Jerzy Górski to nie tylko legenda polskiego triathlonu, lecz także wyścigów ultra. Jeden z ich postanowił zorganizować nawet na własną rękę. Jak wyglądały początki tych zawodów?
ZOBACZ TEŻ: Brasil Ultra Tri – problemy Roberta Karasia, Czabański wkrótce skończy rower [relacja live]
Marzenie: Hawaje w wersji ultra
Po zakończeniu leczenia uzależnienia od narkotyków w monarowskim ośrodku zaplanował podróż rowerem dookoła Polski. W Płaszewie koło Gdańska natknął się na zawody triathlonowe. A skoro trafiła się okazja, to Górski ją wykorzystał i wziął udział. Wyszedł z wody jako ostatni, ale wyścig ukończył.
Niesiony fascynacją opowieściami o „ludziach z żelaza” postanowił zostać jednym z nich. Następnym krokiem był IRONMAN w Kaliszu w 1986 roku. Zajął tam drugie miejsce, za Jarkiem Łabusem, który wywalczył prawo do startu w Ironmanie na Hawajach.
Dla Jerzego Górskiego, jak dla wielu triathlonistów, największym marzenim również były Hawaje. Z tym że Górski marzył o Hawajach w wersji ultra.
Pierwszy ultratriathlon w Polsce
O wyścigu ULTRAMAN organizowanym na Wielkiej Wyspie Górski dowiedział się z gazety. Pierwszego dnia płynie się 10 km, a po wyjściu z wody jedzie rowerem 144km na najwyższy wulkan, gdzie w wojskowym ośrodku nocuje się do rana. Drugiego dnia pokonuje się rowerem 270 km. Ostatniego dnia biegnie się 84 km do miejsca startu.
Podróż do USA nie była prosta. Sprawy nie ułatwiał fakt, że organizatorzy nie odpowiadali na zgłoszenia Górskiego. Wymyślił więc, że jest jeden sposób, aby udowodnić im, że warto zwrócić na niego uwagę – sam zorganizował w Polsce wyścig na takim dystansie. Ukończył go z czasem, który nieformalnie stanowił ówczesny rekord Europy.
– Rzuciłem więc Amerykanom wyzwanie. Postanowiłem zrobić podobny dystans w Polsce, chcąc im udowodnić, że jest tu gość, którego warto zaprosić. Miałem drugi czas na świecie, pierwszy w Europie. Niewiele brakowało mi do Scotta Moliny, choć miałem świadomość, że startowałem w innych warunkach. Przetłumaczony dokument wysłałem do USA. Żadnej reakcji – wspomina w rozmowie z Łukaszem Grassem.
Mistrz świata w ultratriathlonie
W tym czasie na drodze Górskiego zjawił się Antoni Niemczak, były polski maratończyk, który jeszcze jakiś czas temu stał się motywacją dla Górskiego w walce z nałogiem. Niemczak zaprosił Górskiego do USA, gdzie sam mieszkał i został trenerem mężczyzny. Na celowniku znalazł się kolejny dystans ultra – zawody „100 miles in one Day”. W 1990 roku Górski skończył je z czasem 28:05:02 na trzecim miejscu.
– Po kilku tygodniach Antoni zgłosił mnie do tzw. „Biegu śmierci”. Poleciałem do Squaw Valley na zawody „100 miles in one Day”. Zwycięzca dostaje złotą klamrę. Ci, którzy ukończyli bieg przed upływem 24 godzin – srebrną, ci, którzy zmieścili się w limicie 30 godzin – brązową. Pierwsze 100 km przebiegłem w 10 godzin. Byłem cały czas w czołówce – 16-17. Tylko pierwszy zawodnik był daleko od grupy. Za tak szybkie tempo zapłaciłem wielką cenę. Ostatnie 24 km przeszedłem, podpierając się kijem. Ale ukończyłem zawody i dostałem brązową klamrę – wspomina Górski.
Największy sportowy sukces Górskiego nastąpił jednak kilka miesięcy później w Alabamie, gdzie wystartował na dystansie podwójnego Ironmana w zawodach Double Iron Triathlon. 7,6 km pływania, 360 km jazdy na rowerze i 84 km biegu Górski pokonał w czasie 24 godzin, 47 minut i 46 sekund, tym samym zdobywając złoty medal i oficjalny tytuł mistrza świata.
Trzaskające szprychy, wygięta felga i brak suportu
Marzeniem Górskiego niezmienne pozostawały Hawaje. W 1990 roku były na wyciągnięcie ręki. Górski wrócił do Polski w grudniu 1990 i czekało na niego zaproszenie na start na Hawajach. Start, który odbył się w listopadzie…
W 1991 roku doznał kontuzji ścięgna Achillesa, która rok później odnowiła się podczas maratonu nowojorskiego. W 1994, kiedy wydawało się, że nic nie może pokrzyżować jego planów, doszło o poważnego wypadku. Górski został potrącony. Miał połamane ręce, nogi i szczękę. Pierwsza myśl, która przyszła do jego głowy po przebudzeniu się w szpitalu to: „Ku…! Znowu nie pojechałem na Hawaje”
Górski nie miał zamiaru się poddać. Treningi zaczął już w szpitalnym łóżku. Po wyjściu, mimo przeciwskazań zaczął biegać, pływać i jeździć na rowerze. W 1995 roku stanął na linii startu ULTRAMAN na Hawajach.
– Lecę. Śpię jeden dzień i startuję. Jakie błędy! Wszystko skrajne, wszystko nieprawidłowe! Zrobiłem tam tylko jeden trening i na drugi dzień popłynąłem 10 km w słonej wodzie. Założyłem nowe okulary – kolejny błąd! Po kilometrze wszystko mi napuchło, więc musiałem je ściągnąć. Później rower. Jadę i nagle trzaskają szprychy. Jesteśmy na wulkanie. Tu nic nie ma! Żadnej miejscowości. Ekipa, która pilotowała zawodników, zabrała mnie do mechanika. Naprawili koło, ale po 40 km znowu strzeliła szprycha. Z felgi zrobiła się ósemka. Odgiąłem na boki hamulce, żeby nie zawadzały i tak dojechałem do mety drugiego etapu. Na koniec, trzeciego dnia przebiegłem 84km. Na mecie uniosłem ręce do góry, ściągnąłem czapkę…i wszystko puściło. Koniec triathlonu. Zrobiłem to, co chciałem – opisuje swój wyczyn Górski.