Adrian Kapusta: Mateusz, czy czujesz jeszcze efekty ciężkich zawodów, w jakich wziąłeś udział – Mistrzostwa Świata XTERRA. Byłeś najszybszym z Polaków?
Mateusz Tylek: Czuję i to bardzo, zwłaszcza w lewej nodze. A tak całkiem serio to Cross Triathlon przez wielu uważany jest za najcięższą odmianę triathlonu. Założenie jest proste ma to być dystans olimpijski w terenie. Dla najszybszych jest to średnio ok. 3 godziny maksymalnego wysiłku w zróżnicowanym, ale zawsze bardzo górzystym terenie. Nawet zawodnicy z pełnego dystansu Ironman potwierdzają, że jest to wysiłek jak na pełnym dystansie tylko skumulowany w trzy godziny. Wiadomo przeciętnym zawodnikom zajmuje to średnio 5 godzin i więcej. Ja najczęściej tracę na mecie do najlepszych ok. pół godziny. W tym roku była to jak dla mnie aż godzina, ale złożyła się na to przede wszystkim kontuzja.
Co się stało z Twoją nogą przed startem? Jaki to miało wpływ na przebieg rywalizacji?
Niestety taki jest sport. Złożyło się bardzo pechowo ponieważ na pierwszym treningu na miejscu, 7 dni przed startem podczas biegania w terenie zaliczyłem upadek na tyle pechowy, że jak się okazało zakończył się wizytą w szpitalu. Po prześwietleniu diagnoza była jednoznaczna i brutalna: pękniecie guzowatości V kości śródstopia. Szpital opuściłem o kulach ze specjalną „stopą” swego rodzaju butem usztywniającym oraz z informacją od lekarza, że udział w weekendowych Mistrzostwach będzie niemożliwy. Sportowcem jestem od dziecka i pomimo głosów rozsądku, które podpowiadały mi, że start będzie niemożliwy to cały tydzień nic nie trenowałem oszczędzając stopę i planując, jak dokonać niemożliwego czyli ukończyć zawody. Jeszcze na dzień przed zawodami miałem problemy z chodzeniem, nie było nawet mowy o bieganiu. W dniu zawodów w cudowny sposób kilka godzin przed startem byłem w stanie wykonać nawet kilka podskoków, co dało mi nadzieję. Przystąpiłem zatem do rywalizacji. Stopa najbardziej dawała się we znaki podczas biegania z rowerem, a w tych warunkach było tego sporo oraz na 10km biegu, który zdołałem cały pokonać biegiem, do dziś dnia zastanawiam się jak tego dokonałem. Kilku zawodników nawet udało mi się wyprzedzić, kilku natomiast mnie wyprzedziło, ale w sumie straciłem może około 5 miejsc na samym biegu. Najwięcej straciłem na zbiegach gdzie ból był największy. Oczywiście kontuzja miała olbrzymi wpływ na mój ostateczny wynik, ale w tej sytuacji ukończenie zawodów i z najszybszym czasem wśród Polaków, zajmując 24 miejsce w najmocniejszej kategorii wiekowej 30-35 lat oraz 96 na 600 wszystkich sklasyfikowanych mężczyzn uznaję za swój wielki sukces. Na mecie byłem mega szczęśliwy. Próbowałem dokonać kalkulacji, gdzie udałoby się znaleźć na mecie bez kontuzji i wychodzi mi, że możliwe byłoby zajęcie lokaty około 10 miejsca w kategorii oraz ok. 50 miejsce ogólnie.
Czy miałeś do czynienia wcześniej z tak dużymi falami? Jak sobie z nimi radziłeś?
Jestem triathlonistą stosunkowo krótko (niecałe 3 lata), a pływanie to zdecydowanie moja najsłabsza dyscyplina. Wcześniej bardzo długo bo ponad 20 lat uprawiałem kolarstwo, głównie MTB.
Ogólnie fale są dla mnie czymś obcym, a to co działo się w dniu zawodów na Maui, to była dla mnie totalna abstrakcja zwłaszcza, że z powodu kontuzji nie byłem wstanie potrenować przed zawodami w ocenianie. W dniu zawodów „Ocean Spokojny” przywitał nas 1,5m falami. Jak dla mnie ogromne zaskoczenie. Na rozgrzewce przy brzegu fale mnie pokonały, do tego stopnia, że nie widziałem w pewnym momencie w którym kierunku płynąć, aby się wynurzyć. Całkowita panika. Ostatecznie 15 minut do startu jedna z fal zdarła mi z głowy okularki. Dzięki uprzejmości innego uczestnika, który pożyczył mi swoje zapasowe mogłem ze stosunkowym spokojem przystąpić do rywalizacji. Szybko jednak okazało się, że tempo wyścigowe, które jestem w stanie utrzymać na chwilę obecną na 1,5 km czyli ok 1.35-1.40 min/100m w tych warunkach nie będzie osiągalne. Tak naprawdę dla mnie była to swoista walka o przeżycie i nie uleganie panice. Zakaz pianek dla mnie jako słabego pływaka i kolarza o ciężkich nogach mocno komplikuje rywalizacji pozbawiając prawidłowego leżenia na wodzie oraz poczucia pewności siebie. Szybkie pływanie dla mnie w takich warunkach i z obecnym doświadczeniem nie było możliwe. W połowie dystansu wybieg z wody i obiegnięcie bojki po piasku. Bosa stopa ze złamaniem, po piasku – to musiało boleć. Na koniec pływania długi dobieg do strefy zmian oczywiście także na bosaka. W strefie zmian bardzo duża strata spowodowana moim kulawym „dobiegiem” oraz delikatnym, powolnym zakładaniem buta na kontuzjowaną stopę.
Ze zdjęć i filmów można łatwo zauważyć, że trasa była bardzo błotnista. Jak funkcjonował Twój sprzęt? Czy miałeś problemy techniczne?
Trasa rowerowa była jedną wielką pętlą licząca około 32 km. Z czego pierwsza połowa była w totalnym błocie, a druga jakby z innej bajki już o wiele bardziej przejezdna. Jak dla mnie, czyli triathlonisty wywodzącego się MTB były to idealne warunki i pomimo kontuzji oraz braku treningów w ostatnich 7 dniach wyprzedziłem na trasie rowerowej około 300 zawodników samemu nie dając się wyprzedzić ani jednemu. Błoto do tego stopnia zalepiało sprzęt, że koła przestawały się kręcić. Trzeba było się zatrzymywać i często używając leżących nieopodal patyków dosłownie wydłubywać zalęgające na rowerze błoto. Osobiście miałem rower z jedna tarczą z przodu i jednym przednim amortyzatorem oraz hamulcami twarzowymi. Te wszystkie rozwiązania były w tych warunkach najlepsze ponieważ było mniej miejsc, gdzie gromadziło i blokowało się zalegające błoto. Podejrzewam, że wszyscy zawodnicy mieli problem z rowerami w takich warunkach. Mi osobiście jakieś 15 razy spadł łańcuch. Często występował także efekt „podciągania” i blokowania łańcucha. Ale dzięki mojemu doświadczeniu w MTB doskonale radziłem sobie z tymi wszystkimi problemami. Dla mnie rower mógłby dosłownie trwać cały dzień ponieważ cały czas wyprzedzałem kolejnych rywali.
Jakie błędy popełniłeś związane ze startem w zawodach, które chciałbyś w przyszłości wyeliminować?
Błędów było kilka, ale były one jakby pochodną kontuzji. Mam do siebie sporo żalu o to, że nie zmieniłem opon. Jako kolarz MTB dokładnie wiedziałem, jakich opon potrzebuje na warunki, które radykalnie zmieniły się kilka dni przed zawodami, ale byłem mocno zmotywowany kontuzją i odpuściłem sobie wyjazdy na miasto w celu odszukania i zakupu odpowiednich opon. Wyszedłem z założenia, że i tak kontuzja spowolni mnie do tego stopnia, iż opony nie mają znaczenia, Okazało się jednak inaczej i sporo mogłem jeszcze w tych warunkach urwać na odpowiednim ogumieniu. Pozostałe błędy to więcej treningów biegowych w naprawdę ciężkim górzystym terenie oraz zdobycie maksymalnie dużej, przynajmniej teoretycznej wiedzy na temat tego jak pływać w tak wzburzonym oceanie i możliwe dużo przeprowadzić treningów w takich warunkach.
Czy chciałbyś jeszcze wrócić na Hawaje? Jakie wrażenie wywarły na Tobie Hawaje?
Biorąc pod uwag to, co wydarzyło się na miejscu, to zdecydowanie trzeba będzie wrócić i „rozliczyć” się z tą imprezą. Dzięki Xterra Poland w Krakowie w 2017 będzie kolejna okazja, aby powalczyć o kwalifikację. Wiadomo nie będzie to łatwe. Wyjazd jest bardzo drogi i musi być poparty co najmniej 7-10 dni okresem aklimatyzacji. Będę jednak starał się dotrzeć tam ponownie. Potężne doświadczenie, które zdobyłem będzie bezcenne i wiem, że stać mnie nawet powalczyć o pierwszą trójkę w kategorii.
Hawaje oczywiście bajkowe, trzeba się tylko przyzwyczaić do wilgotności i temperatury średnio 30 stopni. Należy także przygotować się na bardzo długą i męczącą podróż. Woda bardzo ciepła i czysta, góry wyjątkowo malownicze. Ogólnie pojęte ceny rodem z kosmosu.
Jakie masz plany sportowe na kolejny sezon?
Zawsze staram się sprecyzować konkretne i ambitne plany. Nie wiem, jak długo potrwa przywrócenie mojej stopy do 100% sprawności. Nie mam jeszcze szczegółowych diagnoz, ale każdy sportowiec, mający do czynienia ze złamaniem stopy, a uprawiający dyscyplinę związana z bieganiem wie, że nie ma nic gorszego niż złamanie stopy. To skomplikowana sprawa. Jestem jednak dobrej myśli i w sezonie 2017 chciałbym dynamicznie rozpocząć przygodę z pełnym dystansem Ironman. Docelowo, możliwe szybko chciałbym być pierwszym Polakiem, który awansował i wystartował na Mistrzostwa Świata na Hawajach w dwóch odmianach triathlonu – czyli Cross Triathlon Xterra oraz pełnym dystans Ironman Kona. Jestem wręcz przekonany, że to kwestia czasu! Dokładnie wiem, na co się piszę i pomimo mojego mizernego doświadczenia w szosowej odmianie triathlonum zwłaszcza na 1/2 Ironman, wiem, że moje 33 lata – z czego 25 lat regularnego kolarskiego treningu (łącznie z maratonami MTB po 5-7 godzin) – idealnie predysponuje mnie do osiągania nawet najlepszych rezultatów w Polsce na tym dystansie. Zwłaszcza, że płaskie bieganie wychodzi mi bardzo dobrze i na „sucho” półmaraton pokonuje w 1.16. Myślę, że pełny dystans to kwestia dostosowania treningu.
Zbierałeś pieniądze na podróż na portalu crowdfundingowym. Powiedz, jak przebiegała zbiórka, czy zdołałeś zdobyć odpowiednią kwotę na wyjazd? Jak bardzo trzeba się zaangażować w zbiórkę?
Tak skorzystałem z takiego właśnie projektu i pomimo, że czasu było bardzo mało gdyż uzyskałem kwalifikację na jednych z ostatnich zawodach, które dawały taką możliwość, czyli w Polsce wyłącznie Xterra Poland Kraków to zbiórka zakończyła się sukcesem i założona przeze mnie potrzebna kwota 15.000 zł została osiągnięta w 108% 16.220 zł. Oczywiście trzeba się bardzo mocno zaangażować w taki projekt. Bardzo ważne jest przygotowanie dobrych materiałów wideo a później w czasie trwania kampanii umiejętne, możliwe częste postowanie głównie na portalach społecznościowych. Oczywiście bezcenna jest duża rodzina i ogromne ilość „prawdziwych” znajomych. Przydatne jest także uruchomienie lokalnych mediów. Jeżeli jest się ogólnie lubianym i w projekcie występuje efekt „wow” to ogólnie polecam crowdfunding, ponieważ przynajmniej w moim przypadku przyczynił się on między innymi do zwiększenia rozpoznawalności moje osoby. Wiąże z tym nadzieję, że pomoże mi to w pozyskaniu sponsorów czy realnego wsparcia w przyszłości np. z lokalnych samorządów.
Życzymy powodzenia!