To jeśli chodzi o tri i maraton. Coś mi się przyplątało z tyłu uda i musiałem wyluzować na 3 tygodnie. Poprawa ledwie co. Więc wakacje lajtowe. Rowerowe i biegowe spacerki. Najbardziej sprawdził się – tu się uśmiejecie – rower wodny. A działało to tak, że się nim dostawaliśmy na środek jeziora, 1 km od brzegu, gdzie woda była o niebo lepsza, a pławienie w spokoju – super. No i zakładki wychodziły bez zmiany butów :-). Ale do dzisiaj nie przebiegłem więcej niż 19 km na raz. Uznałem, że jeszczem nie gotów, a o przegięcie u starszaków nietrudno. A potem to już może być tylko dłuuga zima.
Wyszło na to, że tri mogłem emocjonować się tylko dzięki Wam. Naprawdę świetne teksty idące w parze w wynikami. No i dopiero wasze osobiste relacje z prawdziwych startów i treningów, po nałożeniu na książkową wiedzę dają mi poczucie i realności i względności tego co sam robię. Dzięki i gratki!
Zatem plany zweryfikowane. Pierwszy sezon przyjdzie mi zakończyć jakimś półmaratonem. Więc zdecydowałem zrobić testową, drugą w życiu dychę. Szukając czegoś w pobliżu domu, skorzystałem z rekomendacji biegu w Miliczu. Ze stronki maratonypolskie.pl: „Brałem udział w poprzedniej edycji biegu – i szczerze NIE POLECAM. Najgorzej zorganizowany bieg w jakim braliśmy (całą rodzinką) udział…’. No i dobra. Na miejscu okazało się, że ta opinia może była ciut krzywdząca. Do Milicza trafiłem, biuro zwodów znalazłem, rejestracja bez mitręgi, opłata umiarkowana (30zet). Dziewczyny od wydawania bonów na kiełbasę skore do pomocy; nawet wywiedziały się o miejsce startu. Dowiedzieliśmy się też jak przebiega trasa i że to właściwie lekki kros, 11 km. Start punktualnie. Poszli. Koło 130 osób. Założenie miałem proste: zrobić średnie tempo 4:30 bez umierania, przećwiczyć negative split, zakończyć w pierwszej połówce stawki. Nie wszystko wyszło. Taktyka zrealizowana w 50%. Znaczy – zacząć wolniej udało się, ale potem przyspieszyć? Były problemy. Trochę się pocieszałem, że kopny piach, że koślawe ścieżki na groblach itp. Za to potestowałem pobieranie wody w biegu. Był punkt, który mijaliśmy 4 razy. No i tu też lekcja udana w połowie. Najlepiej wychodziło polewanie się wodą, dla ochłody, rzecz jasna. W końcówce próbowałem odrobić straty. Ale własnego HRmaxa nie przeskoczy się. Tylko ten gość, jakieś 100 m przede mną… Na 10 kilometrze (jakieś 80 m przede mną) doszedłem do wniosku, że na pewno jest z mojej age-grupy. Czyli co – mieć go na widelcu i nie dać rady? Raz sobie mówię – wyluzuj… zarzynać się na ileśtamdziesiątym miejscu? A znowu – przecież nie jesteś ostatnią dupą i mięczakiem. No i wziąłem gościa prawie na samej kresce. O 2 sek. Ostatnie metry 3:30/km. Omal nie rozjechałem dziewczyny, co się chciała rzucić mi na szyję z medalem.
W sumie ciut poniżej oczekiwań. Ale właściwie, to w całym tym biegu chyba chodziło o te 2 sek.
W Płocku – hehehe ….. Ale nie bierz do głowy ! Tak tylko zagadalem … mała prowokacja 🙂 Cieszę się , że znowu się pokazales bo brakowało Twoich wpisów ….
@ arkadiusz – a na której to niedzielnej połówce mógłby Ci się przydać browarowy doping?
A już się bałem, że papierochy Cię wykończyły albo przestraszyłeś się długu honorowego czytaj deklarowanych browarów… :-))) Całe szczęście żyjesz i walczysz i biorąc pod uwagę przeciwności losu z dobrymi wynikami! Gratki!
11km w 50:47, czyli 4:37/km. Tabelka bez danych z biegania (bo nie biegałem) jakoś mało mówiąca… tylko ta biel i biel…
A jaki czas? No i gdzie tabelka excelowska…? No chyba, że już nie prowadzisz statystyk bo wygrałeś z papierosem. 🙂