Udaru mózgu dostałem kilka minut po godzinie 10. To wyglądało jak zwykłe omdlenie: zawroty głowy, torsje, po kilkunastu sekundach byłem mokry od potu. Organizm nie wiedział, czy należy mnie chłodzić w ten upał czy na odwrót. Jakiś dobry człowiek znalazł mnie rano leżącego na chodniku przy ulicy Zaleskiego w Krakowie 26 lipca 2006 roku.
Pogotowie przyjechało błyskawicznie – pierwszy raz w życiu jechałem przez krakowski Rynek samochodem. Była to „R” na sygnale. „Przesadzają”- pomyślałem. Załoga karetki też nie wydawała się zbyt przejęta sytuacją (przez cała drogę pielęgniarz opowiadał jak nie dostał kredytu). Potrafiłem podać numer telefonu żony – byłem spokojny, że dotrze do niej informacja. Zanim mnie zapakowali do karetki dwa razy zapytali, czy piłem alkohol. Na sygnale bez paniki pojechaliśmy do szpitala. Z tego co pamiętam najpierw do jednego, potem drugiego. Czekałem aż mi podepną tę jedną czy dwie kroplówki i wreszcie wrócę do domu. Nic z tego.
Wylądowałem w szpitalu, gdzie chyba nie wyglądałem juz najlepiej. Lekarze robili mi tomografię komputerową (dziś pamiętam tylko straszny huk podczas tego badania). Potem leżałem w sali na oddziale. Strasznie bolała mnie głowa. Płacząc, błagałem o środki przeciwbólowe. W końcu je dostałem, choć przy tym schorzeniu podobno lekarze nie śpieszą się z takimi lekarstwami, bo po nasileniu/osłabnięciu bólu widać, czy choroba postępuje. Pielęgniarki, które w końcu dostały zgodę lekarza na podanie mi leku, patrzyły na mnie w taki sposób, że chyba juz tego nie zapomnę. W ich oczach było współczucie, które przeczytałem „Już nic nie możemy dla niego zrobić, niech sie przynajmniej biedak nie męczy”.
A ja czekałem na telefon od A (to był zresztą dzień jej imienin, życzenia zdążyłem złożyć wcześniej). Sam nie mogłem zadzwonić, byłem tak słaby, że parę razy próbowałem podnieść słuchawkę do ucha, nie mialem sił. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego A. nie dzwoni do szpitala. Potem okazało się, że nikt do niej nie zadzwonił, niczego nie powiedział. Wieczorem tego dnia mieliśmy spotkać się w Warszawie, miałem ją odebrać z dworca. Rano miała do załatwienia pilne sprawy. Ok godz. 20 telefon zadzwonił. Widzę, że to A. Z wielkim trudem podnoszę słuchawkę i mówię tylko, że jestem w szpitalu i żeby nie zmieniała planów. Ale nie wiem, w jakim szpitalu; nie wiem, w którym; co się w ogóle stało. Cała noc spędzam w półletargu. W tym czasie A. obdzwania ze znajomymi wszystkie szpitale w Krakowie. Znaleźli mnie na oddziale neurologicznym. Przez telefon lekarze nic nie chcieli powiedzieć poza tym, że żona powinna przyjechać jak najszybciej.
A. wyruszyła rano z Warszawy. Gdy weszła do sali, w której leżałem powiedziałem tylko „To był wylew” . I straciłem przytomność na ponad tydzień. Wylew okazał się być udarem, ale mój stan był krytyczny. Lekarze w szpitalu zdecydowali, że trzeba mnie przewieźć do Kliniki. Zamówiona karetka wyruszyła, a obrzęk mózgu zwiększał się przez cały czas. Gdy karetka dotarła do Kliniki okazało się, że nie ma ani jednego wolnego łóżka. Karetka więc zawróciła do poprzedniego szpitala. Gdy wróciliśmy, lekarz powiedział A., że to już tylko kwestia godzin i żeby się przygotowała.
Tego samego dnia w Krakowie i Warszawie odbyły się nabożeństwa w intencji mojego zdrowia. Ktoś omyłkowo przesłał sms o mszy św w intencji Radka, zamiast zdrowia Radka. Modlitwy zostały wysłuchane. Obrzęk mózgu zatrzymał się w ostatniej chwili. Pień mózgu nie został uszkodzony. A potem obrzęk zaczął się cofać. Niedotleniona część mózgu „móżdżek” odpowiada za koordynację ruchową.
Było już raczej prawdopodobne, że przeżyję, ale nie było to jeszcze koniec wiadomości dla A. Najpierw usłyszała, że będę „rośliną” do końca życia. Nigdy nie wstanę z łóżka. Będziemy mieli też wszyscy dużo szczęścia, gdy nie będę „trzecim” dzieckiem w naszej rodzinie, które wymaga stałej opieki. Lekarze sądzili, że będę niepełnosprawny umysłowo i/lub psychicznie przez resztę życia. Chyba jedyną osobą, która w to zupełnie nie wierzyła, była moja Mama. Naiwną matczyną miłością tłumaczyła niedowiarkom: „Przecież to moje dziecko, nie może mu się nic stać”.
Obrzęk mózgu szybko się cofnął. Funkcje móżdżku zaczęły przejmować inne części mózgu. Szybko zacząłem wstawać z łóżka. Od siostry dowiedziałem się, że istotne jest, by po udarze/wylewie jak najszybciej rozpocząć rehabilitację. Codziennie więc wstawałem i trzymając się ściany pokonywałem kilometry chodząc w jedna i w drugą stronę korytarza. Każdy krok to była męka. Mózg uczył się nowych zadań. Powtarzałem te spacery też w klinice, w której wylądowałem po kilku tygodniach, by przebadać się i znaleźć przyczynę udaru.
W tym miejscu pojawia się Igor Janke i wątek salon24.pl. Przed chorobą Igor dzwonił do mnie pytając o serwisy informacyjne w Internecie. Chciał założyć własny. Tłumaczyłem mu, że jest ich multum i żeby dał sobie spokój, a najlepiej obejrzał HuffingtonPost i dał do tego możliwość zakładania blogów użytkownikom, bo czegoś takiego nie ma. Jak już się ocknąłem po udarze, Igor wpadł do szpitala w odwiedziny z jednym kolegą. Szybko zaczęliśmy mówić na temat serwisu informacyjnego. Szybko to pojęcie względne – ze mnie słowa wychodziły bardzo powoli, jak z magnetofonu, który wkręca taśmę. Tłumaczyłem, jak umiałem. Potem się dowiedziałem, że gdy Igor poszedł na papierosa z informatykiem, pytał go, czy to, co ja wygaduję, ma w ogóle jakikolwiek sens, a nie jest tylko wytworem wyobraźni człowieka po udarze. Informatyk na szczęście uspokoił Igora mówiąc, że to ma całkiem sporo sensu. I salon24.pl powstał.
Przyczyną udaru okazała się choroba serca – przetrwały otwór owalny (PFO). Przez dziurę w sercu cofnęła się krew. Zrobił się zator (nie-lekarze mówią „skrzep”), ten zator razem z krwią powędrował do mózgu i tam się zatrzymał powodując dwukrotne niedotlenienie mózgu. PFO to choroba, którą ma 1/5 ludzi, ale tylko u niektórych objawia się tak jak u mnie. Lekarze zdecydowali, że trzeba te dziurę załatać. W listopadzie przeszedłem operację polegającą na tym, że poprzez tętnicę udową chirurg dostał się do serca. Tam zostawił szkielet („parasolkę”), która po pół roku obrosła tkanką. Dziura zarosła.
Po prawie dwóch latach od dnia udaru, byłem kiepskiej formie fizycznej. Bez siły, bez kondycji. Chciałem wrócić do dawnej formy. Znalazłem bardzo dobrego trenera i zacząłem pływać. Początki były koszmarne. Żadnej wydolności, żadnej siły. Po 9 miesiącach zajęć przyszła nagroda – przepłynąłem półtora kilometra. Postanowiłem trenować dalej. Lekarze nie mieli nic przeciwko. Udar nie pozostawił żadnych śladów. Przyjaciele twierdzą jednak, że pozostawił. Ktoś kto jest normalny, nie próbowałby po takiej chorobie ukończyć triathlonu na dystansie olimpijskim (1500m – pływanie, 40 km – rower, 10 km – bieg). A ja właśnie to zamierzam zrobić. Ostro trenuję i 2 sierpnia w Londynie zamierzam ukończyć triathlon. Nie stawiam sobie żadnego innego celu, chcę dotrzeć do mety i być jednym z pierwszych ludzi po ciężkim udarze mózgu, którzy tego dokonają. Oczywiście nie dla mołojeckiej sławy męczę się codziennie po kilka godzin. Chce pokazać, że udar to nie wyrok. Miałem ogromnie dużo szczęścia – jestem zdrowy, ale ci , którzy mieli go znacznie mniej nie muszą być skazani… Wystartuję dla siebie i dla nich. Ale nie tylko.
Od redakcji: Radek Krawczyk ukończył triathlon w Londynie w 2009 roku. Dwukrotnie startował na dystansie HalfIronman w Suszu. Był dyrektorem Redakcji Onet.pl.
Mam na imię Damian i około 7 lat temu miałem udar mózgu, a teraz śmigam na rowerze. Mój rekord to 9000 km w 2018