Aleksandra Wiertelak na co dzień pracuje jako pielęgniarka. Od dwóch lat trenuje triathlon, który stanowi dla niej sposób na odpoczynek fizyczny i psychiczny. Teraz leci na mistrzostwa świata w Abu Dhabi. – Totalnie nie spodziewałam się takiego odzewu – mówi o zainteresowaniu startem mediów, współpracowników i przyjaciół.
ZOBACZ TEŻ: Magdalena Biskupska: „Jeszcze wrócę do Kony – teraz czas na ultratriathlon”
Akademia Triathlonu: W rozmowie z jedną z pielęgniarek anestezjologicznych przeczytałem, że podczas pracy towarzyszy jej adrenalina. Ty powiedziałaś w rozmowie z RMF, że szukałaś odpoczynku psychicznego. Czy właśnie w taki sposób trafiłaś do triathlonu?
Aleksandra Wiertelak: W rozmowie, którą przytaczasz, wspominam dyżury w trakcie pandemii. Zaczynałam treningi, a dyżury były bardzo ciężkie i chyba do tych czasów nie chciałabym wracać. Wyjście na trening wtedy, pomimo tego zmęczenia fizycznego i tego psychicznego, pozwalało mi odpocząć. To sport jest tym miejscem, w którym na co dzień odpoczywam psychicznie, czy to w trakcie treningu, czy rywalizacji. Mogę zapomnieć o codziennych wydarzeniach. Poniekąd wyłączyć głowę albo raczej przestawić się na inne myślenie i inne działanie.
Początki były trochę inne. Był to start na dystansie 1/8 IM, gdzie celem było ukończenie rywalizacji. Miała to być jednorazowa przygoda. To było wyzwanie podjęte na koniec rehabilitacji w ramach powrotu do pełnej sprawności, po operacji kolana po wypadku na nartach. W trakcie jednej kontroli usłyszałam, że abym wróciła do sprawności, muszę więcej ćwiczyć. Wyszło tak, że po tym starcie triathlon mi się spodobał. Z tym ćwiczeniem zostało mi tak do dzisiaj.
AT: W swojej pracy musisz być ciągle czujna, szybko reagować, pracujesz pod presją. W triathlonie zdarzają się nieprzewidziane sytuacje. Czy jakieś umiejętności zawodowe są przydatne, możesz jej wykorzystać czy to raczej zupełnie inny świat?
Aleksandra Wiertelak: Praca pielęgniarki potrafi być naprawdę trudna, psychicznie i fizycznie. Długie dyżury po 12 lub 24 godziny potrafią zmęczyć bardziej niż start w samych zawodach. Wychodzisz z pracy i nie masz siły totalnie na nic. Znajomi mówią, że mam mocną głowę. Faktycznie coś w tym jest. To taki element wspólny pracy w szpitalu oraz startów w triathlonie.
Jeśli chodzi o inne wspólne elementy, to na pewno można je znaleźć. Pierwsze co przychodzi mi do głowy to ten stres i działanie na zmęczeniu. Mimo bólu, po prostu trzeba coś zrobić, co wykonać i ukończyć.
AT: Zauważyłem pośród Twoich postów jeden, w którym przywołujesz notatki z czasami biegów, z czasów przed TRI. Śledzisz, zapisujesz dzisiaj jeszcze swoje wyniki lub przemyślenia, aby motywować się treningów?
AW: Dzisiaj nie zapisuję już notatek. Tamte notatki biegowe były spontaniczne. Mam też notatki z roweru, gdzie prędkość wynosiła 18 km/h. Nie ukrywam, że zdarza mi się jakiś czas spojrzeć na stare wyniki na Strave na stare treningi. Mimo wszystko robię tak częściej w momentach jakiegoś kryzysu, aby zobaczyć, że to już kiedyś zrobiłam, dałam radę, a więc tym razem też dam radę, aby się zmotywować. Robię to jednak bardzo rzadko. Skupiam się raczej na realizacji planu, który dostaję od trenera z tygodnia na tydzień. Tak, aby w danym tygodniu, danym dniu, danej jednostce zrobić jak najlepiej to, co akurat mam zadane.
Jestem typem zadaniowca. Dla mnie to jest idealne. Jest cel i trzeba go zrealizować. Mniejszy czy większy. Same treningi sprawiają mi tyle frajdy, że nie potrzebuję dodatkowej motywacji. Jeżeli przychodzą już jakieś chwile zwątpienia, to mam wokół siebie ludzi, którzy mniej wspierają. Kontuzja, chwila słabości, każdy z nas potrzebuje takiego wsparcia.
AT: Trenujesz od około 2 lat. W którym momencie fascynacja triathlonem przerodziła się w coś poważniejszego?
AW: Faktycznie trenuję od 2 lat. Chyba niedawno czytając wywiady i relacje innych osób, zdałam sobie sprawę, że to stosunkowo niewiele. Tym bardziej że nie trenowałam nigdy sportów wytrzymałościowych i zaczynałam totalnie od podstaw. Dzięki temu widzę, ile jeszcze przygód i pracy jest przede mną, ile jeszcze mogą osiągnąć.
Takiego konkretnego momentu chyba nie ma. Jeżeli mieliśmy się doszukiwać, to może pierwsza olimpijka ukończona na własną rękę w Olsztynie. Była jedną z większych wyzwań. Po niej zdecydowałam się, że chcę trochę więcej i rozpoczęłam współpracę z trenerem Piotrem Padee. Widząc dalej coroczne efekty treningów, wiedziałam, że na 100% chcę się w to bawić i że triathlon staje się trochę większą i coraz poważniejszą częścią mojego życia. Jednak nadal cały czas jest to świeże i uczę się tego sportu. Wiem, co jeszcze chciałabym zmienić, aby dążyć do ideału i być jeszcze lepszą. Pomału pojawiają się plany i marzenia.
AT: Medal mistrzostw Polski i nominacja do drużyny na MŚ były dla Ciebie zaskoczeniem. Patrząc z perspektywy czasu, jesteś chyba jednak zadowolona z tego, jak duże postępy zrobiłaś?
AW: To dla mnie bardzo duże zaskoczenie. Nie ukrywam, że po cichutku wiedziałam, że ta forma jest i będę chciała pokazać się z jak najlepszej strony. Nie wiedziałam, jak to będzie wyglądać w całej klasyfikacji. Czy wystarczy na medal?
Jest to dla mnie coś niesamowitego. Bardzo cieszę się z tego medalu, bo pamiętam, jak jeszcze rok temu rozmawiałam z trenerem o przyszłym sezonie. Powiedziałam, że chciałabym tam pojechać i zobaczyć tę trasę, ale dopiero w przyszłym roku spróbować coś powalczyć. Jak widzisz, dzisiaj jadę na MŚ. Postępy są i to chyba całkiem spore.
AT: Po uzyskaniu awansu na MŚ musiałaś poradzić sobie z problemem logistycznym, bo to ogromny koszt. Tutaj z pomocą przyszli przyjaciele i znajomi. To chyba również motywujące i budujące, że wokół siebie masz tylu ludzi, którzy trzymają kciuki i chcą pomóc?
AW: Tak, to wsparcie to coś motywującego i budującego. Totalnie nie spodziewałam się takiego odzewu. Zrzutka była pomysłem przyjaciół ze szpitala. Odezwali się do mnie znajomi, z którymi nie miałam już bardzo długo kontaktu: czy to ze szkoły podstawowej, z liceum i ze studiów. Wszyscy wspierali. To nie chodzi też tylko o to wsparcie finansowe, ale też wsparcie na co dzień – dobrym słowem, dopingiem, zapytaniem się, jak idzie, nawet prostym powiedzeniem „dasz radę”.
Wielu znajomych było też w szoku. Wiedzieli, że coś robię i że popołudniami wychodzę na trening. Czasami byli zdziwieni, że tak często. Dopiero teraz zdali sobie sprawę, jak to wygląda i ile pracy i wysiłku kosztuje mnie bycie w tym miejscu, w którym jestem. Dodatkowo też strasznie miłe jest w ostatnich tygodniach, że słyszę od nich, że ktoś wszedł po dłuższej przerwie na rower, poszedł pobiegać, zaczął pływać. To naprawdę motywujące. Fajnie, że oni dopingują mnie, ale ja też mogę ich do czegoś zmotywować.
AT: Widzę zresztą, że w Twoich mediach społecznościowych też pojawiają się wyraz wsparcia i podziwu. Udzielałaś wywiadów w telewizji i radiu. Dla niektórych byłaby to pewna dodatkowa presja, ale Ciebie chyba przede wszystkim motywuje?
AW: Byłam w totalnym szoku, widzą, co dzieje się pod kątem medialnym. Tym bardziej że ja do osób „medialnych” nie należę. Wolę po cichu realizować swoje zadania. Nawet ten wywiad jest dla mnie trochę stresujący. Faktycznie z każdym kolejnym wywiadem uzyskiwałam większą mobilizację. Traktuję to jak kolejne kroki w mojej triathlonowej przygodzie. Tym bardziej, że jak już sam stwierdziłeś, to już coś większego. Chcę też podziękować całej ekipie ze szpitala. Dzięki nim się przełamałam i postawiłam pierwsze kroki medialne.
AT: Ostatnie tygodnie nie były dla Ciebie łatwe, bo przeszłaś koronawirusa. Widzę jednak, że z wielką werwą wróciłaś do treningów. Jesteś z nich zadowolona?
AW: Niestety koniec września i początek października to nienajlepszy czas na harowanie. Zwłaszcza w takim momencie, przed takimi zawodami, kiedy forma rosła i wszystko szło zgodnie z planami. Mogło się to przydarzyć każdemu.
Oddechowo było dość ciężko, bo w czasie pierwszego wyjścia na basen, po przepłynięciu 25 metrów, bardzo się zdziwiłam. Zaczęło się też coś dziać krążeniowo. Musieliśmy poczekać aż wyniki wrócą do normy. Trzeba było wykluczyć najgorsze, którym było zapalenie mięśnia sercowego, co oznaczałoby rezygnację z treningów i przerwę w treningach. Na szczęście wyniki się dość szybko unormowało. Podejrzenie zapalenie mięśnia sercowego się nie potwierdziło i tym samym mogłam wrócić do treningów.
Jeśli chodzi o cyferki, które widzę na treningach, to nie ukrywam, że chciałabym, aby były trochę inne. Nieco inne nastawienie miałam we wrześniu. Z drugiej strony patrząc na to, co mogło się wydarzyć (mogłam w ogóle nie wystartować w tych zawodach), to cieszę się, że udało się wrócić na tyle, w jakim stopniu wróciłam. Werwy treningów mi nigdy nie brakuje. Nie mam takich problemów. Na treningi idę z ochotą. Robię, to co lubię. Może ta przerwa miała swoje dobre strony. Sezon się przedłużał. Wszyscy już na roztrenowaniu, pomału zaczynają planować następny sezon, a ja jestem jeszcze w tym sezonie. Dodatkowo nie jestem jeszcze zmęczona.
AT: Zdecydowaliście z trenerem, że zamiast aklimatyzacji spróbujecie „oszukać” organizm i lecisz do Abu Dhabi 23 listopada. Możesz powiedzieć coś więcej o tej decyzji?
Aleksandra Wiertelak: Z tym pytaniem chyba powinnam odesłać do trenera. Ja na miejscu chciałam być wcześniej, może około 3 – 4 dni, ale nie więcej. Na więcej nie mogłabym sobie pozwolić w pracy. Wiedziałam, że nie będzie pełnej aklimatyzacji. Trener stwierdził, że te 3 – 4 dni nic nie dadzą, a mogą jeszcze bardziej zaszkodzić. Po takim czasie naszej współpracy ufam mu, wiem, że wie, co mówi i wierzę, że będzie dobrze.
AT: Analizowaliście już zapewne nie raz trasę MŚ. Można spodziewać się wysokiej temperatury i wilgotności powietrza. Co może być największym wyzwaniem tego wyścigu?
AW: Z perspektywy wspomnianej wcześniej choroby ten cały wyścig może być wyzwaniem. Nie wiem, czego się spodziewać. Staram się nie nastawiać źle i myśleć pozytywnie, a także robić swoje. Warunki i trasę każdy z nas ma takie same. Mogę jednak powiedzieć, że zdecydowanie wolę takie temperatury niż te, które panowały podczas MŚ w Utah. To niesamowite, co ci zawodnicy zrobili w takich temperaturach.
AT: Czy masz jakieś oczekiwania związane z występem podczas MŚ? Czego Ci życzyć w związku z tym wyścigiem?
Aleksandra Wiertelak: Oczekiwań chyba jako takich nie mam. Pozostaje mi się dobrze bawić i zbierać cenne doświadczenia na przyszłe lata. Nie zamierzam jednak unikać ścigania i będę się starała dać z siebie wszystko, na co będzie mnie stać w dniu startu. Zobaczymy, na co będę sobie mogła pozwolić. Jakiś wynik na pewno przyjdzie. W obecnej sytuacji życzcie mi szczęścia i zdrowa. Ja już całą pracę w sezonie wykonałam, jak najlepiej mogłam. Mam nadzieję, że to zaowocuje.
AT: Dziękujemy za rozmowę.