W podziemiu gospodarczym zrobiło się tłoczno. Oprócz profesji tradycyjnych, takich jak paserzy, złodzieje czy pracownice seksualne, pojawili się fryzjerzy, aktorzy i kosmetyczki. Oraz trenerzy sportowi.
Sytuacja jest poważna i jednocześnie zabawna – taki paradoks dla rozbawienia gawiedzi. Jeśli nie jesteś trenerem piłki nożnej albo żużla, to twoje możliwości zarobkowania zeszły do poziomu zero. Szczególnie przechlapane mają trenerzy pływania kraulem, którym pozamykano baseny.
Trenerzy triathlonu – czyli trenerska elita – próbują ratować sytuację wymyślając podopiecznym zajęcia zastępcze. Może to być budowanie formy z klocków lego. Albo zwisy, stójki i wymachy. Mogą być ćwiczenia z wykorzystaniem ciężaru własnego ciała, dzieci sąsiadów lub bezpańskich zwierząt. Wszystko dobrze uargumentowane i uzasadnione: że siła, że zwinność, że siła woli i wielość bodźców. To mogą być też również zajęcia manualne poprawiające umiejętność koncentracji, jak robienie wycinanek łowickich, klejenie modeli samolotów, czy robienie maseczek z gazu. Przepraszam, z gazy.
Innym obszarem doradztwa trenerskiego w czasie pandemii są wspólne sesje gotowania on-line. Szczególnie popularne są potrawy nisko-kaloryczne i wysoko-odżywcze. Dobrze, jeśli dodatkowo są ekologiczne i moralnie pozytywne. Wiadomo, że organizm sportowca niesterany wymagającymi treningami, gnuśnieje i beztrosko idzie w masę.
Skoro już jesteśmy przy nowoczesnych formach kontaktu, to widzę tu także zagrożenia. Wielu trenerów organizuje wyścigi w virtualu. No, pięknie. Ale jest to kręcenie sznura na własną szyję! Wielu z nich jest równocześnie organizatorami zawodów w realu. A co jeśli zawodnicy posmakują tej nowości i za rok nie będzie im się chciało jechać te 200-300 kilometrów, spać w przypadkowej agroturystyce i ścigać się na nierównych asfaltach Polski powiatowej? Why i warum? Przecież można kulturalnie zjeść śniadanie we własnej kuchni, zejść do piwnicy, garażu lub na taras i ścignąć się ze znajomymi machającymi do nas z komputera? Jak tylko podpowiadam i ostrzegam…
Zatrzymajmy się chwilę przy trenerach pływania. Niektórzy apelowali emocjonalnie do swoich podopiecznych, żeby nie stracili latami wypracowanej perfekcji i ruszyli w teren. No i zagotowało się w basenach przeciwpożarowych, baliach i sadzawkach przydomowych, jak Europa długa i szeroka.
Niektórzy nabyli plastikowe baseny dziecięce. Teraz wystarczyło podpiąć się linką do stałego elementu małej architektury i można pływać, ile wlezie. Inni trenerzy przygotowali zestawy ćwiczeń z wykorzystaniem gum. Bardzo sympatycznie się to ogląda.
Niestety, w tym wszystkim brakuje rzeczy najważniejszej. Tego elementu opieki psychicznej, jaką sprawuje dobry trener nad zawodnikiem. Tego aktywnego kształtowania na wzór i podobieństwo swoje. Tego boskiego składnika zwanego mitem Pigmaliona. Jeśli tego zabraknie, wychowanek gotowy zrobić sobie krzywdę lub co najmniej narazić się na śmieszność.
Kilka przykładów: media doniosły o zawodniku, który przebiegł maraton na balkonie o długości 6 metrów. Inny wbiegł na Mount Blanc mieszkając w bloku czteropiętrowym. Żeby wydłużyć trasę, wybiegał z klatki schodowej (dodatkowych pięć stopni). Jednak za każdym, zgodnie z wymogami komitetu mieszkańców przedstawionymi mu na piśmie z pieczątką, musiał wracając dzwonić domofonem do żony, żeby mu otworzyła.
Pewna Francuzka z Burgundii przepłynęła kanał La Manche pływając w kadzi do płukania winogron. Największy problem było utrzymanie niskiej temperatury wody. Rodzina była zmuszona co 45 minut dorzucać dwa worki lodu. Trener dowiedział się o wyczynie swojej zawodniczki z mediów społecznościowych.
Związek trener-zawodnik, oprócz trywialnego wymiaru finansowego, to delikatna relacja, którą poddawano wielokrotnym analizom w podręcznikach psychologii i literaturze pięknej. Jej początków możemy doszukiwać się już w starożytności we wspomnianym już micie Pigmaliona.
Pigmalion był cypryjskim tubylcem pełniący na wyspie rolę króla. Ponieważ genetycznie obciążony był urodą mocno nieinwazyjną, żył w stanie starokawalerskim, co i obecnie zdarza się niektórym wybitnym liderom. Dodatkowo Pigmalion był kiepskim rzeźbiarzem amatorem, który miał sporo wolnego czasu i mnóstwo kamieni leżących luzem. Cypr – jak wiadomo – jest wyspą mocno kamienistą. Z nudów, tęsknoty i nadmiaru kamieni wyrzeźbił sobie Pigmalion narzeczoną. I się w niej zakochał. Przynosił kwiaty i czekoladki, i chociaż nie miał ani głosu ani słuchu, śpiewał ckliwe ballady miłosne własnej kompozycji.
Sytuacja stawała się krępująca i Afrodyta, chcąc położyć jej kres, ożywiła monumencik znacząco retuszując jego urodę. Pigmalion był przeszczęśliwy! Nazwał ożywiony głaz Galatea i się ożenił.
Historia znana, chociaż w większości współczesnych przypadków kolejność zdarzeń jest odwrotna. Najpierw delikwent się zakochuje, przynosi kwiaty i czekoladki. Potem żeni się ze swoją Galateą, a ta po ślubie zamienia się w zimny głaz.
Ponieważ u Pigmaliona kolejność była jak była, opowieść zadziałała stymulująco na wyobraźnię różnych wrażliwców. Bernard Shaw zapisał sztukę, w której zadaje pytanie: czy można kogoś stworzyć? Podnieść poziom wiedzy, zmienić język, osobowość i wyretuszować wygląd? Jak dalece możemy kształtować innych ludzi według pożądanego wzorca? Ukształtować sportowca amatora na kształt zawodowca?
Wróćmy na naszą ulubioną oślą łączkę sportu. Zauroczony autorytetem trenera zawodnik zdolny jest zrobić wiele. I to często o wiele za dużo.
Znany i lubiany trener specjalizujący się w biegach długich opowiedział mi kilka lat temu następującą anegdotę. Otóż spotkał się z kolegami trenerami na wyjazdowym konklawe, na którym mieli wymieniać życzliwości i doświadczenia. Wieczorem pierwszego dnia, w czasie fazy integracji, do jednego z nich dzwoni zdezorientowany zawodnik i pyta:
– Trenerze, co mam robić jutro?
Dzwonił późno, bo sporo czasu zajęło mu zrobienie wszystkich rozpisanych treningów. Lekko nie było, ale dał radę. Pozbawiony opieki trenerskiej zrealizował w jeden dzień treningi zaplanowane na tygodniową nieobecność trenera!
Na koniec dobra wiadomość. Znamy już datę pierwszej masowej imprezy. Będzie to Ogólnopolski Bieg Pocztowca, zwany również Biegiem Złotej Trąby. Datę wyznaczono na 28 czerwca, a zawody realizowane będą również w formule duathlonu z mocno rozbudowaną sekcją wózkarzy. W wózkach organizatorzy na koszt podatnika umieszczą pakiety wyborcze, karty do głosowania i pełnomocnictwa notarialne. Czyli to wszystko, co można nabyć na lokalnych bazarkach i targowiskach.
Warunkiem dopuszczenia jest posiadanie stroju stylizowanego na mundur pocztowca z przełomu wieków z jego najważniejszym elementem, czyli pasem merczendajzera. Oprócz napojów i batonów energetycznych pas musi zawierać podstawowe produkty ze stałej oferty handlowej poczty, takie jak: portfeliki, rajstopy, literatura metafizyczna oraz chińskie zupy w proszku.
Kwitną drzewa owocowe i ptactwo kwili w zaroślach. Słońce dogrzewa wodę w zbiornikach naturalnych. Już niedługo, trenerze – wytrzymaj!