Zbieram się od jakiegoś czasu do napisania kilku słów i chyba w końcu jest te czas.
Nie będzie to pasjonująca opowieść pełna przygód, doznań i przeżyć ale mam nadzieję, że każdy znajdzie tutaj coś dla siebie .. zwłaszcza Ci z Was, którzy się zastanawiają czy to jest wykonalne, czy dam radę.
Ale od początku … jest początek 2013 roku – 37 lat na karku, potężna otyłość (160 kg przy 190 cm wzrostu) , co raz częściej ból kręgosłupa, nadmiar papierosów i alkoholu. Praca w biurze czyli 8h na krześle. Wszędzie samochodem.
Mimo, że duuuży zawsze byłem (jak się ktoś w dniu narodzin waży prawie 6 kg i jest największym dzieckiem w szpitalu od 20 lat inaczej nie może być 🙂 ) to od sportu nigdy nie stroniłem i uwielbiałem grać w piłkę jako bramkarz ale z tym też skończyłem kilka lat temu bo kręgosłup się odzywał. Ale biegać – między innymi po to stoją na bramce, że nie znoszę biegać.
Ból kręgosłupa się nasila i trzeba coś z tym zrobić. Odchudzać się dla samego odchudzania to nie dla mnie. Ja muszę mieć jakiś wyznaczony cel. Jakąś wisienkę na torcie, którą kiedyś zjem. I tak oto sobie wymyśliłem, że to wisienką będzie medal na mecie zawodów tri.
cel wyznaczony – ukończyć zawody.
termin – wakacje 2014 roku.
dystans – ¼ IM lub olimpijka.
Teraz jak to zrobić z głową bo zdaję sobie sprawę, że przy tym jak wyglądam to jest porywanie się z motyką na słońce a jedyne co mogę sobie zafundować to kłopoty ze zdrowie.
Na początku trzeba, żeby ktoś w ogóle pomógł mi jakoś po woli się ruszać. Wprowadzić stopniowo i z głową mój organizm w wysiłek fizyczny. Po wielu namowach udało przekonać się mojego znajomego, który ćwiczy od wielu lat i w dodatku ma wykształcenie z zakresu rehabilitacji. Jest szansa, że pod jego czujnym okiem się nie zabiję na samym początku. Przed pierwszymi zajęciami obowiązkowa wizyta u lekarzy i sprawdzenie jaki jest stan wyjściowy – na co mogę, na co nie jest w tej chwili wskazane. I tak 3 marca 2013 roku wylądowałem pierwszy raz na siłowni ale nie po to, żeby podnosić sztangi tylko, żeby po woli wdrażać trening ogólno-rozwojowy … bardzo po woli go wdrażać.
Ale sam wysiłek fizyczny to może nie wystarczyć. Zresztą musze też zmienić swój tryb życia, sposób odżywiania. Generalnie stawiamy swoje życie na głowie. Co tam – nie mam nic ciekawszego chwilowo do roboty. Czyli idę do dietetyka. Jako szczur korporacyjny mam magiczny pakiet z opieka medyczną w jednej z dużych, prywatnych sieci medycznych. Żeby nie być posądzony o czarny PR nazwy nie wymienię ale pani dietetyk z lekka wprowadziła mnie w osłupienie. Na moja opowieść co zamierzam, jakie mam plany itd. stwierdziła – ja się na tym nie znam ale tutaj ma pan kartkę z dietą sródziemnomorkską i proszę jeść zgodnie z nią i nie przekraczać 1500 kalorii dziennie. Ja jestem laikiem w tym temacie ale na dzień dobry wydaje mi się to jakaś bzdurą i zagrożeniem dla mojego planu. I tu z pomocą przychodzi TV gdzie przez przypadek zobaczyłem jakiś program na kanale sportowym, w którym Jagoda (ta sama, która od jakiegoś czasu na lamach AT udziela wszystkim rady dotyczące odżywiania) opowiada jak osoba aktywna powinna odżywiać się Świąt Wielkanocnych. I w ten oto sposób kilka dni później byłem już u Jagody w gabinecie podbpięty pod magiczna aparaturę, która zmierzyła, że mam ponad 50% tanki tłuszczowej, jestem odwodniony i generalnie obraz nędzy i rozpaczy.
W ten sposób na początku kwietnia 2013 mam rozpisaną dietę przygotowana pod siebie i pod to co robię. 3 razy w tygodniu jestem na siłowni i po 1,5h wylewam pot z siebie pod okiem kolegi. Co ciekawe i bardziej jestem „skatowany’ na siłowni tym czuję się lepiej. Nic z tego że na bieżni jestem w stanie przejść z zawrotną prędkością 6 km/h całe 5 minut i potem umieram. Nie przeszkadza mi, że dookoła sami wysportowani (akurat chodziłem do klubu gdzie wtedy trenowało dużo zawodników MMA w tym osoby, które obecnie walczą dla UFC). I może dlatego, że tam raczej były osoby, które zawodowo zajmowały się sportem a nie towarzystwo wzajemnej adoracji, które przychodzi do klubu fitness czy na siłownie żeby pogadać, poderwać laskę itd., lubiłem tam chodzić i sprawiało mi to przyjemność. Nikt nie patrzył się krzywo na grubasa tylko z czasem, widząc mój zapał i upór, co raz częściej wspierają i sami zaczynać pomagać i doradzać.
Ale tu przychodzi czas próby. Maj 2013. Na razie jest super. Trzyma się wytycznych Jagody co do odżywiania (5-6 posiłków dziennie odpowiednio skomponowanych), dzielnie wykonuję wszystko co kolega każe na siłowni. Waga zaczyna gwałtowanie spadać – pierwsze 2 miesiące to jakieś 15 kg więc nawet za szybko jak na tak krótki czas. Widać po mnie zmiany i co raz częściej pojawiają się pytania czy jestem na coś ciężko chory, że zaczynam niknąć w oczach. Nieśmiało. powoli zaczynam mówić dookoła, że planuję za roku wystartować w zawodach tri (dopiero dużo później po przeczytaniu książki Łukasza okazało się, że to też był jego sposób na samo motywację : ))
Ale .. mój kolega-trener łamie nogę i 5 tygodni siedzi w domu. Czy sam dam radę? Czy będę miał tyle wytrwałości abym sam chodził do klubu i ćwiczył. Czy jak nie ma bata nad głową to sobie nie odpuszczę? Ja nie dam rady – oczywiście, że dam. Treningi dostaję rozpisane na maila. Jak nie wiem jak jakieś ćwiczenie zrobić to odpowiedni filmik instruktażowy.
Zaczynam po woli truchtać. Już z zawrotna prędkością 8km/h jestem w stanie przebiec całe 10 min. Przyzwyczaiłem się do nowego trybu życia. Co raz częściej odwiedzam stronę AT, szukam w necie informacji o tri – co i jak? No dobra wszystko pięknie ale ja nie potrafię pływać kraulem. Lubię wodę i pluskać się w niej, utopić się nie utopię ale żeby przepłynąć kilkaset metrów?!.
Czyli uczymy się pływać – od końca czerwca 2 razy w tygodniu po godzinie z trenerem. Sam się nie będę uczył bo jak? I to był dobry pomysł. Za pierwszym razem nie byłem w stanie kraulem przepłynąć 15 metrów. Oczywiście wyglądem na basenie też się wyróżniam i nie przypominam kogoś kto chce za rok się bawić w tri. Ale co tam .. niech się wstydzi ten kto widzi 🙂
Tak mijają kolejne miesiące. 3 treningi na siłowni (co raz więcej ćwiczeń na wiosłach, bieżni, orbitrekach , interwały itd.), 2 razy w tygodniu basen. Cały czas pod baczna opieka i kontrola Jagody. Co jakoś czas badania lekarskie czy wszystko ze mną ok.
Pytania o to co się ze mnę dzieje, że niknę w oczach zaczynają mnie męczyć 🙂 Przyjemne i budująca jest to jak co raz więcej osób po prostu podziwia moja upartość i zacięcie, że zazdroszczą tej siły i wytrwałości w dążeniu do celu. Jak biegam po schodach na siłowni z hanklami po 15 kg w ręku i umieram na 3 wbieganiu to sam sobie się dziwię jak ja jeszcze te 5 miesięcy temu mogłem te dodatkowe 30 kg nosić na sobie. No i wkurzające jest, że co chwilę musze iść kupić nowe jeansy bo stare wiszą jak worek i spadają z czterech liter 🙂
Zaczynam biegać po woli na dworze. W swoim tempie jestem w stanie przebiec już 30 min, 40 min co raz dłużej. Na basenie też przepływam co raz więcej. Nawet nauczyłem się fikołka przy nawrocie. Zapał ciągle taki sam jak w marcu.
I tu pojawiają się zapisy na Triathlon Poznania na weekend 26-27/07/2014. Zastanawiam się chyba całe 5 minut. A co tam raz się żyje. Szybka rejestracja, przelew i jestem na liście … na liście uczestników ½ IM. Tak .. miał być ćwiartka a ja tu się zapisuję na połówkę. Ma być grubo więc jest grubo. Mam 10 miesięcy na przygotowanie się.
Pora też się w końcu gdzieś przebiec, żeby mieć jakiś medal … no to w październiku biegnę na 10 km w Parku Skaryszewskim – czas 1h 2 min i coś tam. W życiu tyle na raz nie przebiegłem. Zmęczony ale zadowolony wracam do domu z pierwszym medalem za ukończenie zawodów. Potem jeszcze jest dyszka nad Zegrzem, dyszka na Kabatach. Na basenie przepływam w godzinę 2,5 km.
Wiem, że Poznań nie może być moim pierwszym startem w tri … musze wcześniej zobaczyć z czym to się je. W ten sposób zapisuję się na ¼ IM w Piasecznie pod koniec maja oraz na 1/8 IM w Nieporęcie w połowie lipca. Więc jakiś plan startów już jest.
Po woli zaczyna się wyścig zbrojeń bo roweru szosowego brak, piana tez jest mi obca itd, itp. Gdzieś w międzyczasie wpadam na genialny pomysł zapisania się na półmaraton pod koniec marca.
Wiem co, wiem kiedy … pytanie tylko jak. Jest przełom roku, ja czuję się rewelacyjnie i nic mnie nie zatrzyma przed zrealizowaniem zakładanego celu chociaż w ciągu tych kilku miesięcy uległ on znacznej zmianie, tzn dwukrotnie się wdyłuzył.
W ten sposób zapada decyzja, że potrzebny mi jest ktoś kto ogranie te wszystkie treningi do tri w jedną całość. No bo ja się na tym nie znam. I tak pojawia się osoba układająca mi treningi pod tri. Basen zostaje 2 razy w tygodniu, siłownia raz w tygodniu ale ćwiczenia ogólnorozwojowe i na wzmocnienie mięsni głębokich i takie tam. Za to 4-5 razy w tygodniu pojawiają się treningi biegowe i rowerowe. W domu pojawia się szosa i trenażer.
Tak oto od stycznia trenuje 6-8 razy w tygodniu. Niedziel jest zawsze dniem wolnym. Czasami trzeba wstać o 4 rano, żeby zrobić trening biegowy przed praca a na dworze zimno i pada śnieg (chociaż uczciwie trzeba powiedzieć, że zima była dla mnie łagodna i tylko parę razy zdążyło się, że biegałem w temp. poniżej minus 10 stopni). Nikt ze znajomych nie pyta się co robie wieczorem i czy idę na piwo bo wszyscy wiedzą, że na pewno mam trening. Pytania o to co mi jest też się skończyły bo i bez dodatkowych pytań wszystkich dookoła „zamęczam’ triathlonem i treningiem. No jakoś wtedy nie dało
się ze mną o niczym innym rozmawiać.
Rozpisane treningi realizuje tak w 80-90%. Tygodniowo poświęcam ok. 10-12h na różnego typu aktywność fizyczną i cały czas sprawia mi to taką sama przyjemność chociaż czasami boli jak diabli. Efekty pracy widzę na każdym kroku. A to na basenie 50 m przepłynąłem poniżej 40 sekund, a to na treningu pobiegłem 5 km ze średnia 5:30 km/h.
Tak mijają kolejne dni, tygodnie. Pod drodze robie kolejna dyszkę gdzieś na mniejszych czy większych zawodach i w końcu czas jest poniżej 1h. Przede mną pierwsze duże wyzwanie czyli półmaraton. Na treningu najwięcej zrobiłem 16 km ale wierzę trenerowi, że to tak ma być i nie mam czym się przejmować.
Tłum ludzi jak to na biegach w Warszawie. Nie mam zielonego pojęcia tak naprawdę na ile mogę liczyć. Ustawiam się za balonem z napisem 1:55 ale moim marzeniem jest zejść poniżej 2h .. i na tyle sobie ustawiam zająca w zegarku. Tylko czemu nikt mi nie przypomniał, że półmaraton to 21,1 km a nie 21 km. Ja sobie przypomniałem o tych ostatnich 100 metrach była za późno. Czas na mecie 2:00:12. Szczęśliwy, że ukończyłem i nawet dobrze się czuję ale i zły za te 12 sekund wracam do domu z kolejnym medalem.
Dobra teraz już tylko przygotowanie do tri. Mało jak do tej pory było o rowerze bo .. bo trenażer to jakiś psychopata wymyślił. Ja już wolę chyba pół dnia węgiel łopatą przerzucać niż godzinę na tym cholerstwie jeździć. Dobra, te 10-20%, które gubię z planu to przeważnie jest rower.
I w ten oto sposób nagle robi się koniec maja czyli …. Jedziemy do Piaseczna. Ile do tego czasu przebiegłem, przepłynąłem, przejechałem … jasne, że wiem ale po co to komu. Najważniejsze, że cały czas maiłem zabawę i radochę z tego co robię. A przede wszystkim jestem innym człowiekiem. W ciągu tych kilkunastu miesięcy na wadzę jest mniej o 60 kg (jak ktoś nie jest w stanie wyobrazić sobie ile to jest to niech spyta się żony/dziewczyny/koleżanki ile ona waży – znając życie pewnie waży mniej niż ja zgubiłem– tak wiem mało polityczne pytanie ale tak łatwiej sobie zobrazować 🙂 ). Tłuszczu jest we mnie już poniżej 17% (a dla mojej grupy wiekowej norma to 18-20%), masy mięśniowej przybyło mi ok 20 kg. Spaliłem ok. 600 000 kalorii tylko żeby zrzucić nadmiar ciepłego tłuszczu. No jak nic nowy lepszy człowiek. Dobrze, że czasy się zmieniły bo za czasów Barei „Każdy kilogram obywatela z wyższym wykształceniem szczególnym dobrem narodu’ i chyba bym się nie wypłacił :).
O samych zawodach się nie będę rozpisywał. Plan był poniżej 3 h .. wyszło 3:02. Nie wszystko poszło tak jak chciałem ale po to były te zawody, żeby zobaczyć z czym to się je. Szczęśliwy i zadowolony ale chwile po przekroczeniu mety powiedziałem, że to pierd… i się wypisuję z Poznania. 4h później, w domu, jak by mi ktoś przypomniał te słowa bym się wszystkiego wyparł, że na pewno ja tego nie powiedziałem. Jak to miał bym zrezygnować z Poznania?! Kto jak nie ja ma to zrobić?!
Czerwiec był trudny pod względem treningów bo … bo ich praktycznie nie było ze względu na problemy ze zdrowiem ale to też mnie nie załamało. Robie swoje tyle ile mogę. Ok. marzyło mi się w Poznaniu zaatakować 6 h ale jak zrobię to w 7h to i tak będę mistrzem świata. Ja już te zawody i tak wygrałem. Pewnie jak bym był w pewnym programie TV to bym usłyszał .. „Twój wiek biologiczny wydłużył się o sto lat’ 🙂
Nieporęt i 1/8 IM to była czysta przyjemność. Nie dość, że na metę wbiegłem 7 min przed zakładanym czasem to jeszcze z uśmiechem na buzi. I tego mi trzeba było bo przyznam, że po Piasecznie ten Poznań jawił się w czarnych kolorach (ale dam radę). A tu na dwa tygodnie przed Armagedonem wszystko poszło idealnie a nawet lepiej. Jeszcze bardziej poprawił mi humor triathlon na rowerach miejskich – to była mega zabawa, radocha z uprawiania tri.
I tak oto 27/07/2014 stoję w Poznaniu nad Maltą i zapinam piankę. 9 rano i już żar z nieba się leje. Dookoła z 1000 takich samych szaleńców jak ja. Plan minimum ukończyć, realny ok. 6:30, marzenie 6h.
Uwaga teraz coś dla tych co twierdzą, że nie potrafią pływać i się nie nauczą. Rok temu nie potrafiłem pływać kraulem. Z wody wychodzę po 35:02 na ok. 280 miejscu. Jak dla mnie kosmos. Jak widać da się to zrobić w rok tylko trzeb chcieć i regularnie trenować!!!!!!!!!!!!
Niestety z wody wyszedłem za szybko i potem wszyscy mnie objeżdżali na rowerze co było trochę irytujące ale też mobilizujące na przyszłość.
Całość ukończyłem w 6:24:45 czyli szybciej niż był realny plan a do marzeń trochę jeszcze brakuje. I dobrze, bo co to było by za życie bez marzeń. Do czegoś trzeba darzyć.
Po zawodach oczywiście powiedziałem, że nigdy więcej żadnej połówki. Jak kiedyś wpadnę na taki pomysł czy na maraton to niech mnie wszyscy dookoła bija i starają się wyperswadować to z głowy. To było aktualne prze 24h bo w poniedziałek zacząłem już po woli planować starty na 2015 rok i jak nic jest tam 1/2 IM 🙂
Jak ktoś dotrwał do tego momentu to pewnie się zastanawia po co ja to opisuję. Odpowiedź jest prosta: może ktoś kto teraz się zastanawia czy to jest wykonalne, po przeczytaniu tego nabierze wiary i siły w siebie. Wszystko się da zrobić tylko trzeba po pierwsze chcieć, po drugie chcieć i po trzecie chcieć. Jak do tego dodacie trochę pomysłu, planu i rozsądku to za jakiś czas będziecie mijać swoją upragniona metę.
Przede mną w tym roku już sama zabawa czyli Kozienice, potem półmaraton, pewnie jakieś dyszki jeszcze wpadną zatem do zobaczenia gdzieś na mecie.
PS. Jak kogoś interesuje co było dla mnie najtrudniejsze i najbardziej kosztowne to odpowiadam … że łażenie po sklepach i z 3 razy wymiana całej garderoby 🙂
Inspirująca opowieść:) Po Tobie widać, że nie ma rzeczy niemożliwych, wystarczy tylko chcieć. Gratuluję przede wszystkim samozaparcia i dyscypliny w dążeniu do wyznaczonego celu. Oczywiście gratuluję ukończonych zawodów. A jakie fajne jest uczucie jak trzeba zmienić garderobę na rozmiar mniejszy:) fakt jednocześnie wkurzającym bo trzeba wydać kasę, za którą można by kupić np. coś dodatkowego ze sprzętu tri 🙂
gratulacje :)))
Paweł to co zrobiłeś to już nadaje się na złoty medał. Super brawo!!!!
Cześć, Super, wielkie gratulacje – aż się zrejestrowałem by Ci to napisać 🙂 Bardzo mi jest bliskie to co napisałeś, u mnie było podobnie 192 cm 141 kg, teraz jest 112 i za mną debiut w Gdyni na sprincie. Chciałem tu opisać swoją historię od ’ 0 do bohatera ’ ale teraz to poczekam jeszcze te 12 kilo :). Pozdrowienia z Olsztyna
Imponujące! Ależ postęp w tak krótkim czasie 🙂 Profesor ma rację. Jeszcze kilka razy będziesz wymieniał garnitury 🙂
Paweł, wielki szacun, ze (1) postanowiłeś zmienić kilogramy obywatela z wyższym wykształceniem i (2) napisałeś o tym. Łatwo spędzić całe życie za zasłanianiu się i wymówkach, czemu akurat nie mogę nic zrobić z waga, aTy pokazałeś, ze szczerość przed sobą + wytrwałość odwróciło Twoje życie o 540 stopni, bo przecież 3 razy zmieniałyśmy garderobę. Naprawdę jestem pod wrażeniem i pozwolę sobie cytować Twoja historie ku inspiracji innych. I co można? Można ! Gratulacje!
Kawał chlopa zrobilo krok milowy w kierunku nazwijmy to usportowienia albo po prostu w stronę bardziej aktywnego i emocjonujacego życia …w przeciągu tak krótkiego czasu! Szacun!
Ale jazda! :-). To jednak była bardzo pasjonująca opowieść. Pewnie będziesz inspiracją dla wielu przyszłych debiutantów ;-). Życzę takiej samej konsekwencji w przygotowaniach do sezonu 2015 i TRI-funu w Kozienicach.
Paweł – wielkie gratulacje! A czas z wody 35min to naprawdę marzenie wielu zawodników. Widać, że masz talent do pływania. Poprawisz rower i bieg i 5h pęknie niebawem!!
Krotko odpowiadajac na pytanie czy warto bylo napisac- nie wiem czy zdajesz sobie sprawe ale Twoj tekst najprawdopodobniej zainspiruje i zmieni jakos zycia wielu ludzi. Wspomne zaraz co mi sie najbardziej podoba ale przede wszystkim wielkie dzieki, dla mnie to niesamowita motywacja i mysle ze za chwile posypia sie tu podobne komentarze. Najwieksze brawa za profesjonalizm z jakim do tego podszedles- po pierwsze rozlozenie wszystkiego w czasie. Po drugie pomoc ludzi ktorzy sie na tym znaja- wybor dietetyka, trenera. Po trzecie w koncu stawianie sobie realnych celow i konsekwencja w ich realizacji, to wszystko cechy wielkiego zawodnika i mysle ze jeszcze nie raz o Tobie uslyszymy. Ogromne gratulacje i wielkie dzieki za to ze jednak zdecydowales sie napisac.
Tekst czyta sie bardzo dobrze:))Moge tylko pogratulowac: wytrwalosci, wynikow, radosci jaka sprawia trening. No i imponujacego spadku wagi ciala!!! U mnie nie bylo tak duzego ale i tak ostatnie zdania przypomnialy mi,ze najdrozsza w tym sporcie byla …3x wymiana garderoby:)) Jeszcze raz gratuluje i zycze realizacji marzen w 2015. Ps. Jeszcze trzeba znowu bedzie wymieniac garderobe…:)