Ironman w RPA! Czy warto?

Planując starty na sezon 2015 długo zastanawialiśmy się z Alicją, czy wrócić do Republiki Południowej Afryki, czy też skupić się na startach w Europie i zacząć sezon od Ironman 70.3 czy Kraichgau w trakcie przygotowań do Ironman Austria a potem UK. Nie ukrywam, że jeden z powodów, dla których wybieramy z żoną zawody w RPA, to wysokie prawdopodobieństwo dobrego wyniku i możliwość zakwalifikowania się na mistrzostwa świata w Kona, ale także możliwość odwiedzenia ciekawych zakątków świata, zobaczenia czegoś nowego, poznania nowych ludzi. Zawody w Południowej Afryce są świetnie zorganizowane, naprawdę nie można im niczego zarzucić, a doping kibiców na trasie, szczególnie na biegu, jest jednym z najlepszych na świecie. Na trasie stoją tysiące kibiców dopingujących każdego zawodnika i zawodniczkę.  Na trasie rowerowej kibiców jest mniej, ale zawodnicy mogą podziwiać niesamowite widoki – ocean, góry, wydmy, palmy, na trasie znajduje się rezerwat przyrody, można zobaczyć zebry, żyrafy, antylopy, bawoły, różne ptaki, człowiek czuje się tak, jakby jechał przez ogród zoologiczny.

 

Trasa nie jest najłatwiejsza, szczególnie rower, a to, wraz z dobrym sędziowaniem praktycznie eliminuje drafting, więc teoretycznie zawody mają wszystkie atrybuty pozwalające na niezły wynik, szczególnie dla mnie. Dlaczego? Ponad 1,600m różnicy wysokości i silny wiatr, szczególnie na 2-gim okrążeniu, gdzie zazwyczaj jedzie się ostatnie 50-60km pod wiatr i miejscami kiepska nawierzchnia, powoduje, że szybsi biegacze, ale słabsi rowerzyści muszą się naprawdę napracować. Na tej trasie po prostu nie ma gdzie się schować. Po takim wysiłku wielu z nich albo nie jest w stanie biec szybko, albo zaczynają za szybko i kończą zawody, maszerując do mety na 3-cim okrążeniu. Takie zakończenie Ironmana może spotkać każdego, kto się przeliczy z siłami i straci zbyt dużo energii zbyt wcześnie. Sam tego doświadczyłem na tej trasie w 2014 roku, 5-ty czy 6-ty w swojej kategorii po rowerze zacząłem biec swoim „normalnym” tempem, ale sił wystarczyło na niewiele ponad 21km. Wynik mojego biegu to około 4:50. Skończyłem w połowie 3-ciej dziesiątki.  Alicji natomiast poszło dużo lepiej, ona była bardziej cierpliwa i skończyła na 3-cim miejscu odbierając  od Prezydenta WTC „slota” na Hawaje.

 

medak kwiecien2015 2

 

Z drugiej strony te zawody to taka mała loteria ze względu na nieprzewidywalną pogodę, wahania temperatury, siłę i kierunek wiatru. Jednego dnia może być poniżej 20 stopni Celsjusza i pochmurno, ale już następnego świeci słońce i jest ponad 30 stopni.  Silny wiatr powoduje, że pływanie w otwartym Oceanie nie jest dla ludzi, którzy mają słabe żołądki. Nie żartuję. Widziałem różne… raczej niesmaczne sytuacje podczas pływania. Wiatry ze wschodu powodują, że ostatnie 50-60km to prawdziwa makabra, czasem nie da się jechać więcej niż 20-25km/h. Co prawda słyszeliśmy, że wiatr potrafi wiać w przeciwnym kierunku i wtedy ostatnie 60km to prawdziwa przyjemność, ale my jakoś nigdy tego nie doświadczyliśmy, a startowaliśmy tam po raz trzeci. Poza tym te zawody odbywają się w czasie, kiedy w Europie panuje jeszcze zima, więc trening nie jest łatwy. W naszym przypadku to godziny spędzone na trenażerach (o czym wcześniej już pisałem) i na taśmie do biegania, ale jak się chce, to można. Jeżeli chodzi o koszty, to IM RPA jest jednym z najtańszych IM na świecie (jeżeli chodzi o wpisowe), ceny na miejscu też są niższe niż w Polsce czy generalnie w Europie. Jest dobre, świeże jedzenie, niezbyt drogie hotele, tanie taksówki. Ale tanio jest tylko, kiedy się już tam dotrze. Ze względu na długość lotu i chyba niewielką konkurencję, ceny lotów mogą być naprawdę zaporowe, szczególnie, kiedy dokonuje się rezerwacji w ostatniej chwili.

 

Po długich dyskusjach i konsultacjach z trenerem Brettem Suttonem (www.trisutto.com) zdecydowaliśmy się wystartować w RPA. Nie ukrywamy, że jednym z powodów było uzyskanie przez zawody w Port Elizabeth statusu Mistrzostw Kontynentalnych, a z tym wiążą się dodatkowe sloty na Hawaje – 75 zamiast standardowych 50 czy nawet 40 jak w przypadku Ironmana Lanzarote.  Po przyjeździe na miejsce okazało się, że nie tylko my myśleliśmy w taki sposób.  Lista startujących roiła się od startujących w Kona w poprzednich latach, a nie brakowało też osób z pierwszej dziesiątki czy mistrzów grup wiekowych (jak zwycięzca M35-39) który ostatecznie zajął 12 czy 13 miejsce wyprzedzając ponad 20 zawodowców!

 

Jak nam poszło?

Pływanie poszło nam naprawdę nieźle pomimo trudnych warunków i wzburzonego morza, nie czuliśmy się zmęczeni i od początku mogliśmy jechać na rowerze solidnym tempem. Oboje pojechaliśmy dobrze pierwsze okrążenie wyprzedzając sporo wolniejszych rowerzystów i nie tracąc zbyt wiele do czołówki w naszych kategoriach…. i na tym kończy się podobieństwo naszego startu. Ja na drugim okrążeniu trochę docisnąłem, czułem się nieźle i nawet wiatr zbytnio mi nie przeszkadzał – nawet na ostatnich 50km, kiedy ciągle jechało się pod wiatr. Wtedy wyprzedziłem sporo osób, które zaczęły za ostro.  Mocy nie monitorowałem, a komputer rowerowy był schowany pod butelką na kierownicy i tylko nagrywał dane. Jechałem na wyczucie, tak jak wszyscy zawodnicy trenowani przez Brett’a Sutton’a, starając się utrzymać podobną intensywność jak na treningach.  Od czasu do czasu sprawdzałem tętno na zegarku na ręku, nie chciałem przesadzić, a nie jest to trudne szczególnie na początku i na podjazdach. Po ostatnim moim tekście wielu czytelników Akademii pytało o szczegóły treningu i dane dotyczące mocy.  Obiecałem, że jeżeli nieźle mi pójdzie, to się podzielę taką informacją, a że start raczej udany, to nie mam wymówki. Nie wiem, na ile są to dokładne pomiary, szczególnie, że zapomniałem skalibrować miernik mocy Garmin Vector przed startem. Mój czas odcinka rowerowego to 5:23, na trasie z ponad 1,600m różnicy wzniesień. Pozwoliło mi to na przeskoczenie z 30-go miejsca po pływaniu na 10-te. Średnia moc to 239W (bez „zer”, znormalizowana 243W). Moja kadencja na trasie obniżyła się od kiedy trenuję według zasad TriSutto. Średnia podczas tego Ironmana to 71, a odliczając odcinki z góry, na których pedałuje się szybciej, to około 67-68. Wolniejsza kadencja przyczyniła się też do obniżenia tętna, średnie 146, w porównaniu z 150-155 w ubiegłym roku. Od kiedy przestałem trenować i startować monitorując moc, jestem bardziej zrelaksowany – nie gonię za osiągnięciem 'numerów’.  Jak mam ostry trening, to pedałuję tak, jak danego dnia pozwalają nogi, Podobnie na zawodach – staram się dostosować wysiłek do tego, jak się czuję w danym momencie i na co pozwala trasa i warunki, temperatura, wiatr, wilgotność.

 

Bieg to była walka o przetrwanie

 

medak kwiecien2015 3

 

Zacząłem konserwatywnie, ale i takie tempo okazało się za szybkie, trochę zwolniłem, ale człapałem do przodu, kilka osób z mojej kategorii wyprzedziło mnie na pierwszym okrążeniu, ale też kilka zaczęło iść na drugim i trzecim kółku.  Cały czas uważałem też na odżywianie tak, aby mieć wystarczającą ilość energii na ukończenie zawodów, biegnąc a nie idąc do mety.  Ostatnie 8-9km mogłem przyspieszyć i wyprzedziłem wtedy sporo osób.  Pomimo nie najlepszego czasu maratonu (3:44), straciłem tylko dwa miejsca w kategorii, spadając z 10-go po rowerze na 12-te.

 

Alicja niestety nie miała tyle szczęścia.  Po bardzo dobrym pierwszym okrążeniu na rowerze jej przerzutki elektroniczne praktycznie przestały działać.  Przez jakiś czas miała tylko 53/12 i 39/12, a to niestety uniemożliwiło pokonywanie stromych podjazdów normalnym tempem.  Po jakimś czasie komputer sterujący biegami chyba jeszcze bardziej się przegrzał i zaczął zmienić biegi zupełnie przypadkowo, a na koniec ustawił się na 39/28 i padł. Na takim biegu nie da się jechać szybciej niż 20 km na godzinę.

 

medak kwiecien2015 1

 Na tym nie koniec! Na jednym ze zjazdów, jakieś 60km do mety, Alicji odpadło… siodełko! Śruby mocujące musiały się poluzować na kiepskiej nawierzchni i zgubiła zacisk. Niestety nie mogła go znaleźć, więc kontynuowała jazdę przez 20km bez siodełka, na stojąco do następnej stacji mechaników! Siodełko włożyła do kieszeni spodenek. Bez zacisku niewiele mogli zrobić, ale używając plastikowych pasków jakoś je umocowali. Trochę się ruszało, ale przynajmniej można było na nim siedzieć. Alicja kontynuowała jazdę na małym biegu i do strefy zmian dotarła z czasem 7:25 (pierwsze okrążenie 3:08). Szczerze mówiąc ja po takich przygodach chyba bym się załamał, ale nie Ala!  Po dotarciu do strefy zmian szybko założyła buty do biegania i w oka mgnieniu była na trasie. Jak ona wybiega ze strefy zmian, to jest już w swoim żywiole.  Pomimo żadnych szans na kwalifikacje postanowiła ukończyć zawody i dała z siebie wszystko.  Dobiegła do mety w świetnym stylu – 3:40 – najszybszy bieg w swojej kategorii, 4 minuty szybciej ode mnie i ostatecznie 7-me miejsce. Niestety do slota zabrakło około 30 minut, a na rowerze straciła ponad godzinę… Tym razem się nie udało, ale Ala się nie poddaje, już planuje następne zawody, a w basenie pływała następnego dnia!

 

Tak to już bywa w tym Ironmanie, niczego nie można zaplanować do końca.  Zawsze może się coś zdarzyć, na co nie byliśmy przygotowani i wtedy trzeba trochę improwizować. Bez względu na czas, przekroczenie każdej linii mety wzbudza te same emocje i poczucie osiągnięcia czegoś wspaniałego.  Te emocje i satysfakcja są tym bardziej intensywne, im trudniejsza jast trasa i włożony wysiłek.  Ironman to także podróż pełna niespodzianek, w trakcie której poznajemy siebie, przezwyciężamy trudności, pokazujemy siłę charakteru.  Pomimo przeciwności losu i zmęczenia brniemy dalej. Łatwo jest się wycofać, powiedzieć, to zbyt trudne, dzisiaj to nie jest mój dzień, ale dla nas wycofanie się, jeżeli nie jest to nieuniknione, nie jest opcją.  To jedna z zasad, którą Brett Sutton wpaja swoim podopiecznym – nigdy się nie poddawaj – „it is not over untill it’s over”…

 

 

medak kwiecien2015 4

 

Czy było warto?

Czy warto było tyle trenować zimą i ponosić tyle kosztów, żeby tam wystartować? Moim zdaniem zdecydowanie TAK… 3xTak!!!

 

Po pierwsze, jest to pretekst do zobaczenia Afryki, pięknych krajobrazów, dzikich zwierząt, wspaniałe miejsce nie tylko na start w Ironmanie, ale także na spędzenie urlopu po zawodach.

 

Po drugie, same zawody to niesamowite przeżycie, pod względem trudności jest to jeden z najtrudniejszych Ironmanow, pływanie w tym roku było trudniejsze niż w Kona, na rowerze nie było momentu odpoczynku, dużo podjazdów, a na dodatek wiatr tak silny jak na Hawajach – tyle, że wieje w twarz, a nie z boku.  Bieg teoretycznie nie jest trudny, ale po takim pływaniu i rowerze niewiele siły zostaje na dobry czas, a wiatr i upał też nie ułatwiają zadania.  Trudność biegu chyba najlepiej można zobrazować faktem, że czas 3:30 uchodzi za 'świetny’, ale emocje po przekroczeniu linii mety są niepowtarzalne. Naprawdę czuje się, że zrobiło się kawał dobrej roboty i bez względu na czas, jest się dumnym z dotarcia do mety.

 

Po trzecie wreszcie, te „nieszczęsne” sloty… Pomimo takiej ilości świetnych zawodników z RPA, Europy, Ameryk i Azji, we wszystkich grupach wiekowych, nie wszyscy są do tych zawodów odpowiednio przygotowani, albo nie traktują ich z odpowiednim respektem.  Wielu zapisujących się na tego Ironmana sugeruje się wolnymi czasami na mecie. Dopiero po zawodach dociera do nich, dlaczego czasy są słabe, dlaczego ich rower był 30 minut wolniejszy niż w Europie, dlaczego nie mogli biec do końca.  Na mecie można było spotkać sporo niezadowolonych i rozczarowanych zawodników.  Z drugiej strony odpowiednie przygotowanie i cierpliwość na trasie i trochę szczęścia może zostać wynagrodzone. Mnie się trochę w tym roku udało. Byłem 12-ty w grupie wiekowej.  Przed zawodami według nieoficjalnych wyliczeń przydzielono 11 slotów na Hawaje do mojej kategorii.  Po ponownym przeliczeniu z uwzględnieniem liczby zawodników, którzy wystartowali i ukończyli slotów było… 12!!!  Ala miała mniej szczęścia, ale gdyby nie miała problemów z rowerem, kwalifikacja była osiągalna.

 

Wyszło trochę dłużej niż planowałem. Możecie za to obwinić strajk kontrolerów ruchu powietrznego we Francji, który spowodował opóźnienie naszego samolotu o ponad dwie godziny. Powodzenia na treningach i w nadchodzącym sezonie. Do następnego bloga!

Powiązane Artykuły

7 KOMENTARZE

  1. Dziekujemy za wszystki komentarze i za link do video z zawodow – jest to najlepszy dowod ze blog oparty jest na faktach 🙂
    Mrcin, kazdy problem mechaniczny jest bolesny, nie wazne ile razy w roku sie startuje, kazdy start w Ironmanie to miesiace przygotowan i zawsze szkoda jak cos sie przydazy. Jezeli chodzi o kadencje na podjazdach to zadnych mlynkow – mlynki podnosza tetno, ja podjezdzam silowo z kadencja ok 60-65. Nie jest to najprzyjemniejsze bo miesnie bola non stop ale mozna to wytrenowac. Na kazdym z 2 okrazen w RPA jest ok 30km wzniesien, jedzie sie albo pod gore albo az gory, praktycznie nie ma plaskich odcinkow.

  2. Gratulacje dla Alicji i Ciebie, jesteście niesamowici. Super relacja, aż się wzruszyłem…

  3. Rafal juz Ci gratulowałem ale po przeczytaniu relacji wielkie gratulacje dla Alicji. Przeczytałem rano przed biegiem Łosia (17,5 km) który był dla mnie dużym pokontuzyjnym wyzwaniem i historia Alicji strasznie mnie zmotywowała. ( udało się). Z Marcinem sie nie zgadzam ;-). Wybrałem sie na bieg na rowerze. Pierwszy raz zgubiłem drogę koło domu. Pózniej pare kilometrów dalej a w końcu kilometr przed miejscem startu jadąc juz wyluzowany z zapasem 15 minut po oznaczonej trasie po której zaraz miałem biec pojechałem w złą stronę i zdyszany wpadłem na start 3 minuty przed. Tylko zdążyłem odebrać nr. startowy i przybić sobie do koszulki a juz sie rozpoczął bieg. W pewnym wieku wspomaganie jest niezbędne. Powinienem mieć gps a nawet myśle ze i psa przewodnika ……Geriavit to za mało.

  4. Brawo!! Gratulacje dla Ciebie Rafał za zdobycie slota na Hawaje i szczegolne dla Alicji za hart ducha!!!! To jest walka do konca! Nigdy sie nie poddawaj! To prawdziwa zasada! No i podoba mi sie filozofia B. Suttona z ograniczonym uzytkowaniem miernika mocy. Jedz tak jak sie czujesz… Podobna zasade stosuje zawodnik Piotra Saurelnda, Borys Stein.
    Jeszcze raz gratuluje. Opis zawodow tak sugestywny, ze sam poczulem ten wiatr w twarz na rowerze:))) Bedzie milo spotkac Was niebawem na zawodach na Majorce!

  5. W pierwszej kolejności ogromne gratulacje dla Alicji! Myśle, ze kazdy startujący w tym sezonie kiedy będzie miał słabsze chwile na trasie i przywoła w pamięci IM RPA Alicji nie będzie miał wymówek do dalszej walki:) Rafale gratulacje za wywalczenie słota! Czy mógłbyś przybliżyć profil trasy rowerowej? Przewyzszenie 1600 robi wrażenie, czy to był jeden długi podjazd czy cała trasa mocno pofaldowana? Okrążenia jak rozumiem były dwa?
    A teraz takie dwa ogólne spostrzeżenia, które były już tematem wielu gorących dyskusji, po pierwsze otoczenie sie tysiącem gadżetów z pomiarem mocy na czele nie jest potrzebne jak w to niektórzy świecie wierzą, a po drugie jak już kiedyś pisałem w komentarzach do polecanej grupy elektronicznej – ona moze sie zawiesić, zepsuć etc. Odpowiedziano mi wtedy, ze to sie nie zdarza… otóż zdarza sie i w przypadku Alicji czy Rafała którzy startują wiele razy w ciagu roku to taki przypadek nie jest byc tak bolesny to w przypadku jak ktoś ma jeden start na IM w roku to ból moze byc duży. Nie ma niezawodnego sprzętu.
    A na koniec jeszcze pytanie Rafale dot. kadencji – jak rozumiem jeździsz teraz na niższej czyli bardziej siłowo, a czy same podjazdy nawet te strome tez pokonujesz na twardszych przelozeniach czy wtedy jednak kad większa i mlynek typu C.Froome?

  6. Świetny opis, gratuluję slota, a Ala czytając o jej uporze może być inspiracją dla innych pewnie w następnym starcie tez wywalczył kwalifikacje. Powodzenia. Może kiedyś też tam zawita na zawody. ..

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,813ObserwującyObserwuj
21,500SubskrybującySubskrybuj

Polecane