Kona to legendarne miejsce narodzin triathlonu. Właśnie tam co roku najlepsi zawodnicy na świecie rywalizują o tytuł mistrza świata. Oczarowani niezwykłością wyspy i mistrzowskiego ścigania wracają stamtąd z historiami, które zapamiętają do końca życia. Zobacz kilka, które opowiedzieli nam polscy age-grouperzy!
Co zdarzy się, jeśli tajemniczy taksówkarz zaproponuje nieco szemranie wyglądający bar w Konie? Co czuje zawodnik, który pierwszy raz wysiada z samolotu na Hawajach? Poprosiliśmy zawodników, aby opowiedzieli nam zaskakujące historie z Kony!
Siła przyjaźni ważniejsza niż spotkanie Jana Frodeno
Dla Ewy Susmarskiej start w zeszłorocznej edycji mistrzostw świata nie układał się zgodnie z planem. Przed wyjazdem okazało się, że w Konie będzie sama, ponieważ jej znajomi musieli zrezygnować z wyjazdu. Tam jednak szybko znalazła grupę przyjaciół, z którymi spędziła czas.
– Czas na wyspie, zarówno treningowo, jak i towarzysko spędziłam w głównej mierze z ekipą poznaną na miejscu. To oni uczynili ten wyjazd wyjątkowym – mówi zawodniczka.
Samotność dopadła zawodniczkę pod koniec biegu. W okolicach 38-39 km zdała sobie sprawę, że będzie celebrowała swój finisz samotnie. Okazało się jednak, że ekipa nowo poznanych przyjaciół czekała na zawodniczkę na trasie i zapewniła gorący doping!
– Wiedziałam, że mają swój start następnego dnia, i nie spodziewałam się ich na trasie. Nie zapomnę radości w sercu i zastrzyku nowej energii, kiedy zobaczyłam znajome twarze. Na pewno ucieszył mnie ich widok bardziej, niż woda od Jana Frodeno, który stał na trasie biegowej i podawał wodę na początkowym, niezbyt przyjemnym podbiegu.
Michał Twarowski, Weronika i Paweł Młodzikowscy, Dariusz Drapella, Przemek Łukiewicz i Marcin Borycki. Oni nawet czekali na mecie, gdzie, nie wiem jak, włamali się do strefy finishera i zanim zorientowałam się co się dzieje to już mnie ktoś przytulał z gratulacjami – wspomina zawodniczka.
Tajemniczy taksówkarz i mistyczny bar
Susmarskiej wtóruje Julita Sikora, która mówi, że za magię wyspy i zawodów odpowiadają przyjaciele, z którymi wspólnie spędza się czas. Zawodniczka wraz ze znajomymi postanowiła zakosztować lokalnych specjałów w postaci nieznanych owoców i drinków, które miały co najmniej zastanawiającą konsystencję. Wszystko polecane przez taksówkarza o „tajemniczej” minie, co przywodzi na myśl filmy grozy.
– Z wyjazdu w zeszłym roku pamiętam wieczór w ciekawej knajpce pod gołym niebem poleconej nam przez taksówkarza. Polecana z powodu oryginalnych hawajskich napitków mających działać na nasze dusze i umysł. Taksówkarz miał tajemniczą minę, ale zaryzykowaliśmy.
Knajpka miała tajemniczy charakter. Barman nie zdradził receptury i składu drinków, ale mimo to, ekipa znajomych Sikory bawiła się naprawdę dobrze, chociaż drinki miały nieco… podejrzaną konsystencję!
– Mroczna knajpka, oryginalni goście, nieznane owoce z jeszcze mniej znanymi dodatkami i dziwne napoje o bagiennej konsystencji spowodowały, że nie mogliśmy przestać się śmiać, ale na szczęście nie zamieniliśmy się w żaby (śmiech). Nawet dzisiaj nie chcemy wiedzieć, co tam piliśmy, ale nastrój tego dnia był wspaniały.
„To ja jednak pobiegam w koszulce”
Tomasz Socha jest prawdziwym triathlonowym obieżyświatem. Startował na Hawajach, w Barcelonie, Lahti, St. George, Tallinie, Salou, Nicei i wielu innych miejscach. Mówi, że z każdej z tych lokacji przywozi interesujące przygody i anegdoty. Opisuje je na swoim blogu.
Zawodnik świetnie wspomina swój pierwszy start w Konie. Był 2018 rok. Zamieszkał przy legendarnej Ali’i Drive. Bardzo wysoka temperatura sprawiła, że planował pobiegać o bardzo wczesnej godzinie, kiedy na trasie jest mniej osób, a słońce nie daje tak o sobie znać.
– Mieszkałem przy Ali Drive. Na kilka dni przed zawodami chciałem zrobić jakiś rozruch, miejsce idealne, bo tu będzie za chwilę trasa startu. W zasadzie rozsądne jest tylko bieganie o świcie najlepiej przed siódmą, potem gorąco, słonecznie i mega wilgotno, więc każda aktywność kosztuje znacznie więcej.
Jakież było zaskoczenie Sochy, kiedy okazało się, że już o wczesnych porannych godzinach trenują dziesiątki zawodników. Polaka zaskoczyło to, że część uczestników zbudowana była niczym młodzi bogowie. Chociaż sam nie ma wystającego brzucha… zdecydował się, że w tej sytuacji nie ściągnie koszulki.
– Wychodzę przed hotel, jestem już na Ali Drive i widzę masę biegaczy, w większości bez koszulek (jest już ciepło), sporo osób ma samą opaskę HR. No faktycznie jest już ciepło, pocę się już, a nie zacząłem biec, ale, ale… ci ludzie wyglądają niesamowicie, piękna muskulatura, sześciopaki, wystające żyły, biegają w jakiś zawrotnych tempach. Jednak nie zdecydowałem się na zdjęcie koszulki (śmiech).
To był „fałszywy” alarm!
Legenda triathlonu Mark Allen wspominał kiedyś, że Kona daje znać o sobie już w w trakcie wysiadania z samolotu. Zawodnicy momentalnie czują falę wilgotności i gorąca, która uderza w ich twarze. Wielu to przeraża. Bardzo podobne wrażenie odniósł Dariusz Drapella.
– Po wyjściu z samolotu uderzyła nas fala gorąca i tropikalnej wilgotności. Z trudem można było sobie wyobrazić start na dystansie długim w takich warunkach, gdy parę kroków na płycie lotniska już mocno podnosiło tętno.
Drapella następny dzień postanowił rozpocząć od treningu pływackiego. Na miejscu startu nie zastał jednak nikogo, kto mógłby mu powiedzieć, czy pływanie jest dozwolone. Postanowił zaryzykować.
– Nie do końca przekonany czy nie łamię jakichś przepisów sekretnie wypłynąłem paręset metrów w głąb Kailua Bay, gdy nagle usłyszałem szalenie głośną syrenę alarmową. Nie wiedziałem, co ona oznacza, ale wyobraźnia podsuwała różne warianty. Ktoś daje mi znać, że mam natychmiast wychodzić z wody (choć w pobliżu nie widziałem żadnej łodzi czy motorówki, która płynęłaby w moim kierunku). Syrena była bardzo donośna i trwała dość długo.
Zawodnik wyobrażał sobie, że lada moment zostanie wyłowiony z wody, a później czeka go sroga kara finansowa. Historia kończy się jednak pozytywnie, bo był to po prostu… comiesięczny test systemu alarmowego!
– Rozglądałem się czy może w pobliżu nie zobaczę jakiejś trójkątnej czarnej płetwy wystającej z wody i całkiem energicznie płynąłem do najbliższego brzegu, zastanawiając się, jaka kara („w zielonych”) mnie tam czeka. Okazało się, że była to rutynowa kontrola systemu alarmowego na wypadek tsunami (ponoć testowanego pierwszego każdego miesiąca). Dobrze pamiętam ten stres – kończy.
Czy Ty startowałeś na Hawajach lub innych zawodach, które wspominasz do dzisiaj? Podziel się z nami swoją historią w komentarzach pod tekstem!