Triathlon stał się jego ratunkiem od bólu. Zmienił jego życie i pozwolił na nowo odnaleźć sens. Ksiądz Krzysztof Liman doszukuje się w nim pasji, dyscypliny, ale także metafory życia każdego człowieka.
ZOBACZ TEŻ: Bartłomiej Kubkowski: „Po wielu życiowych zawirowaniach dzisiaj doceniam, to co mam”
Ksiądz Krzysztof Liman jest misjonarzem. Obecnie studiuje we Włoszech, gdzie zajmuje się posługą pasterką oraz pisze pracę doktorancką. W rozmowie z Akademią Triathlonu opowiedział swoją historię, która dla wielu stała się ogromną inspiracją.
Nikodem Klata: Jak wyglądało Twoje życie przed tym jak zacząłeś trenować triathlon? We wpisie na Facebooku przyznałeś, że 20 lat temu, kiedy byłeś jeszcze w seminarium, doszło do sytuacji, która znacząco na Ciebie wpłynęła…
Krzysztof Liman: Mniej więcej 20 lat temu rozeznając powołanie do misji wstąpiłem do seminarium. Wcześniej, prowadziłem dość sportowy tryb życia. W podstawówce pływałem, później grałem w piłkę oczywiście na poziomie amatorskim.
Potem tryb życia w seminarium był zupełnie inny, zdecydowanie tryb siedzący. W trakcie formacji miałem też wypadek. W nasz samochód osobowy wjechał autobus. Trafiłem do szpitala. Miałem robione różne badania. Wyglądało na to, że nie stało mi się nic poważnego. Zostałem wypuszczony. Po latach okazało się, że konsekwencje tego wypadku i nieprzeprowadzonej rehabilitacji spowodowały niezdolność ruchu. Bóle w odcinku lędźwiowo krzyżowym były tak mocne, że nie mogłem sam założyć skarpetek. Pamiętam, jak mój kolega musiał mnie zanieść do toalety. Osiadły tryb życia sprawił, że wskoczyły mi trzy cyfry na wadze. Było źle.
NK: Jesteś w stanie opisać co wtedy czułeś? Przykuty do łóżka, z nadwagą i bólem?
KL: Czułem niezdolność wyjścia z tej sytuacji, ale akurat wtedy spadła mi z nieba pewna propozycja. Zostałem zainspirowany historią Jerzego Górskiego. Obejrzałem film pt. „Najlepszy”, a później wpadła mi w ręce książka. To był impuls, żeby po prostu wstać z kanapy. Oprócz tego, to był rok 2016, w Polsce odbywały się Światowe Dni Młodzieży. Przyjechał wtedy Papież Franciszek, który wzywał wszystkich do tego, żeby wstać z kanapy. Dla mnie to było wezwanie nie tylko metaforyczne, ale dosłowne.
Na początku było bardzo ciężko: fizjoterapia i małe kroki związane z próbą utarty wagi i budowania mięśni. Za pierwszym razem na pływalni po przepłynięciu dwóch długości, myślałem, że wypluję płuca. Bieganie nie wychodziło mi początkowo zupełnie, ale z drugiej strony było impulsem, żeby wsiąść na rower i tak gubić nadmierne kilogramy. To była prawdziwa inspiracja! Mówiłem sobie, że skoro Jerzy narkoman był w stanie zmienić swoje życie, to dlaczego ja nie mogę tego zrobić?
NK: Czyli triathlon był pochodną filmu „Najlepszy”
KL: Tak było. Triathlon to nie jest coś, co znalazłem. To triathlon znalazł mnie. Wpadła mi w ręce płyta z filmem. Akurat tak się to składało w czasie, że rozpoczynałem fizjoterapię. Fizjoterapeutka motywowała mnie, żebym 2-3 razy w tygodniu chodził na basen. Triathlon stał się narzędziem, które pozwoliło mi wyjść ze stanu unieruchomienia. Pozwolił mi umacniać kręgosłup, tracić na wadze, ale przy tym wszystkim odnajdywałem w tym sporo satysfakcji i radości.
NK: Od początku chciałeś być jak Górski i ukończyć Ironmana?
KL: W ogóle nie miałem takiej myśli. Moim pierwszym marzeniem sportowym było to, żeby wystartować w jakimś krótkim triathlonie. Oczywiście wtedy, kiedy byłem już fizycznie w lepszym stanie. Nie miałem planów i marzeń, żeby iść w kierunku pełnego dystansu. To było poza moim zasięgiem zarówno mentalnym jak i fizycznym.
NK: Kiedy pojawiła się myśl, żeby spróbować pełnego dystansu?
KL: To były małe kroki. Najpierw wystartowałem na 1/4 Ironmana. To było niesamowite doświadczenie. Debiut w Piasecznie, gdzie warunki były bardzo trudne. Pralka w wodzie, potem deszcz, błoto. Ukończyłem ten triathlon z wielką, wielką radością i satysfakcją.
Wtedy nikomu nie powiedziałem o tym, że będę startował. Myślałem sobie, że jak się nie uda, to nie będzie obciachu. Poza tym, trenowałem dla siebie i startowałem dla siebie.
Od tego dystansu wszystko się zaczęło. Później zacząłem się przygotowywać, żeby wystartować w 1/2 Ironmana i automatycznie poszło w kierunku długiego dystansu.
NK: Jak Twoje otoczenie, innych księży, wiernych reaguje na Twoje hobby?
KL: Często zdziwieniem choć, reakcje są zazwyczaj bardzo pozytywne. Mam wielu ludzi i przyjaciół, którzy mnie wspierają i mi towarzyszą. Zwłaszcza teraz, kiedy coraz większa grupa o tym wie. Właściwie od momentu, kiedy zrobiłem dystans Ironmana i opublikowałem informacje na Facebooku, to sporo ludzi się dowiedziało o tym, że trenuję i startuję. Zarówno pośród księży jak i innych moich przyjaciół spotykam się z wielką życzliwością i czasami z podziwem. Niektórzy mówią też, że jest to dla nich inspiracja.
NK: Ciebie kiedyś zainspirował Górski. Teraz Ty chcesz inspirować innych?
KL: Trudne pytanie. Moim celem pierwotnym nie było inspirowanie innych. To jest dodatek. Moim celem jest kontynuowanie pasji, którą triathlon się dla mnie stał. Robię to bardziej dla siebie. Natomiast fakt, że ktoś inny inspiruje się moją historią, po prostu mnie bardzo cieszy.
NK: Jakie są Twoje plany związane z triathlonem?
KL: Kiedy robiłem dystans Ironmana po raz pierwszy, to w ogóle nie spodziewałem się takiego wyniku jaki osiągnąłem. Wtedy nie miałem innych celów, jak ten, aby ukończyć. Byłem bardzo zadowolony, bo część mojej rodziny przyjechała do Włoch. Mogliśmy spędzić czas razem. Cieszyłem się, że mogłem po postu wystartować i z wielką satysfakcją ukończyć.
Jeden z moich przyjaciół po wyścigu zapytał mnie: „Co teraz?”. Trochę spontanicznie, rozmawiając, doszliśmy do wniosku, że skoro jestem przygotowany w tym sezonie to poszukamy jeszcze jakiegoś startu. W ten sposób wystartowałem w Izraelu.
Kolejne cele przyszły spontanicznie. Dostałem informacje z IRONMANa, że wyniki z zeszłego roku pozwalają mi mieć tzw. srebrny status, czyli być w gronie 7% najlepszych agegruperów. To mnie bardzo zmotywowało, żeby podjąć wyzwanie. Przygotowuję się do mistrzostw Europy we Frankfurcie.
NK: Triathlon pojawił się więc w Twoim życiu trochę przypadkiem. Najpierw film „Najlepszy”, później informacja od IRONMANa…
KL: Ja mówię, że triathlon spadł mi z nieba. Nie wierzę w przypadki w życiu. Wszystko, co się wydarza, ma swój głębszy sens. Triathlon stał się dla mnie nie tylko pasją, ale także sposobem na życie. Pomaga mi na co dzień w życiu. Pozwala mi je porządkować.
Triathlon nauczył mnie na przykład tego, że mój dzień nie zaczyna się rano, lecz zaczyna się wieczorem dnia poprzedniego. No bo zależny jest od tego o której się położę, co zjem, co wypiję, jak spędzę poprzedni wieczór. Poza tym, muszę mieć bardzo dobrze uporządkowany dzień, który związany jest z posługą duszpasterską, z tym, że zajmuje się pisaniem doktoratu. Triathlon pomaga mi pielęgnować porządek dnia codziennego. Tak, żeby na wszystko był czas.
Nie mogę sobie pozwolić na stratę nawet 15 minut w ciągu dnia, na scrollowanie smartfona, bo nie mam na to czasu. Jeżeli żyję według określonego porządku, pewnej reguły, którą sobie sam ustalam to mam czas na wszystko: modlitwę, posługę duszpasterską, studia i sport. Wszystko jest do zrobienia.
NK: Czym oprócz dyscypliny i pasji jest dla Ciebie triathlon?
KL: Triathlon uczy mnie tego, żeby dawać z siebie wszystko, żeby dawać całego siebie. Celem każdego sportowca w każdej dyscyplinie jest włożenie w nią całego siebie. Ta myśl łączy życie chrześcijańskie z triathlonem. Chodzi o to, żeby dać siebie. To jest hasło, które mi towarzyszy, inspiruje do tego, żeby do kolejnych startów wkładać całego siebie w każdy trening, a w życiu chrześcijańskim i kapłańskim dawać całego siebie innym. To daje prawdziwą satysfakcję i radość. Triathlon pomaga w moim chrześcijańskim i kapłańskim powołaniu.
Jeszcze jednym wspólnym elementem jest to, że każdy z nas często swoje walki w życiu toczy samotnie – podobnie jest w triathlonie. To jest coś wspólnego – toczenie zmagań. Każdy z nas w kluczowych momentach znajduje się sam i musi pokonać swoje słabości.
ZOBACZ TEŻ: Roman Zaczkiewicz: “Prowadzenie własnej firmy i triathlon to sporty długodystansowe”