Ostatni start sezonu w triathlonie. Zorganizowany przez Urysnowskie Centrum Sportu i Rekreacji 'III Triathlon Warszawski’. Nie bez powodu wymieniłem organizatora, bo organizacja była doskonała. Lekkie opóźnienia, to nie wada, a wszystko wynagradzały nagrody, o których później.
Wszystko zaczęło się od basenu, na którym płynęło się 200 lub 400 metrów, w zależności od kategorii. Na początku płynęły pociechy, a dopiero później rodzice. Nikogo nie zdziwiło, że Filip Szołowski, absolutny kandydat do pierwszego miejsca, wygrał pływanie, ale wszyscy przecierali oczy, że jeden z konkurentów dorównywał mu kroku. Przez długi czas utrzymywał się na prowadzeniu, ale na końcówce Filip przyspieszył i zdobył kilkusekundową przewagę przed rowerem. Ja popłynąłem w kolejnej serii i uzyskałem czas na który mnie stać, tzn. sześć i pół minuty. Później startowali pozostali zawodnicy. Później przyszła kolej na sztafety rodzinne. Na nich była prawdziwa wojna pływacka. Pierwsze pięć rodzin przypłynęło w kilkusekundowym interwale.
Po zakończeniu wszystkich konkurencji udaliśmy się do parku w podwarszawskim Powsinie. Tam powitał wszystkich znany i lubiany i zawsze skory do żartów Zbyszek Mazurczyk, który pełnił funkcję sędziego. Podczas przygotowań przejechaliśmy trasę rowerową. Na początku na spokojnie, później w tempie bliskim wyścigowego – zakręty na wąskiej leśnej trasie trzeba przećwiczyć w prawdziwym boju.
Pętlę biegową, także przeleciałem dwa razy. Pierwszy raz wolno, a za drugim razem po to, żeby wkręcić się na odpowiednio mocne obroty. Po chwili wystartowały dzieci. Najmłodsi sportowcy mięli do pokonania, tylko trasę biegową. Zacięta rywalizacja się zakończyła, a my zaczęliśmy wprowadzać rowery do stajni. Układając je w kolejności w której kończyliśmy pływać. Niektórzy przy rowerze oprócz kasku położyli, także buty biegowe. Ja postanowiłem, że pojadę w butach biegowych. Chyba nie staracę tak dużo na braku butów rowerowych, a zmiana butów, to zawsze strata i trochę stres, jeśli coś pójdzie nie tak.
Ustawiliśmy się w kolejce przed linią startu. Pierwszy ruszył Filip, a wraz z upływającymi sekundami startowali kolejni zawodnicy. Kiedy zegar pokazał 1:32 ruszyłem z kopyta. Słyszałem dopingujących znajomych, którzy krzyczęli, żebym cisnął, ale ostrzegali Olgę Ziętek przede mną. Zmiana poszła błyskawicznie i z 10 sekundowej straty po pływaniu pozostała strata około 4 sekund, którą błyskawicznie zniwelowałem na asfalcie. Później wjazd w las i pełen ogień. Boli, ale ma boleć. Jak boli to rośnie, bez bólu nikogo nie wyprzedzę. Rura i już jestem po pierwszej pętli. Trochę dublowania na wąskich trasach, ale nie było tak źle jak w Siedlcach, tutaj czułem się jak na autostradzie, chociaż w Siedlcach była znacznie ciekawsza i trudniejsza trasa. Na trasie silnie krzyczęli na mnie: Adam Krzesak, Rybki, DARy, Luiza i Tomek (kolejność przypadkowa) i jeśli o kimś zapomniałem, to bardzo przepraszam.
Dojechałem do strefy zmian. Zbyszek pokazuje miejsce, w którym trzeba zsiąść z roweru. Mówi, że jestem piąty i że idę jak burza. Taką samą informację otrzymuję od innych kiboli. Za mną jest Janek Tenderenda. Doszedł mnie na rowerze, teraz pewnie przegram z Nim na biegu. Nie! odgoniłem złe myśli – to ja rozdaję karty. Później przypomniałem sobie, że Janek mówił o tym, że jest słabym biegaczem. Muszę cisnąć. Zastanawiam się, kto jest przede mną. Filip, Piotrek Tartanus (teraz chyba nie starczy mi dystansu, żeby go dojść jak to było w Habdzinie), Kamil i Kura. Jestem chyba drugi w swojej kategorii! Biegnę, ale nikogo nie widzę. Odwracam się i widzę tracącego dystans Janka i nikogo za nim. Biegnę trochę swobodniej, ale cały czas przepustnica jest w podłodze, użycie KERSu zostawiam na ostatnie metry biegu.
Na drugim kółku dostaję wodę. Nic nie pomaga. Walę w trupa. Pod koniec kółka widzę Kurę. Niestety On także widzi mnie na nawrotce. Uruchamiam KERS, ale On także przycisnął. Po chwili jestem na mecie. Kura na mnie czeka. Powiedział, że kiedy mnie zobaczył stwierdził, że nie może ze mną przegrać i przycisnął. Miał się oszczędzać na triathlon rodzinny, ale ze mną nie mógł przegrać. Po chwili zbieram gratulację za zawody i utwierdzają się pogłoski o moim drugim miejscu.Po chwili na metę wbiega Olga, która wygrała kategorię kobiet.
Po zakończonej konkurencji startuje kategoria weteranów, to teraz ja krzyczę na Luizę, Renatę, Darka, Rybkę. Oczywiście Gawęda i Luiza jak zwykle wygrywają swoje kategorie. Na mecie Renata dziękuje mi za pogonienie Jej na trasie biegu. Powiedziała, że dałem Jej siłę na łyknięcie zawodnika przed Nią. Wszystko odbywa się w bardzo przyjacielskiej atmosferze. Zakąszamy ufundowane przez sponsora 'Stejki’. Świetne popołudnie.
Okazuje się, że prawdziwa konkurencja ma miejsce dopiero na triathlonie rodzinnym. Wszyscy cisną niemiłosiernie. Po rowerze trzy rodziny wpadają jednocześnie. Rowery lecą na bok, kaski wylatują w bok, byle by szybciej dostać się na zmianę i dać możliwość biegu ostatniemu członkowi sztafety. Emocje jak na brydżu! Do walki o pudło włącza się czwarta ekipa. Po około 4 minutach prawie wszystkie sztafety wbiegają równo. Szał wygranych, bo przegranych nie ma!
Na koniec dekoracja. Mój pierwszy puchar. Ładnie przycisnąłem, fajnie pobiegłem i jest nagroda. Oprócz pamiątki na całe życie wygrałem wejście na kręgle i basen, oraz! oraz! camel bag! Mogłem także stanąć obok Filipa Szołowskiego na podium. Na niejednych imprezach to bardzo zaszczytne miejsce. Nagrody innych są równie atrakcyjne: pulsometry, namioty, a dla najlepszych rodzin rowery. Grupowo umawiamy się na kręgle w najbliższym czasie.
Po kilku chwilach następuje losowanie dodatkowych nagród m.in. karnetów na masaże, a po kilku kolejnych chwilach udajemy się w swoje strony i kończymy ostatnie zawody triathlonowe w tym sezonie.
Dzięki! Zdrowiej i do zobaczenia na trasach.
Fajny opis imprezy gdyby nie grypa ale za rok powalczymy na trasie …
Dzięki 🙂
Walka o niezajęcie ostatniego miejsca była równie zacięta. Dobra impreza, dobry wpis!