Maja Makowska: „Nie chcę robić tylko wielkich rzeczy. Wtedy czas między nimi ucieka przez palce” 

U Mai Makowskiej cukrzycę typu 1 zdiagnozowano w wieku 8 lat. Kiedy dorosła została „Sugar Women” i za cel obrała sobie udowadnianie, że choroba nie oznacza wykluczenia. Jej supermocą stał się triathlon. W 2022 roku ukończyła podwójnego Ironmana, a kilka miesięcy później trafiła na listę „Kobiety Roku Forbes Women”. Jej droga do zostania inspiracją dla innych musiała rozpocząć się jednak od akceptacji samej siebie, której jeszcze kilka lat temu nienawidziła.

ZOBACZ TEŻ: Ewa Urbańska: „Na ogół zwracam uwagę, aby z optymizmem patrzeć w przyszłość”

Nikodem Klata: Cukrzycę zdiagnozowano u Ciebie, kiedy miałaś 8 lat. Jak wyglądało dzieciństwo z tą chorobą? 

Maja Makowska: Moja samoświadomość nie była na najwyższym poziomie. Nie do końca rozumiałam, o co chodzi z tym cukrem. Wiedziałam tylko, że jak coś zjem, to muszę zrobić zastrzyk. Największą rolę odkrywali moi rodzice — moja mama, która „przeliczała” jedzenie i dopasowywała jednostki insuliny. 

Pamiętam sytuację, kiedy chciałam wyjść na dwór i zjeść loda. On nie znajdował się jednak w rozpisce i to już stanowiło problem. Oczywiście byłam wtedy zła na mamę. Tak samo jak wtedy gdy chciałam wyjść się pobawić, a nie mogłam, bo wypadała godzina posiłku, ale byłam posłusznym dzieckiem, więc raczej trzymałam się tych zaleceń. Czasami po prostu czułam, że to niesprawiedliwe. 

NK: Ale mogłaś też skakać na skakance na lekcji… 

MM: To był mój przywilej (śmiech). Dzieciaki z klasy wtedy zazdrościły, że mogłam skakać na skakance, ale nie rozumiały istoty problemu. Nie wiedziały, że chodzi o wysoki cukier. Wiadomo, zawsze wykorzystywałam troszkę cukrzycę. Jak nie chciało mi się ćwiczyć na WF-ie, to miałam bardzo dobrą wymówkę (śmiech). 

Źródło: Archiwum prywatne Maja Makowska

NK: Tak jak każde dziecko lubi słodycze, tak każdy student lubi imprezy. Ty również je lubiłaś. Studia były momentem, w którym zaniedbałaś swoje zdrowie najbardziej? 

MM: To był moment uwolnienia spod skrzydeł rodziców i rozpoczęcia samodzielnego życia. Wyjechałam z Mazur do Gdańska na studia. Jadłam, co chciałam, piłam, co chciałam, kładłam się spać kiedy chciałam. Trochę palma odbiła. Piło się też więcej alkoholu niż wcześniej, więc czasami zdarzyło się przez to zapomnieć zmierzyć cukier. To były bardzo duże zaniedbania z mojej strony. Szczęście w nieszczęściu nigdy nic poważnego się nie stało, ale taki tryb życia doprowadził mnie do zaniedbania samej siebie. Waga pokazywała okolice 90 kg. 

NK: Zaczęłaś więc uprawiać sport: „ale pierwsze podejście przepłaciła bulimią. Zaburzenia odżywiania i kompulsywne jedzenie w końcu wymknęły się spod kontroli”. Mierzyłaś się więc też z innymi poważnymi problemami…

MM: W zasadzie dość niedawno odważyłam się wspomnieć o bulimii. Cukrzyca skupia się na jedzeniu i kontrolowaniu wszystkiego. U mnie w rodzinie przez 10 lat stosowaliśmy dietę wysokotłuszczową i wysokobiałkową, w której je się bardzo mało węglowodanów. Odpadają więc wszystkie słodycze, kasze, makarony, piwo. Skrupulatnie pilnowana dieta, dawała mi możliwość przyjmowania mniejszej ilości insuliny.

Wyjeżdżając na studia, zaczęłam to sobie odbijać i jeść wszystko to, co było zakazane. Przy tym całym jedzeniu moja głowa chciała być jednak przebiegła. Nie chciałam przytyć, jedząc tyle kalorii dziennie, więc pojawiała się bulimia i kompulsywne objadanie się. Problemy trwały kilka lat i ciągnęły się za mną. Ciągle priorytetem była waga. Wychodziłam biegać, a po jedzeniu wymiotowałam. 

Dopiero kiedy przyjechałam na studia magisterskie do Warszawy, rozpoczęłam pracę na grupach wsparcia, pracę nad sobą. Wcześniej cały czas mi się wydawało, że jak będę chciała, to przestanę. Mówiłam jak typowy alkoholik: „Jak niby jakieś jedzenie ma mieć nade mną władzę? Przecież ja jestem racjonalnym człowiekiem, który kontroluje swoje życie”. Byłam w błędzie. Udawana silna wola przy uzależnieniu nie ma prawie w ogóle znaczenia. 

Źródło: Archiwum prywatne Maja Makowska

NK: Mówi się, że alkoholikiem jest się całe życie. Jedzenioholikiem też? Masz czasami dalej momenty, w których mierzysz się z demonami z przeszłości? 

MM: Pojawiają się takie myśli, że skoro już zjadłam pizzę i zjadłam lody, to może zjem coś jeszcze i później zwymiotuję. Mój terapeuta mówił, że one będą wracać. Teraz mam już po prostu narzędzia, dzięki którym mogę odpychać te myśli. Od 7 lat jestem „czysta”, czyli nie objadłam się i nie zwymiotowałam. Alkoholik przestaje pić, nie tyka alkoholu i jest łatwiej. Nie możesz natomiast przestać jeść całkowicie. Dlatego tak ważna jest samokontrola. 

NK: Kiedy poczułaś, że sportu nie uprawiasz, bo musisz schudnąć tylko dlatego, że chcesz?

MM: Po zakończonej terapii minęło parę miesięcy i moje myślenie zaczęło się zmieniać. Zaczęłam szanować swoje ciało, takie, jakie jest. Przestałam dokładać sobie w głowie, że jestem zbyt gruba, żeby założyć strój triathlonowy. Na początku właśnie tak to wyglądało. Nie startowałam w zawodach nie dlatego, że nie byłam fizycznie przygotowana. Ja po prostu tak nienawidziłam siebie. 

NK: Po co więc w ogóle zaczęłaś trenować triathlon? 

MM: Triathlon pojawił się w momencie, kiedy biegałam i nie chudłam. Moje myślenie było na tyle spaczone, że uważałam, że jak zacznę trenować triathlon, to wtedy już na pewno schudnę. Triathlon miał być moim środkiem do osiągnięcia szczęścia. Oczywiście złudnego. Gdy zaczęłam startować i nie chudłam, to wtedy pojawiła się naprawdę ogromna frustracja. Właśnie wtedy doszłam do wniosku, że z moją głową dzieje się coś złego. 

ZOBACZ TEŻ: Ten, który zawsze się uśmiechał. Marcin KRASUS Krasoń: „Ważne żeby słuchać, a nie tylko słyszeć” 

NK: Debiutem była 1/8 w Ślesinie. Od tego czasu mija niedługo 8 lat. Jak wspominasz pierwszy start z perspektywy czasu? 

MM: Ogromna radość, mimo wszystko. To było niesamowite przeżycie. Wspominam to z rozbawieniem, bo popełniłam wszystkie błędy, które może popełnić amator. Oczywiście jechałam na rowerze MTB z najcięższym przełożeniem, przypłynęłam ostatnia w asyście ratowników… ale było super (śmiech). 

NK: Jednym z osiągnięć, po którym zrobiło się głośno dookoła Twojej osoby, było ukończenie podwójnego Ironmana. Wprost mówisz, że zrobiłaś to, żeby zwrócić jak największą uwagę ludzi na to, że ktoś z cukrzycą może dokonać tak trudnej rzeczy. A zrobiłaś to, żeby udowodnić coś sobie? 

MM: Na pewno. Byłam bardzo ciekawa, jak psychicznie to zniosę. Zastanawiałam się, czy przeżyję jakieś katharsis, wielkie oświecenie, stanę się innym człowiekiem. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca, ale miałam takie ideologiczne wyobrażenia. 

Chciałam też zobaczyć, jak zachowa się mój cukier. Nikt przede mną nie zrobił podwójnego Ironmana, mając cukrzycę. Później okazało się, że był jeden mężczyzna z cukrzycą, który zrobił podwójnego w 2013 roku, ale wtedy o tym nie wiedziałam. 

Założenia były takie, że cukier będzie spadał. Niestety nie spadał, tak jak mi się wydawało. Nie mam żadnych kompetencji medycznych, ale wydaje mi się, że organizm był tak zmęczony, że kontrola glikemii zeszła na dalszy plan. 

Źródło: Archiwum prywatne Maja Makowska

NK: W 2022 roku znalazłaś się na liście „Kobiety Roku Forbes Women”, obok takich nazwisk jak Iga Świątek. Kiedy i przede wszystkim, dlaczego postanowiłaś, że chorobę i swoje doświadczenia spróbujesz przekłuć w coś dobrego dla innych, że będziesz edukować, inspirować, pomagać? 

MM: Kiedyś istniał team „Aktywni z cukrzycą”. Jego menadżerem był Eugeniusz Śnieżko, który bardzo pomógł mi wejść do świata triathlonu. Pomógł załatwić rower, piankę, start. Stwierdziłam, że skoro mi los tak bardzo pomógł, to dlaczego ktoś miałby nie móc korzystać z mojego doświadczenia? Ja i tak robię to, co robię, więc czemu nie dzielić się tym z innymi? 

Pisząc posty na Instagramie w trochę komiczny sposób, wrzucając TikToki czy żarciki o cukrzycy mam nadzieję, że świadomość ludzi będzie się zwiększać. Nie tylko chorych. Zdrowych również. Miło jest, gdy ktoś napisze do mnie: „Ej Maja, zrobiłem tak, jak napisałaś i przebiegłem 5 km”. To bardzo dodaje otuchy. 

NK: Jaka jest granica między miłością do sportu a niebezpieczną chorobą? 

MM: Ja mam tak, że czuję, kiedy z moim organizmem dzieje się coś złego. Wiem, że pojawiają się komentarze, że to było niezdrowe, niepotrzebne i głupie, ale dla mnie to było bardzo ważne  wydarzenie. Na pewno symboliczne. Chciałam ukończyć wyzwanie, które wydawało się niedostępne dla cukrzyków — chciałam przełamać schematy i pokazać, że nie ma rzeczy niemożliwych, tylko trzeba się odpowiednio przygotować. 

Jeśli do mnie ktoś pisze, pytając o radę, to odpowiadam mu jak wygląda to u mnie. Każdy chory inaczej prowadzi swoją cukrzycę i ja nie mam żadnych kompetencji lekarskich, żeby kazać mu coś robić. Taka osoba sama musi zadecydować czy chce się podjąć wyzwania, czy jest gotowa fizycznie i psychicznie. Nie powiedziałabym nikomu, kto chciałby wystartować w podwójnym: „tak, rób to”. 

Źródło: Archiwum prywatne Maja Makowska

NK: W jednym z postów w mediach społecznościowych napisałaś, że życzysz sobie troszeczkę więcej odwagi w podejmowaniu trudnych decyzji – czego boi się finiszerka podwójnego Ironmana z listy kobiet Forbes? 

MM: To już bardziej ludzkie problemy. Przykładowo: idzie ulicą kobieta i przepięknie pachnie, a ja wstydzę się podejść i zapytać co to za perfumy (śmiech). Potrzebuję więcej odwagi, żeby pójść do szefa i prosić o podwyżkę, żeby zagadać ze sponsorem. To są takie rzeczy, gdzie jedno pytanie może zmienić wiele w życiu, ale jeśli ja boję się zapytać, to na pewno nic się nie zmieni. 

NK: „Z takich normalnych rzeczy to przebiec jakąś stówkę po górach, przejechać jakieś gravelowe ultra, no i może coś dłuższego szosowego, bo kusi” – brzmi Twoje dziesiąte postanowienie noworoczne. Pierwsze mówi z kolei, że nie chcesz: „czekać ciągle na COŚ, a reszty dni nie traktować jako tylko na przeczekanie”. To znaczy, że nie wyznaczasz sobie konkretnych zawodów, z konkretną datą, w których chcesz wziąć udział?

MM: Chodzi o moje podejście do czasu pomiędzy dużymi wydarzeniami w moim życiu. Nie chcę żyć tylko myślą o wielkich wydarzeniach, bo wtedy czas między nimi ucieka przez palce. Chciałabym czerpać satysfakcję właśnie z niego, bo nie jestem w stanie ciągle robić wielkich rzeczy. Życie nie składa się tylko z nich, bo gdyby się składało, to byśmy ich nie doceniali. Cały proces przygotowań sam w sobie jest super, a ja wcześniej brałam go tylko „na przeczekanie”.

Co do deklaracji. Była Harda Suka i mówiłam o niej głośno, bo myślałam, że zmotywuje mnie to do podjęcia wyzwania. Uświadomiłam sobie jednak, że ja wcale nie mam ochoty wracać na basen. W momencie, w którym jestem teraz, przygotowywałabym się do tego startu bez przyjemności. A ja nie lubię mieć przymusu. Teraz trenując do „stówki po górach” mam mega fun z tego, że biegam i jeżdżę na rowerze. Na ten moment to jest idealnie rozwiązanie, ale może przyjdzie czas, kiedy wstanę i powiem, że chcę iść na basen. Nie zamykam się na nic. 

Nikodem Klata
Nikodem Klata
Redaktor. Dziennikarz z wykształcenia. W triathlonie szuka inspirujących historii, a każda z nich może taką być. Musi tylko zostać odkryta, zrozumiana i dobrze opowiedziana.

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,812ObserwującyObserwuj
21,700SubskrybującySubskrybuj

Polecane