MŚ w Konie okiem wnikliwego obserwatora – momenty wzruszeń, uśmiechy, szacunek i 3 piwa na koniec

Na trasie MŚ IRONMAN nie brakowało emocji ani w wyścigu kobiet, ani mężczyzn. Dzięki profilowi Triathlon Out Of Context pokazujemy różne ciekawe sytuacje z obu dni startowych. Nie wszystkie są stricte związane ze sportem… 

Szacunek i pokora

Ten obrazek pokazywały już wszystkie branżowe media. Piękna scena, w której dwóch wojowników dziękuje sobie za rywalizację. Gustav Iden wyprzedza Sama Laidlowa, ale najpierw klepie go po plecach i pokazuje mu kciuk w górę. Potem panowie przybijają piątkę. Iden biegnie dalej po tytuł mistrzowski, a Laidlow po srebrny medal. Kwintesencja ducha sportu, ducha szlachetnej sportowej rywalizacji.

– Gdybym musiał przegrać z jedną osobą…cieszę się, że to Gustav Iden. Słowa nie potrafią opisać, jak bardzo żywimy do siebie szacunek jako triathloniści. Jest ku temu powód. Przechodzimy razem tak wiele, że szacunek przychodzi naturalnie – powiedział na konferencji Sam Laidlow.


ZOBACZ TEŻ: Przyjacielskie poklepanie na trasie. Co Iden powiedział do Laidlowa?

Kolejne podobne zdarzenie z udziałem Francuza.

Pomiędzy Sam Laidlowem i Lionelem Sandersem jeszcze kilka tygodni temu było trochę złej krwi. Wszystko wzięło się z tego, że 23-letni Francuz wypowiadał się buńczucznie na temat swoich szans w starciu z Sandersem i Samem Longiem na Collins CUP. Wyścig zweryfikował „groźby” Francuza. On zaliczył tzw. bombę, a Sanders i Long stoczyli pasjonującą walkę o zwycięstwo. Po zawodach Francuz przeprosił, powiedział, że musiał nauczyć się pokory „the hard way”. Panowie sobie odpuścili i konflikt został zażegnany.

Przenieśmy się teraz na trasę MŚ w Konie. Zobaczyć, jak po wszystkim cierpiący mocno na biegu Sanders znajduje jeszcze siłę, żeby zagrzewać do walki będącego wówczas na prowadzeniu Laidlowa, to było coś naprawdę pięknego. Mały gest, ot zwykła piątka, ale ile ona znaczyła.

3-krotny mistrz świata Jan Frodeno w roli wolontariusza

Wielką klasę można pokazać nawet wtedy, gdy samemu nie uczestniczy się w wyścigu. Zmagający się z problemami zdrowotnymi Jan Frodeno nie mógł wystartować w tym roku w Konie, ale przyjechał na Hawaje i był wielkim ambasadorem swojej dyscypliny. Przez jakiś czas „Frodo” pracował jako wolontariusz i rozdawał kubeczki z wodą w strefie bufetu.

Triathlon jest wspaniały pod tym względem. Wielcy mistrzowie są wspaniali. Cechuje ich pokora i klasa. Ponadto nie ma chyba drugiej takiej dyscypliny, w której praktycznie każdy może mieć bezpośredni kontakt z gwiazdami największego formatu.

Inną wspaniałą ambasadorką triathlonu była w ostatni weekend Kat Matthews. Jedna z faworytek do zajęcia miejsca na podium, nie mogła wystartować, bo na kilkanaście dni przed startem potrącił ją samochód. Brytyjka nie zrezygnowała z przylotu na Hawaje i gdzie się nie pojawiła, tam szerzyła pozytywną energię i mistrzowski mindset.

Czy było jej przykro, że nie może się ścigać? Oczywiście, że tak, ale pokazała, w jaki sposób profesjonalista powinien podchodzić do radzenia sobie z kontuzjami i z innymi okolicznościami uniemożliwiającymi start. Zobaczcie, jak Matthews tryskała energią w programie „Breakfast with Bob” (nasze opracowanie) lub video poniżej.

Niespodziewane problemy tuż przed samą metą

Każdy zna powiedzenie „it’s not over until it is over”. W przypadku triathlonu oznacza ono w wolnym tłumaczeniu, że „to nie jest koniec, dopóki faktycznie nie znajdziesz się na mecie”. Zazwyczaj te słowa wypowiadają zawodnicy, którzy pokonali kryzys i ukończyli wyścig, czy zajęli lepszą pozycję, a może nawet wygrali całe zawody po tym, jak uporali się z problemami.

W tym przypadku można to powiedzenie zastosować do czegoś, co się nie udało. Dlatego w tym kontekście będziemy te same słowa tłumaczyć na: „trzeba uważać do samego końca”.

„Pan Hawajczyk” miał asystować nowej mistrzyni świata na ostatniej prostej. Miał przebiec z nią maksymalnie kilkaset metrów. Okazało się, że – i tutaj możemy skorzystać z innego powiedzenia – „nigdy nie jest za późno na to, żeby coś poszło nie tak”.

„Płacz – wszystkie płaczą”

Sebastian Kienle po raz ostatni wystąpił w Konie. Na zakończenie hawajskiej przygody uzyskał najlepszy czas na tej trasie w karierze i zajął 6. miejsce. Po wszystkim poszedł zbijać piątki z widzami, którzy znajdowali się w strefie finiszu. Wielki mistrz pożegnał się z Koną w wielkim stylu, będąc ciągle bardzo blisko szczytu.

Niewielu tak potrafi. O pożegnaniu wielkiego mistrza, wspaniałego sportowca i super gościa czytajcie – tutaj.

Zasłużył na trzy!

Bez komentarza…

Albo dobra…

Na pewno „Blu” chodziło o piwo?

Powiązane Artykuły

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,504ObserwującyObserwuj
443SubskrybującySubskrybuj

Polecane