„Marzenia się spełniają. Pracuj i uparcie w to wierz!” – Grass po IM 70.3.

Wiecie, co to znaczy być mistrzem treningów i zawalać niemal każdy start? Mieć głowę gorącą i pozwolić żeby emocje rządziły układem nerwowym? Ja wiem, bo właśnie tak było przez wszystkie lata mojego trenowania triathlonu. Ironman 70.3 Haugesund to cezura czasowa, przecięcie wszystkiego, co powodowało, że do tej pory byłem mistrzem, ale na treningach. Zresztą taką mam (miałem) nieoficjalną ksywę. Dzięki wielu ludziom, o których za chwilę wspomnę, niedzielne zawody w Norwegii były odczarowaniem wszystkiego – z zawodnika „żółtodzioba” stałem się zawodnikiem, który potrafi walczyć…do końca. Potrafię odtworzyć każdą minutę zawodów, bo wszystko robiłem zgodnie z planem, zgodnie z założeniami trenera Filipa Szołowskiego, który przez ostatni rok dokonał cudu! Ale jak napisał mi w smsie gratulacyjnym Piotr Netter, który trenował mnie jako Ambasadora Herbalife Triathlon Susz, mój sukces był możliwy dlatego, że miałem gorące serce do pracy, żelazne ciało do trenowania i zimny umysł do zrealizowania celu! Piękne zdanie i chyba powieszę je na lodówce. A jak było w Haugesund? Jak w bajce!

 

Do Norwegii przyleciałem w piątek rano. W Stavanger zatrzymałem się u wujka, który przez cały czas był dla mnie wsparciem i nieocenioną pomocą. Mówią, że triathlon to samotna walka, ale to nieprawda! Jest tyle czynników wokół, które składają się na efekt końcowy, że nawet nie zdajecie sobie z tego sprawy. Ci wszyscy ludzie wokół, Twoi najbliżsi, to źródło wielu sukcesów. Ostatnie tygodnie (a może i miesiące) przed zawodami to aptekarska dokładność w przestrzeganiu diety – nie tylko ilości, ale też jakości. Wyeliminowałem praktycznie wszystkie przetworzone produkty i jadłem tylko to, co świeże lub przygotowane własnoręcznie. Normą w ostatnich tygodniach stały się soki warzywno-owocowe. Codziennie w ruch szła sokowirówka, a w niej marchew, jabłka, buraczki! Taka mieszkanka dodawała mi więcej energii niż mięso, które praktycznie wyeliminowałe z diety. Jadłem tylko ryby, wszelkiego rodzaju orzechy, płatki owsiane i jęczmienne, rodzynki, awokado, tran, kwasy omega-3, niezliczone ilości owoców i warzyw, ryż, kaszę. Im bliżej do zawodów tym bardziej czułem się lekko, choć treningi szły coraz gorzej. Na prawie 2 tygodnie przed IM myślałem, że po wejściu po schodach pękną mi nogi. Po rozbieganiu w tempie 4.50/km „czwórki” bolały mnie tak, jak po zawodach na 10km! Co jest? – pytałem sam siebie, ale cierpliwie czekałem i realizowałem założenia. Formę poczułem na 3-4 dni przed wylotem.

 

stav2 2

 

W Stavanger na dwa dni przed zawodami wyszedłem na krótki 4-kilometrowy bieg. Czułem się cudownie. Lekkość i świeżość po kilkudniowym odpoczynku zrobiły swoje. W sobotę rano wyjechaliśmy do Haugesund. Podczas trasy podziwiałem okolicę, ale też analizowałem ukształtowanie terenu. Wiedziałem, że trasa zawodów będzie miała podobny profil. 560 metrów przewyższenia nie mogło przestraszyć, ale też nie dawało spokoju.

 

W biurze zawodów odebrałem pakiet, „śmignąłem” przez ubogie expo, które w Polsce nawet na najmniejszych zawodach jest dwa razy bardziej imponujące i poszedłem do hotelu. Przygotowałem rower i uzgodniłem z wujkiem, że na miejsce do T1 dojadę rowerem, robiąc krótki trening. Tuż przy T1, obok stadionu na jednym z osiedli zgubiłem się w małych uliczkach. Zsiadłem z roweru, rozglądam się i nagle słyszę pytanie: „Can I help you?”. Objerzałem się i już chcę odpowiadać, ale widok twarzy pytającego odbiera mi mowę. Poznaję natychmiast. Dave Scott!! Co ten facet robi w bocznej uliczce małego miasteczka w Norwegii??? I dlaczego do cholery 6-krotny mistrz świata w Ironmanie na Hawajach pyta jakiegoś Grassa o to, czy mu przypadkiem nie pomóc!
– Dave Scott!! O Boże…
10 minut rozmowy z Mistrzem i wspólne zdjęcie, to dobry znak przed niedzielą. Rozmawialiśmy o wizycie w Polsce…kto wie…kto wie 🙂

 

hau7

 

W strefie zmian procedura niezmienna od „wieków” – czip za rower, rower do boksu, worek z rzeczami do jazdy rowerem, drugi na bieg, itd., itd. W ostatniej chwili decyduję się schować buty rowerowe do worka, a nie jak to zwykle bywa wpinać w pedały. Wyjazd ze strefy jest pod górkę. Widziałem film z ubiegłego roku. Ci, którzy zastosowali ten patent wywracali się na podjeździe. Do założenia butów podczas jazdy trzeba mieć odpowiednią prędkość. W niedzielę okaże się, że miałem rację. Formalności odfajkowane. Czas wracać do hotelu.

 

Nie mam na nic ochoty. Zazwyczaj dzień przed zawodami spędzam w otoczeniu rodziny, żony, córek, znajomych i przyjaciół, rozmowach, włóczeniu się po mieście i strefie zmian, ale teraz chcę być już w pokoju. Położyć się i koncentrować. Jutro mam zamiar zrobić przecież coś, czego jeszcze nigdy mi się nie udało – zrealizować 100% założeń trenerskich i osobistych. Pogoda przepiękna. Wieje, ale i w plecy i w twarz, więc pełne koło nie przeszkadza. Pożyczyłem ten szczęśliwy dysk od Maćka Dowbora i to był dobry ruch. Z przodu koło carbonowe Fulcruma na szytce, niemal „za darmo” kupione od przyjaciela Profesora Artura Pupki, więc ewentualnej porażki nie mogłem zrzucić na sprzęt.  Ponieważ na co dzień trenuję na testowanych przeze mnie kołach z pomiarem mocy Cycle Ops, a trener kazał trzymać się określonej mocy podczas zawodów, sprawdzam podczas treningów w drugim zakresie, z jakim tętnem jeżdżę przy określonej mocy. To daje mi wyznacznik na zawody. Siedzę przed komputerem i analizuję trasy. Pływanie – sporo zakrętów.

 

swim haugesund

 

Rower – 560m przewyższeń, górka, dół, górka dół…to nie Mazowsze…

 

 bike haugesuund

 

Bieg – dwie pętle, na których są 3 istotne podbiegi, co daje łącznie 6 podbiegów, na których trzeba się będzie bardzo pilnować.

 

run haugesund

 

Spoglądam na zegarek. Prawie 23.00! Jak ten czas szybko leci. Idę spać. Zasnąć nie mogę do 00.30. Myślę, że nikt z Was by nie zasnął. To Norwegia, więc za oknem jest widno. Wychodzę na balkon – zapowiada się jutro piękny dzień.

 

hau noc

 

Budzę się o 5 rano. Pada deszcz i wieje. Cała Norwegia! Ale zapowiadają, że o 10 będzie już ładnie. Wypijam szklankę wody, do której wyciskam sok z całej cytryny. Pół godziny później śniadanie. 4 kromki jasnego chleba, cienko posmarowane masłem i mnóstwo miodu – około 80 gramów. Przed startem wezmę jeszcze jeden żel. O 6.30 jestem w strefie zmian. Pada coraz mocniej. Niech to szlag. Mam szytkę dopompowaną do 11,5 atmosfer, pełne koło z gładką oponą. Chwila nieuwagi i leżę. Przestaję o tym myśleć. Sprawdzam rower, uzupełniam bidony. 40 minut do startu, zaczynam rozgrzewkę. Delikatny bieg, skipy, rozciąganie. Widzę, jak niemal wszyscy zawodnicy ubrani w pianki tłoczą się przy wyjściu. Po co? Start dopiero o 8.20! Podchodzę do jeziora. O 8.00 startuje pierwsza fala z Profi. W piankę ubieram się na 20 minut przed starem, tuż przed sygnałem pozwalającym wejść do wody na rozgrzewkę. Woda czysta, z nawigacją nie powinno być problemu. Dodatkowo są liny wyznaczające tory, bo przecież płyniemy „agrafką”. 300 metrów lużnego pływania i kilka przyspieszeń. Wychodzę na brzeg. Wypuszczam wodę z pianki i znowu wchodzę do wody, ustawiam się w pierwszej linii, skrajnie po prawej. Gram va banque. Pytam zawodnika obok na jaki czas płynie – 24 minuty! Hmmm…ja około 30 minut, ale nie mam zamiaru kąpać się w pralce z tyłu. Złapię jego nogi i wytrzymam jakieś 300 metrów, a później chwycę się kolejnego zawodnika. Obok Piotr Chmielewski i Irek Korfini. Piotr lepiej pływa, Irek lepiej biega. Będę gonić i uciekać. Rewelacyjny układ. Ratownicy nagle znikają z pierwszej linii.  Za chwilę start. Słysżę jak starter próbuje dmuchać w trąbkę, ale mu nie wychodzi. Słyszę cichy śmiech i kolejną nieudaną próbę wydobycia dźwięku z trąby, ale zaczynamy już płynąć, bo przecież wiemy, że to już, a że trębaczowi nie wychodzi, to nie nasze zmartwienie.

 

haugesund swim

 

Dopiero po dwóch cyklach słyszę kolejny, głośny już dźwięk trąby, ale wszyscy juz płyną w najlepsze. Nikt mnie nie uderza. Płynę szybko, ale w rozsądnym tempie. Od połowy dystansu „łapię” nogi szybszego zawodnika i trzymam się tak praktycznie do końca. Na 200 metrów przed metą gdzieś go gubię, ale to już się nie liczy. Oglądam się za siebie i widzę, że jestem bardzo wysoko. 16 pozycja i czas 28min 28 sekund. Perfekcyjne pływanie. Czułem się niemal jak na basenie. Sto metrów dobiegu do stefy i zmiana na rower. Kręci mi się w głowie. Siadam. Zakładam buty, kask i okulary. Pędzę po rower. Na wyjeździe dostaję sygnał od wujka, że jestem w czubie po pływaniu. To napędza mnie jeszcze bardziej. Spoglądam na pomiar tętna. Wysoko! 170 uderzeń. To pewnie ten podbieg z rowerem i adrenalina. Zwalniam i czekam aż serce uspokoi się do 150 uderzeń. Wpadam w swój rytm i kręcę jak szalony utrzymując średnią prędkość 36km/h. Pada deszcz, jest chłodno. Przynajmniej nie będzie problemu z nawadnianiem – myślę sobie, ale stosuję się do wszystkich założeń. Po dwudziestu minutach sięgam po batona energetycznego Power Bar. Po kolejnych 25 minutach 90-gramowy żel Isostara. Taki układ powtarzam również w drugiej godzinie. Cały czas wyprzedzam, wydzierając się w niebogłosy „Left! Left!”. Zawodnicy posłusznie zmykają na prawo i pozdrawiają uśmiechem. Momentami na płaskim prędkość dochodzi do 50km/h. Czuję ogromną moc w nogach i wiem, że jeśli nie zawalę odżywiania, z roweru zejdę „wypoczęty”. W połowie trasy dopada mnie kilku „harpaganów” na pełnych kołach. Widać, że górale – wyprzedzają mnie pod górkę, ale nie mają szans na płaskim i zjazdach (jestem cięższy).

 

Nagle widzę, że jakiś Francuz rozmawia z sędzią na motorze. Mogę się tylko domyślać. Wskazuje ręką na draftującego zawodnika. Słusznie! Takich trzeba karać. Ten Francuz towarzyszy mi niemal przez cały rower. Okaże się kluczową postacią w tym wyścigu, ale o tym za chwilę. Podjazdy pokonuję wolniej, nie przekraczając tętna 165 uderzeń na minutę. Średnie tętno z całości roweru to 155 – idealnie! Ostatnie 5km to górki i trzeba się pilnować. Dodatkowo wiatr wieje już w twarz. Jest jeszcze chłodno, do tego stopnia, że kiedy schodzę z roweru nie czuję stóp. Wolontariusze w strefie spisują się perfekcyjnie. Per-fek-cyj-nie! Odbierają rower, wskazują drogę, a 20 metrów przed dobiegiem do worka z rzeczami na bieg wolontariuszka – rozpoznawszy mój numer – podaje mi rzeczy. Wpadam do namiotu, a tam kolejna wolontariuszka pomaga mi uzbroić się na bieg. Kocham wolontariuszki!

 

Zabieram żel i Power Bombę w płynie i ruszam. Pierwszą czynnością jaką wykonuje jest włączenie GPSa w zegarku…szuka…szuka, a ja się denerwuję. Nie wiem z jaką prędkością biegnę. Trener Filip Szołowski wykonał do mnie kilka telefonów przed startem i chyba pierwszą rzeczą jaką zawsze słyszałem były słowa: „Pamiętaj! 4.30-4.40 na pierwszych dwóch, trzech kilometrach!” Timex wciąż szuka GPS. Wiem, że musi to robić w bezruchu, ale nie mogę się zatrzymać! Nie mam mowy! Poza tym czuję się świetnie. Wiem, że biegnę wolno. Mijam jakiegoś zawodnika. Ma zegarek. Pytam o tempo. 4.30-40. Wow! Ale wyczucie! Spoglądam na zegrek i już wiem, że tego dnia Timex nie połączy się z kosmosem. Ale wiem, że ja muszę zrobić kosmiczny wynik. Po 3 km widzę znajomy strój z napisem Michael! Jest mój Francuz i w dodatku co jakiś czas spogląda na zegarek, więc na pewno ma GPS i tempo! Dopadam do niego, witam się i pytam o czas. 4.09/km. Świetne tempo – mówię, a Michael na to: „Lecimy!” Od tego momentu zaczyna się najpiękniejszy bieg na dystansie półmaratonu jaki kiedykolwiek miałem. Nigdy nie biegło mi się tak wspaniale. Mieliście kiedyś uczucie takiej lekkości w biegu jakbyście mieli zaraz frunąć?! Jakby ktoś dał wam inne nogi, które poruszają się z lekkością, mielą powietrze jak wiatrak. Myślisz sobie – „Kiedy dopadnie mnie ten kryzys albo jakiś ból mięsni?”. A tu nic! Fruniesz i wyprzedzasz! Rozmawiam z „moim” Francuzem tak swobodnie jak na rozbieganiu. Oddech ustabilizowany. Lecimy ramię w ramię od czasu od czasu lekko się potrącając, ale mamy ten samy rytm, 4.00, 3.59 – za szybko! Zwalniamy. Na każdym podbiegu uspokajam Michaela i zwalniamy. Podbieg może być zabójczy. Jest, ale dla tych, którzy nas wyprzedzają, a później „umierają” na płaskim. Strefę mety mijamy 4-krotnie i za każdym razem to my zagrzewamy kibiców do zabawy! Zaczął Francuz, ale po chwili razem krzyczymy i machamy do nich rękoma: Come on! Come on! Doping robi się nieprawdopdobny, a na ciele czuję ciarki i ogromne emocje.

 

Na 15km spoglądam na Francuza. Uśmiecha się. Biegniemy obok siebie. Jeszcze nie wiem, że to jest ten Francuz, którego prosił pozdrowić Maciek Dowbor – uzmysłowię sobie to dopiero na mecie, po smsie od Maćka! Świat jest cholernie mały. 1400 osób, a ja musiałem trafić właśnie na znajomego Dowbora!!! Na tego Francuza, z którym Maciek wojował w Berlinie i który wywalczył slot do Las Vegas, a teraz nieświadomie pomaga zrobić to samo mnie! Ale na 15-tym kilometrze mieliśmy swój świat. „Michael, trzymamy tempo i na 3km przed metą przyspieszamy. OK?” Michael wie, o co mi chodzi. Sprawiedliwie do końca. Bitwa rozegra się przed metą. Skinął głową i rzucił krótko: „And then..the game! OK”. Z zachowaniem wszystkich proporcji, szacunku i respektu dla Mistrzów Ironmana myślę sobie, że tak właśnie musieli się czuć Dave Scott i Mark Allen podczas legendarnej Iron War. Każdy ma takie swoje małe Iron War. Moja właśnie trwała. Zaczynamy na podbiegu, jakieś 800m przed metą. Najpierw atakuje Michael. Nie odpuszczam. Wychodzimy na płaskie. Jeszcze trzymam, ale czuję, że lżejszy i płynniejszy w ruchach Francuz będzie szybszy. Zakręt i mój rywal zaczyna pokazywać mi plecy. Tempo wzrasta. Widzę jak doganiam Irka Korfiniego, który kilka kilometrów wcześniej wyprzedzając klepnął mnie w ramię i krzyknął: „berek”. No to dogoniłem, ale Irek widząc, co się dzieje też przyspiesza. Co za walka! Każdy ruch to już efekt ogromnej siły woli i walki! Mój wujek, który był dla mnie wsparciem na całej trasie już nawet nie krzyczy. Na podbiegu, widząc jak się męczę tylko patrzy i bije brawo. Ostatnia prosta, trybuny i tłum kbiców. Mój Francuz kilkanaście metrów przede mną. Już go nie dopadnę, ale walczę do ostanich metrów! Wpadam na metę w ramiona Michaela. Czekał na mecie! Ma klasę! Dziękujemy sobie za przepiękną walkę. Czas końcowy i rekord życiowy 4h 30 min 41 sek. Półmaraton pokonany w czasie 1h 30min. W tych najcięższych chwilach, w których ból mięśni jednak już czuć, przypominam sobie słowa dwóch osób, które tuż przed IM Haugesund pomogły mi poprzestawiać w głowie wszystkie klepki. Marcin Konieczny i Aleksandra Kostyra z House of Skills – chyba śmiało mogę powiedzieć, że mieli ogromny wkład w moją metamorfozę, świadomość i wolę walki do końca na całym etapie gry, realizowanie celów punkt po punkcie. Do tej pory zawsze gdzieś odpuszczałem. Zawsze! Uświadomił mi to również Grzegorz Zgliczyński, który tuż przed zawodami w Haugesund napisał do mnie:

„Pamietaj, jeżeli po przekroczeniu mety nic już nie masz w organizmie, to znaczy, ze wygrałeś, ze pokonałeś samego siebie. Wszystko inne się nie liczy. Nawet jeśli wygrasz ze wszystkimi, ale wiesz, że mogłeś być lepszy, a zwolniłeś, bo bolało…wtedy naprawdę przegrałeś ten najwazniejszy pojedynek.” 

 

Ot i cała filozofia. W tym sezonie treningowo-startowym zmieniłem wszystko. Żywienie, karne słuchanie trenera, odpoczynek, trening w górach i na Majorce u Piotra Sauerlanda, a przede wszystkim zacząłem realizować cele etapowe na zawodach i walczyć do końca! Nawet jeśli zabolało! 

 

Dzięki Kochani! Jest tyle osób, którym chciałbym podziękować, że wymienianie ich zajęłoby kolejne dwie strony. U Andrzeja Skorykowa nauczyłem się pływać, Filip Szołowski – do niedawna wspaniały zawodnik jest wspaniałym trenerem! Dzięki!

 

IMG-20130707-00460

Fot. Po przekroczeniu mety. Sławomir Grass(wujek), Łukasz Grass. 

 

Ale to nie koniec emocji i nerwów. O wiele większe zaczęły się w momecie, kiedy uświadomiłem sobie wysoką lokatę w kategorii wiekowej. Wiedziałem, że przede mną są zawodnicy, którzy byli lub mają już przepustki na MŚ w Las Vegas w kategorii M35. Była godzina 13. Wyniki poznałem 8 godzin póżniej. Siedząc na ceremonii wręczenia nagród i przyznania „slotów” targały mną ogromne nerwy. Denerwowałem się bardziej niż przed startem, bo była ogromna szansa, że zasada roll down, czyli przechodzenia nieodebranych „slotów” na niższe miejsca dotknie i mnie. W mojej kategorii było ich 6, a ja miałem pozycję 14. Kiedy Paul Kaye – spiker i głos Ironmana – rozdał piątą przepustkę wiedziałem, że przede mną jest jeszcze dwóch zawodników. Jednym z nich był „mój” Francuz – Michael Leouzon, który przecież zdobył slot w Berlinie. A więc jeszcze tylko jeden zawodnik przede mną! I ostatni SLOT do rozdania. OSTATNI!  Paul Kaye wyczytuje nazwisko Norwega. Cisza. Procedura nakazuje 3-krotne wyczytanie, więc słyszę to nazwisko jeszcze dwa razy, a serce bije mi jak szalone. Czuję, że zaraz wyskoczy z klatki piersiowej. Niby wiem, że jestem kolejny, ale w takich chwilach traci się już rozeznanie. Czy aby na pewno ja? Norwega nie ma! Kolejne nazwisko na liście. Słyszę jak Kaye czyta Lukasz…Grass..from Poland! 

 

haugesund speaker

 

Wydzieram się jak wariat! Skaczę po całej sali i krzczę jak Premier Marcinkiewicz: YES, YES, YES! Odebranie przepustki trzeba było potwierdzić głośnym wypowiedzeniem słowa YES, ale nikt nie przypuszczał, że wariat z Polski będzie biegał po całej sali i krzyczał. Odbieram gratulacje od wujka, Piotrka Chmielewskiego, Irka Korfiniego i jego żony i jeszcze kilku Polaków, którzy byli na miejscu.

 

IMG-20130707-00463

 

Podchodzę do stołu, płacę wpisowe, a w głowie huczy mi tylko jedno..Las Vegas…historyczne, bo ostatnie MŚ w IM 70.3 w Las Vegas. Od przyszłego roku już rotacja po całym świecie. Mam nadzieję, że będę „rotował” razem z nimi. Dreams come true!

 

Wyniki: 

 

{gallery}grass_haugesund_2013{/gallery}

Powiązane Artykuły

26 KOMENTARZE

  1. Lukasz gratuluje Tobie z calego serca Po przeczytaniu Twojej ksiazki, a tym bardziej artykulu jeszcze bardziej mnie zaraziles trifobia 🙂

  2. Dziękuję! @ Rafał – w przyszłym roku powalczę o jakiś rozsądny wynik w Ironmanie 🙂

  3. Było wszystko co najpiękniejsze w sporcie-rywalizacja,pokonywanie własnych słabości,łzy i SUKCES.Jestem dumnym wujkiem.Pozdrawiam z Norwegii.

  4. @Irh – nie wydaje mi się, że należy inaczej postawić pytanie 😉 Zwłaszcza, że pierwszy człon Twojej na nie odpowiedzi (za co serdecznie dziękuję) pokazuje, że jedzenie mięsa może mieć negatywne skutki i w połączeniu z uprawianiem sportu coś z nim jest jednak nie tak. A temat wydaje mi się ważki. Badania CBOS z 2012 (tu link z krótką notą z Wprost http://www.wprost.pl/ar/303742/Polacy-uwazaja-ze-jedza-zdrowo/#an_1884345136) pokazują, że 3/4 Polaków uważa, że się zdrowo odżywia. Wystarczy zrobić jedną rundkę w weekend po supermarketach albo stanąć przy ladach w naszych urokliwych spożywczakach i zobaczyć co jest w wózkach, siatkach Polaków. Po krótkiej, amatorskiej nawet analizie można dojść do wniosku, że proporcje są zgoła odwrotne. Tu na AT udzielają się osoby aktywne, które zapewne poszerzają swoją wiedzę, również w zakresie żywienia. Tym niemniej każdy artykuł czy choćby krótka nota w tym temacie jest pomocna. Dlatego cieszę się, że Champion AT i bohater weekendu poświęci być może temu osobny artykuł. Ja akurat mam spore braki w tym zakresie więc chętnie poczytam, douczę się.

    @Marcinie Dąbrowski – totalnym przypadkiem wykasowałem maila od Ciebie, nie mam Twojego adresu i Ci nie odpisałem. Napisałem jednak do redakcji AT w wiadomej sprawie i z propozycją rozwiązania problemu podaną przez Ciebie. Mam nadzieję, że wkrótce będziemy odróżnialni!

  5. Kochani, przepraszam, że tak późno odpisuję i dziękuję za gratulację, ale jestem cały czas w podróży i właśnie złapałem internet w pociągu relacji Szczecin – Warszawa :-). Dziś rano przyleciałem ze Stavanger. Jeszcze raz dzięki za wszystkie wpisy. Cieszę się, że mogłem swoim osiągnięciem i tekstem dać Wam trochę motywacyjnego kopa. Jestem tym tak samo zadowolony jak wynikiem!! Co do wątpliwości i pytań o dietę i starty.

    1. Dieta. Na Majorce podczas obozu Piotr Sauerland podchodzi do mnie po pływaniu i mówi: „Łukasz, wszystko pięknie, ale musisz mniej chodzić na siłownię. Masz za dużą masę mięśniową”. Mówię, że od ponad 2 lat nie byłem na siłowni, a Piotr na to, że muszę coś zmienić w diecie. Po konsultacji z Kubą Czają postanowiliśmy pójść w dietę pół vega i praktycznie nie jem mięsa. Czuję się zdecydowanie lepiej i nie zamierzam już wracać do poprzedniego stylu żywienia. Ale faktycznie wkrótce może napiszę o tym więcej w osobnym artykule.

    2. Treningi i starty.
    Nie planuję zmian w kalendarzu startowym. Zurich aktualny 🙂 A o resztę zadba już mój trener, którego będę słuchał w 100% :-)))

  6. Ciary!!! Dla takich chwil warto trenować! Gratulacje! Do dziś nie mogę uwierzyć w ten wynik. Perfekcja 🙂

  7. „Jeszcze mnie tak jeden punkt zafrapował z tą dietą. O co chodzi z tym mięsem, co jest z nim nie tak? , że prawie wyeliminowane z diety.”

    Należy inaczej zadać pytanie – podobnie jak w przypadku treningu. Nie co jest w tym złego tylko czemu ma to służyć..wtedy dojdziesz do konkluzji, że mięso jest zbędne w diecie, gdyż oprócz tego, że przyczynia się do zakwaszenia organizmu to w zasadzie nie zawiera żadnych unikalnych składników.

  8. To jeden z najbardziej inspirujących tekstów do pracy nad sobą, jaki w ostatnim czasie zdarzyło mi się przeczytać! Ojcze Dyrektorze jesteś moim Guru! Ogromny szacunek…..! 🙂

  9. Świetny tekst. Mobilizujący do pracy i do „ja też tak chcę”:) Oczywiście wielkie GRATULACJE!!!

  10. Jeszcze raz gratulacje! Ogromnie się cieszę Twoim szczęściem:) Wynikiem i kwalifikacją!!! A teraz pytanie – czy w związku z tym zmieniły się Twoje priorytety na dalszą część sezonu? Jest to interesujące, czy zmieniasz dalsze plany startowe, treningowe? Czy nadal start A to IM w Zurichu? Czy jak piszę Andrzej tam też powalczysz o slota… na Kona?;)Czy może teraz teraz skupiasz się na MŚ 70.3 i odpuszczasz IM w Zurichu?

  11. Redaktorze! A jak za 3 tygodnie będzie slot do Kona, to dopiero głowa ” rozboli” :-))). Życzę tego „bólu” i jeszcze raz gratuluję !

  12. Jeszcze mnie tak jeden punkt zafrapował z tą dietą. O co chodzi z tym mięsem, co jest z nim nie tak? , że prawie wyeliminowane z diety. Nawiasem mówiąc to chyba mocno (przynajmniej przeze mnie) niedoceniany punkt całej zabawy w sportowca – odpowiednia dieta i trzymanie się wcześniej wytyczonych zasad. No ale co z tym mięsem ???

  13. Łukasz, ogromne gratulacje bo to wielki sukces i ogromna motywacja dla nas „maluczkich”. Dzięki za ten teks bo na 1.5 tygodnia przed Ełkiem nogi nie chcą jechać / biegać a głowa pływać… może w zawodach się to odmieni.
    Jeszcze raz Gratulacje i bitwa wszechczasów będzie w Las Vegas a nie w Ełku 🙂

    Grzegorz

  14. Jeszcze raz gratuluje. Jeżeli zatracę gdzieś motywację do pracy będę wracał do tego felietonu, aby naładować się pozytywną energią. Pełen Szacun!!!

  15. Świetna relacja. Wielkie GRATULACJE dla Ojca Dyrektora….wynik chory dla śmiertelników. Fajnie też poczytać szczere odczucia wobec swoich wyników (sorry Maćku D :). Mam nadzieje ze za 2 lata będe mógł napisać coś podobnego…………znaczy że ukończe IM …nie że się dostane na MŚ :D:D:D

  16. Brawo Łukasz! Stajesz się uosobieniem marzeń o przekraczaniu granic. Zarówno książka i opis z Norwegii będą mi pomagały w sierpniowym biegu Granią Tatr! Jeszcze raz – Gratulacje i pełny Szacun!!!

  17. Gratulacje Łukasz, dokładnie triathlon to paradoksalnie sport drużynowy, a nie indywidualny, ja przekonałem się o tym pod koniec kariery, mam nadzieję że Ty przekonasz się o tym nie raz:)

  18. Kolejna porcja GRATULACJI !!!
    SUPER ZAWODNIKOWI !!!!!
    SUPER TRENEROM !!!!!
    D Z I Ę K U J E M Y !!!!
    piękna relacja 😉

  19. Zgadam się z Marcinem Dąbrowskim. Genialny Artykuł! Gratulacje za cały wyścig i wynik!
    Zaraz wywalam przetworzone z lodówki, robię koktajl owocowy! 🙂

  20. Graruluję gratuluję, gratuluję!!!. Ps. Ciekawe czemu ten Norweg się nie odezwał….., no cóż jego problem a szczęście sprzyja lepszym!!!

  21. jak się to czyta to ciary przechodzą !! ale jazda !! ten artykuł to bomba energetyczna ! – najlepszy suplement, wynalazek dietetyczny, wielka porcja zdrowych kalorii. Szczena opada. Wspaniały progres, super wynik i jakie emocje. GRATULERER – tak by to chyba było po norwesku.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,744ObserwującyObserwuj
16,300SubskrybującySubskrybuj

Polecane