, ze wrócę do Susza i złamię 5 godzin. Do zeszłego tygodnia byłem pełen optymizmu – patrząc na prognozę pogody. Niestety nie sprawdziła się. Było upalnie.
Zaczęło się już w sobotę, kiedy przyjechaliśmy do Susza. Krótkie rozpoznanie terenu i wspólne kibicowanie w Warmiance. Atmosfera była naprawdę gorąca. Już wtedy nie wszystko poszło zgodnie z planem.
Zdjęcie: Sportowy Jeż Poranny
Zaraz jednak po ostatnim strzale Krychowiaka szybko przemieściliśmy się na Rowerkowe Mistrzostwa Świata. Bardzo szlachetna inicjatywa. Sporo znanych i nieznanych osób zaangażowanych w tą dobroczynną akcję.
Po zawodach na małych kołach przyszedł czas na odbiór pakietu startowego, wstawienie roweru do strefy zmian oraz konsumpcji makaronu (opcja trzysmakowa :-)).
Życie to sztuka wyborów. Rodzinę ulokowałem na zamku w Karnitach (to tam, gdzie rozgrywa się akcja książki „Pan Samochodzik i złota rękawica’ z panną Denver i Simonem Templerem w roli głównej),
a sam przenocowałem w lokalizacji znacznie bliższej miejsca startu.
Noc była deszczowa, poranek pochmurny, ale potem zaczęło się…
Pływanie mimo cieplutkiej izolacji piankowej było szybkie. Prawie dogoniłem Arka :-).
Rower zacząłem od bliskiego spotkania z chodnikiem. Chwila dekoncentracji i wjechałem w krawężnik na pierwszym zakręcie. Efekt: lekkie przetarcie na barku i udzie oraz zblokowane tylne koło na szczękach hamulcowych. Dzięki aktywnej pomocy kibiców ogarnąłem się. Szczęki hamulcowe udało się poluzować. Tak dojechałem do pierwszego punktu nawadniania, gdzie musiałem powtórzyć czynności serwisowe. W rezultacie dalszą podróż kontynuowałem bez tylnych hamulców. Najważniejsze, że koła kręciły się. Co prawda łańcuch o coś tarł i przerzutka dobrze nie wskakiwała na mniejsze zębatki, więc przez pierwsze 20 km jechałem bez przekonania. Chyba myślami byłem gdzie indziej. Potem jednak docisnąłem i ostatecznie w strefie T2 znalazłem się po 3 godzinach i 16 minutach.
Do złamania 5 godzin zostało mi jakieś 1’42’ na bieg. Wiedziałem, że nie mam szans. W taka pogodę i po takim (mocnym dla mnie) rowerze. Trochę zaskoczył mnie kierunek biegu. Odwrotny niż w zeszłym roku. To sprawiło, że zbocze zamkowe wyrosło dużo wcześniej. Nawet nie próbowałem wbiegać, ale już na górze walczyłem dalej. Na drugim kilometrze stwierdziłem, że nie jestem w takim tempie biec (5.00-5.15) przez następne 19 kilometrów. I niestety po 3 kilometrze odpuściłem. Przeszedłem w marsz, doszedłem do bufetu, napiłem się, orzeźwiłem, odpocząłem, uspokoiłem tętno i ruszyłem dalej biegiem. Następne kilometry miały podobny scenariusz. Korzystałem z każdej możliwej okazji na zimną wodę. Bieg utrzymałem do drugiego podejścia na zbocze. Następnie marsz, potem znowu bieg aż do okolic bufetu na przeciwległej stronie jeziora (jak tam było gorąco!), marsz schłodzenie, uspokojeniu tętna i dalej bieg. I taka trzykrotna powtórka z rozrywki.
Ci co mieli mnie wyprzedzić, wyprzedzili , więc stwierdziłem, że nie ma sensu się ścigać już nawet z samym sobą. Dobiegłem spokojnie do mety z czasem ponad dwadzieścia minut wolniejszym od zakładanego. Jedyny plus tego asekuracyjnego biegu to fakt, że nie złożyłem deklaracji o ostatniej połówce w moim życiu :-).
Jest jeden plus tego ciągłego mycia na trasie wodą i gąbką na metę można było wbiec czyściutkim jak nigdy nawet prysznic po zawodach nie był potrzebny;))
Sam polmaraton w takiej temperaturze to koszmar, polmaraton po plywaniu i rowerze z przygodami to okrutne tortury- gratuluje ukonczenia!
miło było spotkać 🙂
przetarcie przed Poznaniem jest, teraz zbierać siły i jazda
@Marek – Zresztą nie zauważyłeś, że ja się namydlam przed prysznicami ze szlaucha? 😉
@Marek – Twoją złotą radę wezmę sobie do serca i zacznę stosować :-). Jak zwykle genialna! Choć szczerze mówiąc bardziej liczyłem na połówkę Kopytka :-).
Boguś, spróbuj biec dłuższym krokiem, nawet w strefie bufetu 🙂
W tym roku było sucho, za rok będzie gorzko ;-).
Dokładnie Tomek :-). Za rok będzie lepiej :-). Zapraszam do Susza :-).
Oj słabiutko, słabiutko 🙂
Już wiem, że bieg przez pustynię to nie dla mnie :-). Arek, Poznań to Poznań, a to się działo w Suszu, pozostaje w Suszu :-).
Koszmar z ulicy Wiązów to Piukuś w porównaniu z tym biegiem… 🙂 Ale mam małą satysfakcję, odgryzłem się choć trochę za Poznań… hehe…