Dzięki zastrzykowi gotówki od nowego inwestora World Triathlon Corporation (właściciel marki Ironman), firma ta znacznie rozszerzyła zakres swojej działalności wykupując francuski Lagardére Sports. W wyniku tej transakcji stali się oni operatorem kolejnych pięciu wyścigów z serii ITU WTS (Hamburg, Leeds, Sztokholm, Abu Dhabi, Kapsztad, dotychczas należały już do nich zawody w Gold Coast), czterech maratonów, sześciu wyścigów kolarskich i kilku innych pomniejszych imprez sportowych, co daje razem imponujący rząd 140 tysięcy dusz na starcie.
Nowy inwestor w WTC z cała pewnością potrafi liczyć. Jako zawodnicy często postrzegamy imprezę przez pryzmat wymagań jakie nam ona stawia. Ironman to musi być coś wielkiego. Drogo, długo, cieżko się zapisać. Z punktu widzenia biznesu nie jest to jednak finansowy Olimp, kiedy porównamy z masowymi imprezami towarzyszącymi ITU WTS czy wyścigami kolarskimi.
Przykładem może być Velothon rozgrywany w Niemczech, Skandynawii i Walii. Tylko w samej Walii przyciąga on 15.000 uczestników, a więc tyle co kilka Ironmanów. Wykupienie w pakiecie kolarskiego Cyclassics Hamburg pozwala nie tylko na kontynuowanie sukcesu tego wyścigu, ale również stanowi świetną bazę do stworzenia kolejnej dużej imprezy ze stajni IM w tym mieście już w 2017 roku. Niemcy są największym rynkiem triathlonowym w Europie, więc o zamknięcie list startowych nie musimy się martwić.
Uczestnicy to jedna strona medalu, drugą stanowią kibice, których w Niemczech potrafi być naprawdę wielu wzdłuż trasy. Ironman Frankfurt to około 200.000 osób, a podczas ITU WTS w Hamburgu jest ich nawet 250.000. Silny argument w rozmowach ze sponsorami.
fot. telegraph.co.uk
Kurs na krótszy dystans
Kibice, potencjał medialny, sportowi idole – to z całą pewnością podstawowe korzyści z wykupu części cyklu ITU WTS. Tu rzeczywiście są tłumy (Leeds, Hamburg), ciekawe widowisko i zawodnicy, którzy potrafią inspirować co 2 tygodnie w sezonie. Nie ma żadnego porównania z ciągnącym się godzinami Ironmanem i największymi gwiazdami startującymi dwa razy w sezonie. Ponad 12.000 amatorów na starcie w Hamburgu dba o to, żeby impreza była również opłacalna finansowo dla organizatora.
Dlaczego WTC wykupuje Lagardére, zamiast tworzyć własny produkt? Ponieważ są to dobrze działające maszynki do zarabiania pieniędzy. Ich własne próby z dystansem olimpijskim skończyły się porażką cyklu 5150, z zaledwie czterema imprezami w Europie. To także prawdziwy koń trojański w ITU, które z WTC toczyło w przeszłości prawne boje, a dziś sześć z dziewięciu imprez sztandarowego cyklu ITU WTS zarządzanych jest przez Ironmana. Oficjalnie panuje pełnia szczęścia i zadowolenia z zaistniałej sytuacji, ale pozycja ITU jest w tej chwili wyraźnie słabsza.
Jakkolwiek potoczą się losy trudnej przyjaźni między wspomnianymi partnerami, amatorzy powinni być zadowoleni z nowego kursu Amerykanów (właściwie to chyba Chińczyków z Dalian Wanda?). Oznacza to bowiem silny nacisk na rozwój triathlonu na krótkich dystansach. Dla zawodników to łatwiejsze do pogodzenia z codziennością przygotowania, mniej kontuzji, więcej okazji do częstszego startowania. Taki amator wytrzyma dłużej na rynku, co z kolei cieszy organizatorów i producentów sprzętu.
Legendarny chiński rynek?
Dlaczego Chińczycy z Dalian Wanda nie inwestują mocniej w rodzimy rynek, zamiast angażować się w europejskie wykupy?
Ponieważ, co może się wydawać nieprawdopodobne, Chiny to mizerny kąsek. 220Triathlon w artykule, który w dużej mierze był inspiracją dla tego tekstu, podaje liczbę 400 aktywnych triathlonistów w Państwie Środka. 400 na 1,3 mld ludności. Oznacza to, że stanowią oni 0,00003% populacji. Nawet jeżeli ta liczba wzrośnie kilkukrotnie, wciąż nie będzie szału.
Nie jestem nawet pewien, czy ma szanse szybko wzrosnąć. Ze swoich wizyt w tym kraju pamiętam zupełny brak biegaczy, czy kolarzy w miastach. Biedniejsi całymi dniami pracują, bogatsi spędzają czas na zakupach. Więcej widać starszych osób w parkach podczas wieczornej tradycyjnej gimnastyki, niż uprawiającej sport młodzieży. Oczywiście nie możemy tu zapomnieć o sporcie wyczynowym, ale ten w Chinach przypomina raczej obóz pracy z garstką wybrańców, która przetrwa treningowy reżim. Po Igrzyskach w Pekinie czytałem artykuł o tym, jak zmienia się los złotych medalistów olimpijskich. Przysłowiowe „wywiady, wizyty w zakładach pracy”, awans społeczny i finansowy. Jednak już srebro i brąz skazywało na powrót do katorżniczego treningu, lub biedy rodzinnej wioski. Okrutny świat. Długo chyba będziemy musieli jeszcze poczekać kiedy triathlon, bieganie, pływanie znajdą się w piramidzie potrzeb przeciętnego Chińczyka. Nic więc dziwnego, że pieniądze płyną na bardziej rozwinięte rynki, i choć zabrzmi to okrutnie – dobrze, bo z korzyścią dla nas. Tak duże inwestycje pozwalają na gwałtowny rozwój dyscypliny mierzonej nie tylko liczbą imprez, ale również ich jakością, innowacjami technologicznymi, oraz wzrostem poziomu sportowego.
Zastanawiam się tylko, czy tak duża dominacja jednego podmiotu nie będzie prowadziła do odpustowej estetyki wesołego miasteczka, kosztem wydarzenia sportowego. Władze WTC na dziś wydają się być dalecy od takiego myślenia, uspokajając, że nie mają zamiaru wprowadzać zmian w dobrze dotychczas działających imprezach.
Miejmy nadzieję, że tak się właśnie stanie, ponieważ ostatnie pomysły z platformami odpoczynkowymi na pływaniu, czy pakietem „oświadczynowym” nieco mnie zaniepokoiły…