I taki tytuł artykuły bardzo mnie cieszy, bo będę miał niewątpliwą przyjemność poprowadzenia naszej gali razem z Karoliną – nie tylko wspaniałą Ambasadorką Herbalife Triathlon Gdynia, ale przede wszystkim doskonałą aktorką, która w triathlon wsiąknie już chyba na dobre. Nie wiem, czy na zawsze, ale na pewno na najbliższe lata – na dobre. Jej przygoda z triathlonem zaczęła się na długo przed tym, jak organizatorzy zawodów w Gdyni zaproponowali jej udział w programie ambasadorskim. Sama przyznaje, że zainteresowała się tym, co dzieje się wokół triathlonu już podczas pierwszej edycji zawodów Herbalife, kiedy również i ja miałem zaszczyt wziąć udział w programie ambasadorskim razem z Tomkiem Karolakiem, Bartkiem Topą i Piotrem Adamczykiem. A Wy, co w triathlonie cenicie najbardziej? Dlaczego ten sport tak Was ujął? Pamiętam swoje pierwsze kroki i wrażenie wyjątkowości tej dyscypliny. I nie chodzi mi wyłącznie o kombinację trzech konkurencji, o różne dystanse, o mitycznego Ironmana, o sprzęt. Chodzi o ludzi, o społeczność, relacje międzyludzkie i budowanie więzi. Mówiłem o tym podczas ostatniego Kongresu Obywatelskiego, którego motywem przewodnim było „Wyciąganie się za włosy” . Bo triathlon, jak wiele innych pasji, potrafi wyciągnąć za włosy z niejednej opresji czy kłopotów, daje możliwość złapania dystansu do siebie i świata. Kilka dni temu spotkałem się z Karoliną przy kawie i rozmawialiśmy o tej fascynującej przygodzie, jaką jest dla nas triathlon.
Karolina, mijają 3 miesiące od zawodów w Gdyni. Ciekaw jestem jak spędziłaś ten czas. Był „odwyk” od triathlonu?
Nie! Po Herbalife Triathlon zrobiłam sobie tydzień przerwy i poszłam na rower. Cały czas trenowałam bieg, aby trzy tygodnie później wystartować w Półmaratonie Praskim BMW. Potem zrobiłam jeszcze bieg Westerplatte na 10km w Gdańsku. Po Gdyni nie miałam żadnej kontuzji, awersji do ruchu, bardzo chciałam się dalej ruszać. Jakiś miesiąc temu dopadła mnie infekcja. Do dzisiaj nie mogę się doleczyć, dawno nie chorowałam. Chciałabym wrócić do regularnych treningów, nie wyobrażam sobie dzisiaj, że mogłabym tego nie robić, chociaż kiedy biegłam 21km podczas HTG, miałam takie myśli, że nigdy więcej czegoś podobnego nie zrobię, że nikt mnie nie zmusi do takiego wysiłku, że nie ma takiej możliwości, abym wystartowała znowu w triathlonie! Ale kiedy przebiegłam metę, to dosłownie po minucie pomyślałam: „Muszę to powtórzyć”, a już po 3 godzinach byłam przekonana, że muszę zapisać się na kolejną edycję zawodów. Dzisiaj wiem i jestem przekonana, że wystartuję w Gdyni ponownie, jeżeli oczywiście nic złego nie wydarzy się po drodze. Chciałabym również wystartować w Suszu, tylko nie wiem jeszcze na jakim dystansie, ale mam ochotę wrócić do korzeni polskiego triathlonu, do jednego z tych miejsc, gdzie przez lata budował się triathlon.
A jak idą treningi? Lubisz trenować w grupie czy sama?
Nie ma takiej możliwości, abym trenowała sama na rowerze. Uprawiam triathlon między innymi dla frajdy i przyjemności, a tak rozumiem również spędzanie czasu z ludźmi, więc jeżeli mam pedałować na rowerze 3 godziny, chcę to łączyć z przyjemnością bycia ze znajomymi, przyjaciółmi. Jeżeli chodzi o bieganie, to wolę trenować sama, chyba, że są to długie wybiegania – wówczas biegam z trenerem, którym w tym roku jest Rafał Pierścieniak z Kuźni Triathlonu. Rower to jedyna konkurencja w triathlonie, którą lubię trenować w grupie. Przed Herbalife Triathlon Gdynia jeździałam sporo z osobami dużo silniejszymi od siebie, z silnymi chłopakami, utrzymywałam tzw. „poker face”, ale czasami wracałam do domu bardzo obolała, ale może dzięki takim treningom tak dobrze pojechałam na rowerze w Gdyni.
Poprowadzimy razem galę triathlonu, na której będzie bardzo wielu zawodników, których znasz, z którymi trenowałaś, ale którzy również Ciebie znają jako Amabasadorkę HTG. Triathlon to również, a dla niektórych przede wszystkim, wyjątkowa społeczność. Jak się w niej czujesz?
Bardzo się cieszę! Dla mnie cały ten triathlon to są właśnie ludzie, wspólne spotkania. Sam sport jest oczywiście istotny i bardzo mi pomaga… pomógł mi w podjęciu ważnych, życiowych decyzji. Miałam rytm, treningi, rygor, co dawało mi siłę do rozwiązywania różnych problemów w życiu zawodowym i prywatnym. Triathlon to dla mnie również pozytywna zmiana środowiska, otoczenia, pewnego rodzaju odskocznia. Ważne jest poszerzenie środowiska i kręgu znajomych o ludzi z innymi zainteresowaniami, można spojrzeć na wiele spraw szerzej, poznać i posłuchać innych, dowiedzieć się kim są, co robią w życiu, jakie mają problemy – zupełnie odmienne o tych, o których rozmawiam w swoim środowisku aktorskim. I to jest super. Poza tym w triathlonie spotykają się niesamowici ludzie, którzy mają pasję, którym się chce, którzy cię inspiruj i motywują, zazwyczaj mają dobre samopoczucie, są radośni. To jest grupa wzajemnego wsparcia i chyba też dzięki temu wsparciu osiągają takie wyniki. Nie ma przecież dnia, aby jeden drugiemu nie pisał wiadomości na temat tego, jakie to treningi właśnie zrealizował, albo że jeszcze nie zrobił treningu, ale informuje, że za chwilę będzie. I to pytanie: „A ty idziesz na trening?”, a jeżeli nie, to dlaczego?
A jak nie idziesz, to masz kaca…
Tak, masz wyrzuty sumienia i nie możesz nie iść. Nie byłoby triathlonu bez takich ludzi i wsparcia. No i oczywiście nie zapominajmy o elemencie rywalizacji…
Rywalizacja?
No tak, przecież sam wiesz, jak jest…
No tak, ale to faceci ciągle o tym mówią.
Kobiety też. Oczywiście, że kobiety również ze sobą rywalizują.
Myślę, że na pewnym etapie rywalizują tylko same ze sobą, żeby pokazać sobie, że się da, albo startują wyłącznie dla czystej przyjemności wystartowania w zawodach.
Zgoda. Jeżeli jesteś początkujący, tak pewnie jest, ale później musisz mieć już lustro, kogoś z kimś się porównujesz, masz wtedy punkt odniesienia. Nawet jak biegniesz z koleżanką obok, to często oprócz przyjemności jest element porównywania. Taka jest ludzka natura. Oczywiście na początku jest sama przyjemność startowania bez elementu rywalizacji.
Chyba, że jest to Dowbor i Grass.
No tak, ale to inna sprawa. U Was jest rywalizacja, ale taka zdrowa, my lubimy to obserwować. Przyjaźnicie się, rozmawiacie o triathlonie, wymieniacie się doświadczeniem. Ja od dziecka chciałam być dobra w tym co robię. Jeżeli za coś się zabierałam, to zawsze chciałam robić to ambitnie i dobrze, w szkole, na zajęciach WF, ale nie dlatego, żeby innym coś udowodnić, chciałam po prostu robić coś dobrze, dla siebie. A jeżeli mam się zabrać za coś, co nie do końca może mi wyjść perfekcyjnie, to zawsze podchodzę do tego z rezerwą. Ale to jest cecha, nad którą muszę trochę popracować (śmiech). Startowałam ostatnio w tzw. „Burathlonie” u Marcina Koniecznego i byłam ostatnia, niezbyt miłe uczucie, bo wszyscy już pokończyli i czekali tylko na mnie, patrząc na zegarek. No i co? No i trzeba to było jakoś przyjąć, OK jestem ostatnia, ale to nic strasznego. Sport uczy pokory.
Pewnie, że nic strasznego. Ciesz się, bo nie założyłaś dziwnego stroju z cekinami jak ja, kiedy przegrałem z Maćkiem w Ełku! Karolina, bardzo dziekuję za rozmowę i do zobaczenia 15 listopada podczas podsumowania sezonu triathlonowego Lotto Night of the Year.
Zaraz zaraz. Ostatni – co zresztą zostało nagrodzone tytułem „ogórka” był niejaki Krzysztof K. Karolina była druga wśród kobiet!