Jest age-grouperem, który z triathlonem ma również styczność w codziennej pracy jako fizjoterapeuta. Marcin Kosowski mówi, że trening w triathlonie to złożony i niełatwy proces. – Duża część zawodników ma duże braki w mobilności oraz w przygotowaniu siłowym do uprawiania tak wymagającego sportu. To moim zdaniem prowadzi prędzej czy później do kontuzji – mówi.
Marcin Kosowski jest age-grouperem, który na co dzień prowadzi centrum fizjoterapii. W rozmowie z Akademią Triathlonu opowiada o ambitnym podejściu do sportu, pracy nad mentalem oraz tym, czego na co dzień uczy go współpraca z triathlonistami. Z jakimi problemami do niego przychodzą i o czym muszą pamiętać?
Grzegorz Banaś: Ze sportem jesteś związany zawodowo, ale w przeszłości byłeś też chyba zawsze aktywny, prawda? W jaki sposób trafiłeś do triathlonu?
Marcin Kosowski: Można tak powiedzieć. Jestem właścicielem centrum fizjoterapii i treningu personalnego a przede wszystkim fizjoterapeutą specjalizującym się w szeroko pojętej ortopedii. Na co dzień pracuję ze sportowcami różnych dyscyplin (między innymi biegaczami, triathlonistami, trójboistami, zawodnikami sportów walki i pływakami). Mogę powiedzieć, że całe życie byłem bardzo aktywny. Nie potrafiłem do końca usiedzieć na miejscu. Przez wiele lat trenowałem koszykówkę, w podstawówce pływałem, był też epizod wspinaczki sportowej.
Jedyny okres, w którym było z tym sportem gorzej to ten zaraz po zakończeniu studiów, kiedy to wraz z żoną zdecydowałem się na otworzenie własnej firmy. Kilka kolejnych lat trzeba było się temu poświecić i nie było na to kompletnie czasu. Aktywność wtedy ograniczała się do siłowni.
W jaki sposób trafiłem do triathlonu? To całkiem ciekawa historia. W 2018 roku kolega zapisał nas na popularny bieg z przeszkodami. W związku, z tym że kilka dobrych lat nie biegałem, to robiłem to cały tydzień przed zawodami, aby sprawdzić, czy nie umrę. Okazało się, że może nie jest to do końca przyjemne na początku, ale jest ogólnie dostępne i łatwe do wykonania. Pozwala także spędzać czas na świeżym powietrzu. Na biegu przełajowym wcale nie było tak źle, gdyż było więcej przeszkód niż biegania. Po wspomnianym „starcie” bieganie jakoś tak ze mną zostało regularnie. Triathlon zainteresował mnie jeszcze na studiach. Szczerze, wtedy nawet nie myślałem, że do niego trafię. Jak już w firmie miałem trochę więcej czasu, pojawiła się okazja kupna używanej szosy od znajomego i wtedy pojawił się pomysł na triathlon.
GB: Jak wspominasz swój pierwszy start? Triathlon ujął Cię od początku?
MK: Najbardziej spodobała mi się możliwość łączenia trzech sportów. Już nie mówiąc o tym, że jestem fanem systematycznej pracy w celu poprawy wyników, a to zapowiadało się kluczem do sukcesu w tym sporcie. Poza tym zawsze lubiłem się tak „wyjechać na maksa”, a ten sport zapowiadał się bezkonkurencyjny w tej dziedzinie.
Pierwszy start spełnił moje oczekiwania. Był to 2020 rok. Pandemia. Przygotowywałem się do niego sam, po prostu coś tam regularnie pływając, biegając i jeżdżąc na szosie. Nie miało to jakiegoś wielkiego ładu i składu, ale trzeba było powiedzieć, że było wykonywane systematycznie. To była ¼ na zawodach z cyklu Greatman w Kórniku, było grubo ponad 30 stopni. Co tu dużo mówić sport ten spełnił moje oczekiwania – umarłem w tym upale kilka razy. Ukończyłem z całkiem nie najgorszym czasem jak na debiut. Po tym starcie wiedziałem już, że to będzie pasja na lata.
GB: Zauważyłem, że po praktycznie po wszystkich startach piszesz dość obszerne i szczere podsumowania. Pomaga Ci to w wyciągnięciu kolejnych wniosków i przy spojrzeniu w szerszej perspektywie na sezonu?
MK: Ja mam typowo analityczny umysł, więc lubię dokładnie analizować to, co się wydarzyło. Co miało na to wpływ i co mogę zrobić w przyszłości, aby było jeszcze lepiej. Jeżeli człowiek trenuje tak czasochłonny sport i poświęca mu dużo energii, to nierozsądny by był brak takiego podejścia. Dodatkowo bardzo lubię się doskonalić tak, aby progres był widoczny tym bardziej, jeżeli jest poparty ciężką pracą. „Analiza wsteczna zawsze skuteczna”.
GB: Wspominasz często uwagi od trenera Maćka Bodnara. Jak się Wam współpracuje?
MK: Współpracuję z Maćkiem już czwarty sezon. Miałem okazję (ze względu na wcześniejsze uprawiane sportu) współpracować z wieloma trenerami. Maciek jest trenerem z prawdziwego zdarzenia. Ma podobnie analityczną głowę co ja, a do tego bardzo dobrze „czyta zawodnika”. Zawsze trafia w punkt zarówno z motywacją, jak i konstruktywną krytyką. Do tego jest mega-pozytywnym człowiekiem. Szczerze to chyba nie mogłem lepiej trafić. Najbardziej zadziwia mnie zawsze, kiedy świetnie odczytuje moje nastawienie. Wie dokładnie co powiedzieć, abym dał z siebie wszystko i poczuł się dobrze, kiedy wiem, że trzeba trochę wyluzować.
GB: Po starcie w Sycowie na 1/4 w zeszłym roku napisałeś, że gorszy wynik był związany z natłokiem obowiązków i zadań, które sobie wyznaczyłeś – rozbudowujesz firmę, spędzałeś czas z rodziną, a jednocześnie trenowałeś na 100%. Zachowanie tej równowagi życie – triathlon to umiejętność, nad którą ciągle pracujesz?
MK: Jestem age-gruperem z prawdziwego zdarzenia. Czyli jak sam powiedziałeś: mam sporo obowiązków zawodowych, poza tym cudowną rodzinkę, a do jest jeszcze triathlon. W każdej z tych dziedzin chcę się rozwijać, ale z głową, nie kosztem czegoś. Te części się przenikają i kiedy masz „zajazd” w firmie, nie masz czasu na regenerację i do tego „rozdwajasz się” na co dzień, może być ciężko osiągnąć wynik sportowy, na który cię stać.
Triathlon to taki sport, w którym szukanie równowagi w życiu codziennym wydaje się kluczowe. Wiadomo, że ambitnie podchodząc do progresu w sporcie, człowiek chce cały czas podnosić poprzeczkę. Czasem jedna trzeba popatrzeć sporo szerzej, aby dobrze przeanalizować swoją dyspozycję.
GB: Jednocześnie wspominałeś, że „mental nie nadążył”. Czy z trenerem Maciejem Bodnarem pracujecie również nad tym elementem?
MK: W tym przypadku dokładnie tak się stało. Kiedy jesteś zmęczony psychicznie natłokiem zajęć, ciężko dać z siebie wszystko. Czasami tym mentalem można dodać sobie całkiem sporo, ale tak samo można odjąć. Szczególnie jeżeli nastawisz się, że musisz i nakręcisz na jakiś tam wynik.
Oj, pracujemy z Maćkiem nad tym! Ja jestem typem nieprzeciętnie upartym i jak sobie postanowię, to muszę to zrobić… Cały czas uczę się czasami odpuszczać, ale tak zdrowo. Jeszcze długa droga przede mną. Jak to mówi Maciek „nie można robić PB na każdych zawodach”.
GB: Na co dzień współpracujesz ze sportowcami jako fizjoterapeuta. Zdarza ci się również pracować z triathlonistami? Z jakimi problemami przychodzą?
MK: Faktycznie współpracuje z triathlonistami. To jeden z moich ulubionych typów pacjentów, a zarazem jeden z najbardziej wymagających, gdyż chcieliby być zdrowi i gotowi na treningu najlepiej na „wczoraj” (śmiech).
Z mojej perspektywy każdy sport ma „swoje kontuzje”. Często wynikają one z biomechaniki uprawianej dyscypliny lub dyscyplin. To właśnie ta odpowiednia analiza biomechaniczna jest kluczowa w procesie fizjoterapeutycznym. Najczęściej zdarzają urazy mięśniowe, bóle kręgosłupa, problemy w obrębie bioder, stóp, kolan.
Duża część zawodników ma duże braki w mobilności oraz w przygotowaniu siłowym do uprawiania tak wymagającego sportu. To moim zdaniem prowadzi prędzej czy później do kontuzji. Triathloniści często poświęcają tak dużo czasu na sam triathlon, że nie mają już czasu o tzw. higienę (stretching, mobility, wzmacnianie osłabionych grup mięśniowych, wyrównywanie asymetrii). Wbrew pozorom ta higiena jest dużo bardziej istotna u amatorów niż u zawodowców, gdyż to amatorzy właśnie mogli niedawno „wstać z kanapy” i nie przystosowywać swojego organizmu do uprawiania sportu przez większość życia jak to ma miejsce u zawodników PRO.
Każdy z nas zapomina też, że to nie tylko sport wpływa na powstanie kontuzji, ale w dużej części przypadków istotną rolę ogrywa życie codzienne, w którym to nie brak przeciążeń czy też przyzwyczajeń wpływających na nas podczas sportu. Trening w triathlonie to proces. W przypadku podnoszenia naszej ogólnej sprawności także mamy do czynienia z procesem, który musi postępować równolegle we wszystkich aspektach, aby skutecznie wyeliminowywać ryzyku przyszłych kontuzji.
GB: Zawodnicy otrzymują od Ciebie cenne rady i pomoc, ale zapewne działa to też w drugą stronę. Czego nauczyłeś się od sportowców (nie tylko triathlonistów), z którymi współpracujesz?
MK: Sportowcy to nieprawdopodobnie wdzięczny typ pacjentów, a jednocześnie najbardziej wymagający. Z pewnością sportowcy zrobią wszystko, aby wrócić do uprawiania sportu. Trzeba tylko dobrze wykorzystać ich potencjał i przekonać ich co do zasadności pewnych działań. Gdy tak się stanie to najlepszy pacjent. Zawsze wykonuje wszystkie wytyczne i jest sumienny, co gwarantuje sukces. Sztuką jest to ciągłe przekonywanie. Bywa wręcz walką.
Sportowcy motywują także fizjoterapeutę do największego rozwoju i ciągłego poszerzania wiedzy, gdyż zależy nam, aby jak najszybciej i skutecznie rozwiązać problem. Trafna diagnoza i analiza jest tu kluczem do sukcesu. Każdy sportowiec wie, że najgorszym uczuciem jest chęć wykonania treningu, kiedy nie możesz…
GB: W tym roku wystartujesz podczas Challenge Championship w Samorin. Historia awansu jest chyba zabawna, bo jak sam wspominałeś, Challenge Gdańsk przejechałeś na zablokowanym hamulcu?
MK: Z perspektywy czasu to niezły ubaw, ale zarazem dobra nauczka. Przed startem myślałem, czy przypadkiem nie uda się zdobyć kwalifikacji do Samorin. Słyszałem sporo dobrego o tych zawodach. W Gdańsku w zeszłym roku jak się okazało miałem krzywo założone koło. Stało się to albo podczas transportu, albo przy wybieganiu ze strefy zmian, kiedy uderzyłem kołem mocno o krawężnik. Ciężko powiedzieć. Sytuacja ta przypomina, aby zawsze dobrze i rzetelnie sprawdzać swój sprzęt niezależnie czy to 1. czy też 20. start.
Kolejną kwestią jest to, że akurat trafiło na mnie. Jestem uparty niemiłosiernie. Mimo że prędkość mi się nie zgadzała, a waty jechałem życiowe, to nie wpadłem na pomysł, aby się zatrzymać i sprawdzić sprzęt, bo przecież trzeba walczyć o wynik. Jak się łatwo domyślić, pojechałem najmocniejszy rower w karierze, ale niewiele z tego wynikło, prócz zabetonowanych nóg na biegu…
Na ostatniej pętli moja żona poinformowała mnie, że jak wyprzedzę jednego zawodnika, to powinno się udać, wtedy pomimo skurczów docisnąłem i weszło. Od tamtego czasu sprawdzam swój rower do ostatniej chwili.
GB: Czy jest jakiś wyścig, który masz na swojej „bucket list” i koniecznie chciałbyś stanąć na linii startu?
MK: Ciężko powiedzieć. Na pewno zamierzam zostać w tym sporcie na dłużej i powoli się poprawiać, a gdzie mnie to zaprowadzi, to zobaczymy. W mojej głowie pojawia się myśl, aby kiedyś wystartować w Challenge Roth.
GB: Czego życzyć Ci przed nowym sezonem?
MK: Zdrowia przede wszystkim i braku kontuzji! Bo to chyba największa zmora. A poza tym czerpania funu z tego fajnego sportu, uśmiechu na twarzy przed, w trakcie i po zawodach.