Zabieszczadowałem, potrenowałem…

 

Namawiałem Was kilka miesięcy temu do opisywania swoich treningów daleko od domu. Z jednej strony jest to doskonała forma poinformowania triathlonistów o miejscach, w których można trenować w nieznanym sobie otoczeniu, z drugiej dodatkowa motywacja do ruszenia się, kiedy przychodzi chwilowa utrata koncentracji. Kilka ostatnich dni spędziłem w Bieszczadach (Brzeziniak we wsi Przysłup).  Internet, jeśli złapałem, umożliwiał jedynie przeglądanie podstawowych informacji, na które czekało się wystarczająco długo, aby w tym czasie ugotować obiad, zaparzyć herbatę czy poznać kilka ciekawych historii z regionu, włącznie z budzącą niepokój opowieścią o wyjących wilkach, które gospodyni Brzeziniaka usłyszała w tym roku pod domem pierwszy raz od 12 lat. A ja tego samego dnia miałem wyjść na trening – samotny trening długodystansowca. I weź tu człowieku trenuj na tętnie tlenowym, kiedy świadomość obecności wilków zmusza cię do pokonywania podbiegów w tempie beztlenowym, liczba uderzeń serca niebezpiecznie wzrasta, a kark boli od oglądania się za siebie, bo przecież cały czas „słyszysz”, że wataha albo cię goni, albo pomrukuje groźnie zza krzaków i drzew po obu stronach stokówki.  Kiedy patrzy się na mapę, od Cisnej aż po samą granicę na południu i wschodzie jesteśmy w strefie dla tzw. turystyki kontemplacyjnej. To prawda, można rozmyślać i to bez względu na porę roku – każda ma swój urok, zmusza do zmniejszenia obrotów i każe obcować z przyrodą, a nie z telefonem komórkowym czy Internetem. W weekend postanowiłem wykorzystać doskonałe warunki do biegania.

 

bieszczady1

 

 

bieszczady2

 

W sobotę i niedzielę zrobiłem trzy treningi biegowe, z czego dwa po lasach, które swoimi rozmiarami i tajemniczością przeniosły mnie w czasy opisywane w trylogii Sienkiewicza. Jeden ze szlaków do złudzenia przypominał opisy przyrody z „Pana Wołodyjowskiego”.  Wilki i niedźwiedzie to osobny temat. Wysoko w górach są, ale przecież turysta z Warszawy odwiedzający to piękne miejsce raz na ruski rok, podświadomie będzie widział zagrożenie czyhające za każdym bieszczadzkim drzewem. Ale przecież nie powiem, że mam stracha! Nie ma mowy. Ubieram się w sportowe ciuchy i zaiwaniam skrótem przez las z Brzeziniaka do Cisnej.

 

bieszczady mapa

 

Niedziela, 8 rano. Wszyscy śpią. Mam nadzieję, że większość zwierząt oprócz saren, królików i wiewiórek również. Dzień wcześniej widziałem kilka na szlaku. Stokówka , po której biegnę jest szeroka i pusta. Cisza. Zatrzymuję się posłuchać lasu. Milczy. Od czasu do czasu słychać jedynie nieśmiały śpiew ptaków, a raczej pokrzykiwanie, w które uważnie się wsłuchuję. Jeśli będą krzyczeć głośno i nerwowo to znaczy, że czegoś się przestraszyły i wtedy również ja mogę zacząć się bać. Przecież swoim głośnym oddechem i charczeniem spowodowanym stromymi podbiegami, mogłem obudzić jakiegoś niedźwiedzia. Jeszcze 5km do domu, a ja trafiam na ślady czegoś, co można zinterpretować tylko w jeden sposób – tutaj w nocy ktoś stracił życie. Była walka. Kłaki ciemnoszarej sierści porozrzucanej wokół plamy krwi były wystarczającym dowodem na obecność drapieżników, a dla mnie podświadomym sygnałem, że mam przyspieszyć.

 

bieszczady9    bieszczady8

 

Po kolejnych dwóch kilometrach stwierdziłem, że chyba coś nie gra, bo na podbiegach tempo rośnie z 5.30/km do 4.30. Już dawno tak szybko nie biegłem pod tak stromą górkę. Ale jeszcze tylko jeden podbieg, zakręt w lewo i w dół trasą obok drewnianego domku należącego do jednego z członków zespołu Stare Dobre Małżeństwo. SDM od zawsze kojarzył mi się z Bieszczadami, ale teraz jeszcze wyraźniej słyszę, że „Anioły są takie ciche, zwłaszcza te w Bieszczadach. Gdy spotkasz takiego w górach, wiele z nim nie pogadasz…

 

Zabieszczadowałem  trzy dni, trenując, prowadząc zajęcia dla klasy dziennikarskiej z Jarosławia i podziwiając galerię w Brzeziniaku. Nawet udało mi się stamtąd wywieźć prezent urodzinowy – rzeźba i obraz w jednym autorstwa Roberta Onacki.

 

obraz auto

Powiązane Artykuły

6 KOMENTARZE

  1. @ Andrzej. To prawda – to był mój pierwszy trening. Rozbieganie zaraz po robiłem juz na dworze 😉 i to do przodu
    @Łukasz. Trenować można wszędzie. Problem robi się kiedy masz robić trening specjalistyczny. Moje doswiadczenia podróżnicze pokazują,że nawet w Warszawie lepiej wyjąć z samochodu rolki i rozstawić je w pokoju hotelowym albo na hotelowej siłowni niż liczyć, ze na fitnesie obok odostępnią ci rower sinningowy na odpowiedni czas w odpowiedniej godzinie…

  2. @Marcin K. Jezeli to był pierwszy trening na bieżni to domyslam się , że pierwsze kroki po zejsciu, to niekontrolowane kroki do tyłu :-)). Wszyscy tak mają :-))).

  3. Marcin, super, że się nie poddałeś mimo takich okoliczności 🙂 Ja często mam z tym problem, bo jak zaczyna brakować czasu i miejsca do treningu to włącza się pan „Rezygnacja”. W ubiegłym tygodniu, zanim pojechałem w Bieszczady byłem 3 dni w Głogowie – super czas spędzony z Jurkiem Górskim i jego przyjaciółmi, ale miałem też okazję pobiegać na bieżni hotelowej i potrenować na basenie z młodymi wilkami z głogowskiego klubu triathlonowego. Podobnie jak Ty podczas wyjazdów mam mało czasu na zapoznanie się z okolicą i często nie chcę ryzykować. Dlatego tak ważne jest żebyśmy się dzielili doświadczeniami i mapami. Wyjeżdżając w jakieś nieznane sobie miejsce można będzie zasięgnąć informacji z zakładki „Trenuj gdziekolwiek jesteś”. Dzięki Marcin za motywujący wpis 🙂 A dzisiaj na basenie Kuba Bielecki miał zwidy i gdzieś Cię tam widział na Inflanckiej ale wyprowadziłem go z błędu :-))

  4. Łukasz. Ja również chciałbym się podzielić komentarzem, który wpisuje się w temat Twojego wpisu. Ja wpadłem na 4 dni do Nałęczowa. Wpadłem to dość dobre słowo. Przyjechałem prowadzić szkolenie i jednocześnie trenować za bardzo nie robiąc rozeznania gdzie, co i jak. Trening na szczęście mało urozmaicony (samo bieganie) ale okoliczności przyrody dość znaczące. Po pierwsze nie zdawałem sobie sprawy, ze tutaj takie górki. Po drugie nie da rady zrobić biegu akcentowego bez czołówki (szkolenie kończę o 17) – tej zapomniałem. Po trzecie na dworze śnieg pada o 2 dni więc warunki do szybkiego biegania słabe. Więc trzeba szukać siłowni z bieżnią. Znalazłem. Pierwszy w zyciu trenining na bieżni i to od razu akcentowy. Okoliczności przyrody podobne jak w twojej opowieści (niestety bez zdjęć). Z przodu miałem do wyboru ścianę lub szybę z widokiem na kuracjuszy, którzy moczyli sie za ścianą w basenie solankowym. Pode mną był bar, w którym dość często ktoś zamawiał frytki więc nie wiem jakie miałem średnie vo2 ale Vfrytura2 miałem na maksa. Dodatkowo z tematów muzycznych uparty Pan Trener Personalny puszczał KOMBII. Daleko temu do SDM. Nawet nie wiesz jak daleko. Wniosek. Wszystko można przeżyć. Jak cię Kombi nie zabije i to i wilcy cię nie zjedzą. Na szczęście jutro już tylko długie wybieganie więc będę biegał po parku

  5. Hej Rybski! Miło, że punktujesz moje słabe strony…teraz Maciek wie, gdzie uderzyć 🙂 a SDM…wychowałem się na tym. Brzdąkałem nawet ich piosenki na gitarze, o śpiewaniu lepiej nie wspominać. SDM, Grechuta, Róże Europy, Sztywny Pal Azji, Republika, Wilki w swojej pierwszej odsłonie, trochę się tego przewinęło…:-))

  6. 4,30 na podbiegach, szczególnie po tym, co napisał M. Dowbor nie robi wrażenia;-)
    Wilki i niedźwiedzie też nie bardzo, ale Ty i SDM ?? Nie za młody jesteś? ;-)A tak poważnie, to pozazdrościć! Niedaleko jest Beskid Niski, jest chyba jeszcze bardziej dziko.

Możliwość dodawania komentarzy nie jest dostępna.

Śledź nas

18,455FaniLubię
2,815ObserwującyObserwuj
21,900SubskrybującySubskrybuj

Polecane