James Lawrence nie zatrzymał się na 50 Ironmanach w 50 stanach. Po kilku latach znów stało się o nim głośno. Tym razem ogłosił jeszcze bardziej szalony projekt. Chciał w ciągu 100 dni pokonać 100 razy dystans Ironman. Tutaj również nie obyło się bez dużych kontrowersji. O co chodziło?
W pierwszej części tekstu o „Żelaznym Kowboju”, czyli Jamesie Lawrencie opisywaliśmy jego szalony projekt. Postanowił w ciągu 50 dni pokonać dystans Ironman w 50 stanach. Po drodze wywołał sporo kontrowersji, bardzo mocno naginając zasady. Otrzymywał sól fizjologiczną i część dystansu pokonywał na siłowni. Niektórzy mówili wręcz, że Kanadyjczyk zrobił 50 ciężkich treningów, bo jego wyzwanie miało niewiele wspólnego z Ironmanem.
ZOBACZ TEŻ: „Iron Cowboy”: Bohater, człowiek z żelaza i manipulator? (część I)
Mieszkający w Utah zawodnik nie miał jednak dość. W kolejnych latach uczestniczył w triathlonach ekstremalnych na całym świecie, brał udział w mistrzostwa świata Xtri w Norwegii, przebiegł około 300 kilometrów w Grecji i wjechał na rowerze na Kilimandżaro. Wziął też udział w programie The World Toughest Race, 10-dniowym ekstremalnym wyścigu. Program prowadzony przez Beara Gryllsa nie był jednak szczególnie udany dla „Team Iron Cowboy”, bo ekipa Lawrenca zajęła 34. miejsce na 44 drużyny.
Projekt „100”
Rok temu o zawodniku ponownie zrobiło się głośno. Postanowił podbić stawkę i tym razem ogłosił, że zamierza… pokonać 100 dystansów IM w 100 dni. Tak, dobrze widzicie. Zamierzał przez kolejne 100 dni płynąć 3,8 km, jechać 180 km na rowerze, a wszystko kończyć maratońskim biegiem na 42 kilometry.
– Próba 100 ma na celu stworzenie nowego światowego standardu ludzkiej wytrzymałości, zarówno fizycznej, jak i mentalnej. Robimy to, co uważa się za niemożliwe; 100 triathlonów na dystansie Iron – czytamy na stronie „Iron Cowboya”.
Tym razem Lawrence nie popełnił tego samego błędu jak przy poprzednim projekcie. Dokładnie opisał wszystkie zasady. Całość realizowana była w mieście, którym mieszkał, czyli Lindon. Pływał na lokalnym basenie, później jechał pętlę 180 km, a na końcu biegł 42 km. Trasa biegowa kończyła się tuż koło jego domu. Wszystkie informacje i zasady znaleźć można było na jego stronie. Chętni mogli dołączać do wyzwania – pływać, jeździć na rowerze i biegać, musieli tylko wcześniej pojawić się na linii startu.
Zanim jeszcze wyzwanie rozpoczęło się na dobre, pojawiły się pierwsze wątpliwości. Sponsorzy i media, które podchwyciły temat, informowały o wyzwaniu „100 Ironman w 100 dni” (sam Lawrence pisał o „100 dystansach Iron”, ale też specjalnie nie walczył z osobami i mediami, które odmieniały „Ironman” na wszystkie sposoby). Tymczasem szybko okazało się, że podczas części rowerowej będzie mu pomagał jeden ze znajomych, który jechał przed nim, ale w bliskiej odległości oznaczającej drafting. Później była to już cała grupa zawodników.
Oczywiście zawodnik umieścił tę informację w zasadach, tłumacząc jednak, że skoro to jego projekt, to drafting jest dozwolony. Już wtedy jednak komentujący wyzwanie fani i zawodnicy mieli wątpliwości. Skoro Lawrence chciał pokonać 100 razy pełny dystans w 100 dni, czemu ustala własne zasady, które są dodatkowo niezgodne z zasadami podczas wyścigów organizowanych na całym świecie?
Problemy i więcej problemów
Początek wyzwania Lawrence’a nie wyglądał jednak obiecująco od strony fizycznej. Kanadyjczyk założył sobie, że każdego dnia Ironman zajmie mu około 14 godzin. Tymczasem już w dwóch pierwszych dniach miał czas wynoszący około 15 godzin. Co prawda poprawił go w kolejnych (jak sam mówił „szukał formy”), ale wtedy dało się zauważyć inny problem. Lawrence miał opuchniętą kostkę. Problem był duży, bo po jednym z maratonów musiał zostać zaniesiony do samochodu. Efektem było chodzenie podczas ostatniej części. Zamiast 14 godzin na trasie, był na niej 16 godzin, co dawało mało czasu na sen i regenerację.
„Iron Cowboy” przezwyciężył problemy i zaczął sobie radzić lepiej, ale dyskusje o tym, czy jego projekt to faktycznie uczciwe podejście nie ustawały. Opublikował nawet film, w którym wyzywał użytkowników jednej ze stron, którzy w zażartej dyskusji mocno krytykowali podejście. Jeden z nich pytał nawet: skoro Lawrence tak podkreśla, że ustala własne zasady, to czemu w jego pseudonimie widnieje „Iron”?
Wyświetl ten post na Instagramie
IRONMAN? Dajcie mi spokój…
Kiedy wydawało się, że Lawrence ma już nieco lepszą serię w prasie i kibicuje mu coraz więcej osób, pojawiła się inna trudność. Zawodnik otrzymał maila od World Triathlon Corporation zarządzającej marką IRONMAN. W tekście można było przeczytać, że prasa i telewizja informuje o tym i poprzednim wyzwaniu jako „50 Ironman” oraz „100 Ironman”. Firma skontaktowała się więc z tymi mediami, ale poprosiła też zawodnika, aby nie używał słowa „Ironman” w żadnym kontekście.
Z mocno emocjonalnej odpowiedzi Kanadyjczyka wynikało, że nie był to pierwszy taki e-mail. Lawrence zarzucił IRONMAN-owi, że promuje markę, a organizatorzy wyścigów mają pretensję, zamiast go wspierać.
– Hey, IRONMAN. Nie chcę mieć z Wami nic wspólnego. Przestańcie mi wysyłać e-maile, kiedy próbuję przejść do historii, pokonując codzienny dystans Iron Cowboy. Macie problem z mediami, piszcie do nich. Mówicie tylko o społeczności, przyjęciu do rodziny, pokonywaniu granic. Cóż, jesteście beznadziejni we wspieraniu gościa, który jest ambasadorem Waszej marki od 15 lat. Kończę z Wami. Przepraszam, ale mam znów rekord świata do pobicia – napisał zawodnik.
Nie 100, a 101!
Lawrence ostatecznie nie przejął się szczególnie potyczką z IRONMAN i pokonywał kolejne pełne dystanse w okolicach 15 godzin. Podczas ostatniego dnia wyzwania do basenu wskoczyło obok niego kilkanaście osób. Jeszcze więcej jechało na rowerach i biegło. Lawrence niesiony dopingiem i wsparciem setny „dystans Iron” ukończył w 12 godzin. Dzień później wskoczył do wody i postanowił zrobić jeszcze jeden dystans „na własnych zasadach” i całkowicie bez publiki oraz pomocy. Pod koniec dnia mógł powiedzieć, że pokonał 101 pełnych dystansów w triathlonie.
Wyświetl ten post na Instagramie
– To miała być bardzo silna lekcja. Ja nie lubię uczyć przez opowiadanie o czymś, wolę uczyć przez pokazanie przykładu i zrobienie czegoś. Chciałem pokazać tym samym dwie rzeczy. Po pierwsze, że kiedy już osiągniesz swój cel, możesz zrobić więcej. Niektórzy po prostu zapominają się w świętowaniu. Chodziło też jednak głównie o to, że kiedy myślisz, że jesteś pokonany i słaby, to możesz zrobić jeden krok w kierunku celu, masz to sobie. W moim przypadku był to jeden pełny dystans – powiedział.
Koniec z triathlonem
W rozmowie z 220triathlon Lawrence mówił, że po drodze wielokrotnie miał słabsze momenty, frustrował się i nie do końca wiedział, jak postępować. Cieszył się, że wspierało go wiele osób, otrzymywał wyrazy wsparcia ze świata sportu, a ogromną rolę odegrała jego rodzina, szczególnie żona Sonny, która mocno go wspierała.
Przyznał też jednak, że zamierza skoncentrować się na karierze trenera i mówcy motywacyjnego. Czy miał pretensje, że społeczność triathlonowa potraktowała go niesprawiedliwie? Być może, bo we wspomnianej rozmowie zapowiedział też, że przechodzi na „triathlonową emeryturę„.
Wyzwanie „Iron Cowboya” niewątpliwie zainspirowało setki osób. Część z nich kibicowała mu na miejscu i wspierała podczas wyzwania. Inni komentowali niezliczone relacje i informacje w sieci, a także filmy na YouTube.
– Ludzie czasem pytają mnie, jaki jest największy wniosek, jaki wyciągnąłeś z tego wyzwania. Wsparcie społeczności. Jeżeli jesteś na początku to drogi, to musisz wiedzieć, że zaczyna się ona wraz z pierwszym krokiem, pierwszą jazdą na rowerze. Daj sobie spokój z wymówkami. Możesz być kimkolwiek zechcesz – mówił na mecie.