„Do dzisiejszych wyników doszedłem dzięki długiej, ciężkiej pracy’. Zastanawiam się, czy chciałbym kiedykolwiek tak powiedzieć. Wychodzi, że nie, bo moje wyniki nie będą Wynikami, praca nie będzie Pracą, tym bardziej ciężką. A czy długą? Pod warunkiem, że fajną tak jak teraz.
Nieco liczb, czyli chwila prawdy. Żeby sprawdzić na czym stoję, pod koniec roku zadałem sobie 12-minutowy biegowy test Coopera po lesie. Wyszło 2200m. Wg tabeli, dla rocznika 56 – wynik dobry. Hm, może trzeba było na bieżni? A dalej czytam, że ten wynik to tylko dla normalnych ludzi, a nie wytrenowanych. Trochę się rozczarowałem. Ale to pikuś przy prysznicu, który wziąłem podczas mojego pierwszego maratonu mtb, przed ładnymi paru laty. Wtedy zacząłem z samego końca, bo musiałem się jeszcze w krzakach sztachnąć na drogę. Szło dobrze do 2. kilometra. I snejk. Kwadrans w plecy. Trochę zajęło mi ustawianie łańcucha, bo śmigałem na sztywnym single-speedzie (fascynacja pure-cyclingiem pozostała). Ale jak dałem ognia, to bikerów łykałem dziesiątkami. Czyli musiałem nadrobić, więc około 20. km spokojnie zatrzymuję się na bufecie i pytam, ile mam do czołówki. „Jakąś godzinę’ mówią dziewczyny. No chyba jaja se robicie? Żeby mnie pocieszyć zastanawiają się: „może 50 minut?’. Tak do mnie dotarło na czym polega różnica między normalnym, a wytrenowanym człowiekiem. Przez dalszą drogę męczyło mnie, jak oni to robią? W którym miejscu dają prawie 2 razy szybciej? Odpowiedź przyszła jeszcze przed metą. Właściwie wyskoczyła zza pleców i zniknęła za zakrętem. To dublowały mnie charty z Giga, mające w nogach 30km więcej!
Wziąłem sobie jeszcze do serca prostą zasadę: jak przepracujesz zimę, tak będziesz jeździł w sezonie. No i przenosiłem tę tajemnicę aż do dzisiaj. To znaczy do listopada 2012. Speeda dało mi ostatnio kilka fajnych publikacji, znanych też z AT. No to grudzień zacząłem aktywnie jak potas. Znaczy robię wszystko: ćwiczę, jem i odpoczywam (podobają mi się te komponenty treningu).
Właśnie – trening. Do tej pory myślałem, że nie dam rady utrzymać swój kręgosłup w pionie dłużej niż przez 5 km biegu. Jakieś stare kontuzje. Ale ostatnie rewelacje na temat biegania naturalnego dały do myślenia. Posklejałem więc sobie plan – na początek 3 razy w tygodniu po 3-5km – i jazda. Po pierwszych 3km skradania się na paluszkach, jakby mi ktoś wbił gwoździe w łydki. Musiałem zaaplikować sobie Regenerację. Zadziałało jak dobry antybiotyk na katar. Po tygodniu niebiegania gwoździe zniknęły i mogłem zaczynać od nowa, powoli. Tym razem bezboleśnie przebrnąłem przez pierwsze 3 i kolejne kilometry, aż dzisiaj uzbierało się 14km niedzielnego wybiegania. Dokładnie nie wiem, ale być może właśnie nacisk na śródstopie zlikwidował problem łupania w krzyżu. A plan jest prosty: jednego dnia przebieżki albo interwały, drugiego – bieg z narastającą prędkością, trzeciego – spokojne 10-15km. Jak czasu styknie to kros po nadodrzańskich wałach. Tempo z pierwszego testu Coopera przychodzi teraz ze sporą łatwością podczas WB2.
Pływanie. Nie ma o czym pisać. Właściwie nie pływam kraulem. Pobrałem kilka godzin abecadła, ale nie wiem, czy moje rotatory (takie coś co rusza barkiem) dadzą sobie radę. Minął rok od fatalnej gleby (żeby to na Rychlebskich albo chociaż singlach pod Smrekiem; nie – na chodniku w mieście), a prawicą mógłbym co najwyżej się uczesać, gdybym używał grzebienia. To przy okazji pytanie: żabką, albo na boku – da się zmieścić w limicie?
Rower na razie odpoczywa. Ale tu mam chyba najmniej zaległości.
Teraz rezerwy, których dobywanie nie jest tak łatwe. Ale mają potencjał. Palę skręty, bo to świństwo jest lepsze od konfekcjonowanych fajek, bo zawiera wyczuwalnie mniej szczochów. Listopadowa średnia to 18 sztuk dziennie. Po dwóch miesiącach zjechałem do 14. 22%. A to tym sposobem, że wdrożyłem żelazne 🙂 zasady: po treningu co najmniej godzina bez fajki oraz 0 papierosa w ruchu, np. pomiędzy domem a pracą. Do tej pory po, dajmy na to maratonie mtb, cykl izo-makaron-piwko-fajka zajmował ca 20min, a przy każdym wyjściu dokądkolwiek, już na schodach miałem gotowego skręta. Można odfajkować postęp. No i po dwóch miesiącach za friko wymienię w bajku mostek.
Ucieszyłem się też, że mam spore rezerwy – w segmencie Regeneracja. Wystarczy przesunąć wskazówkę Dobranoc z trójki na dwunastkę. No właśnie…..
Thnx. OK, ale przed wozem jest jeszcze bieganie, pływanie, rower, odpoczywanie, jedzenie, no i – pewnie niektórzy to znają – fajna knajpka, no to siadamy, na stół wykładamy komory (i tak zaraz trzeba będzie je skądeś wygrzebywać) i różne pudełka. Po bronxie? (a może herbata? he he). No i sięgamy po te swoje ulubione pudełka. A wtedy ja, twardziel, czekam. I dopiero jako ostatni… (spróbuj, Dziuku).
Świetny wpis! 🙂 wciągająca lektura…proszę więcej :-)) Pozdrawiam
Super sie czytało:) życze powodzenia i odfajkowania kolejnych postępów!