Od maratonu wymigałem się awarią dwójki, czy czymśtam z tyłu uda. Więc na końcówkę sezonu pozostał sprawdzian na połówce. Wypatrzyłem bieg w Legnicy, bo blisko, po alejkach parkowych, no i w umiarkowanej temperaturze. Na 10 min przed startem stanąłem sobie w połowie koło 700-osobowej stawki i miałem jeszcze czas na krótką analizę „z czym do gości’. Plusy: doświadczenie (to jeż trzeci start :-), niedziela – nic mnie nie pogania, jestem wyspany, nie przetrenowany, po leciutkiej rozgrzewce, umiarkowanie nawodniony, tylko dwie fajki od rana, gatki akuratne na pogodę, jeden żel w kieszeni, prosty plan w głowie. Minusy: no to cośtam z tyłu uda. Jest dobrze.
Żadnych baloników nie ma, więc polegam na wirtualnym zającu w garminie. A zająca ustawiłem na tempo 4:55, bo tak podpowiadają tabelki Danielsa bazujące na wynikach z innych dystansów (po 11km sprzed miesiąca podniosłem VDOT do 44). Oczywiście jest zastrzeżenie, że rachunki mogą się sprawdzić, o ile przygotowane są pozostałe elementy – stawy, ścięgna, bebechy, płuca, serce oraz głowa. I tu dochodzimy do celu moich manewrów w Legnicy. Chcę dowiedzieć się, czy po blisko roku biegowej zabawy, 2-3 razy w tygodniu, średnio dwadzieścia parę km, jestem gotowy na połówkowy dystans, zrobiony lekko, łatwo i przyjemnie. Żeby w następnym sezonie – wiadomo – pełny oraz tri.
Ruszamy. I na początek zdziwienie: nikt w pobliżu nie rzuca się do łamania 1:15 czy choćby 1:30. No, myślę, same chytre lisy. Ale daje to pewną łatwość utrzymywania stałego tempa. Cała maszyna pracuje w miarę równo, a pamiętam, w pierwszym starcie strasznie mnie dezorientowali goście – jeden z lewej w tempie 4:00, z prawej 6:00. Mój prosty plan zakładał negatywnego splita – pierwsze kółko parę sekund wolniej od wyliczonego tempa, drugie akuratnie w tempie, a trzecie parę sekund szybciej, czyli na kontrolowanego maxa. Na zegarku czasem sprawdzałem prędkość i VP oraz pilnowałem tętna. HRmax mam 180. Na pierwszym trzymałem poniżej 150, na drugim poniżej 160, a trzecie – do połowy pozwoliłem sobie na 170, a potem jeż nie sprawdzałem. No i tu rozczarowanie, jeśli ktoś czeka na jakąś ścianę czy inny zgon. Żadnej dramaturgii. Po sznurku, zgodnie z planem. Właściwie mogłoby obyć się bez zerkania na zegarek, ale dla własnej ciekawości obserwowałem jak się sprawy rozwijają na pierwszym, było nie było, takim dystansie. Nie jestem pewien, czy stać by mnie było na wyciśnięcie lepszego wyniku. W końcówce walczyłem tylko z jedną alternatywą: utrzymać, czy zwolnić? Udało się utrzymać. Gdybym miał farta i suport jak Arek. Eeech….
Netto 1:41:40. Bardzo mi się podoba.
Na marginesie – cośtam w lewej nodze cały czas karciło przy wydłużaniu kroku; przyjąłem to jako wsparcie nauki wysokiej kadencji. No i jak tak sobie teraz siedzę to coraz mocniej czuję, gdzie kończą się nogi.
Arku, na miejscu tej 'dychy’ już bym się bał… 🙂
No to teraz mamy Cię na widelcu, Zbigniewie :-). @Arek, jak już zmierzysz się z 'dychą’, to napisz regeneracyjne wnioski . Dla potomnych 🙂
(ukrywam się pod Zbigniew Kupisz) Rozumiem, że tu regeneracja polega na próbie osiągnięcia HR spoczynkowego 🙂
@trombalski ( swoją drogą aż głupio, że nie znam Twojego imienia – tajemniczy don Pedro:-)) Co do regeneracji czytałem ostatnio sporo literatury… eksperymentuje na sobie..za niespełna dwa tygodnie będą pierwsze wyniki, biegnę na 10km….
Super wynik! Gratulacje! 🙂
Dzięki. Z tym kilometrażem to jest tak, że kiedy go zwiększałem, to za mocno czułem w kościach. A nauczyłem się doceniać regenerację :-). Ale teraz jestem gotowy podkręcić. Rzecz jasna, nie kosztem fun’u. No i może pora na nowy etap świadomości. Bo mi głupio czaić się po krzakach ze szlugami, a młodzieży nie chcę deprawować. A swoją drogą ten negative split to fajny wynalazek, jeśli nie przecenić własne siły. Po połowie dystansu (czyli z górki) nic, tylko łykasz kolejne numerki. Był jeden wyjątek. Minął mnie jak światło. Na maratonie MTB pomyślałbym, że jakiś chart musiał zmienić gumę i wraca na swoje miejsce.
Boguś! Musisz się przyzwyczaić, bo dziadek tak szybko Ci nie odpuści… :-)))
Znowu mnie, Arek, wyprzedziłeś 😉
No jak na roczne bieganie z częstotliwością 2-3 razy w tygodniu i kilometrażem nie przekraczającym 30-tki, to wynik rewelacyjny. O papierosach nie wspomnę 😉
Chłopie! Moim zdaniem rewelacja! Jeżeli biegasz 2-3 razy w tygodniu i robisz ok 20 km/tydz…!!! Aby nabiegać o 8 min szybciej biegałem ok 40 km/tyg…. co i tak uważam za mały kilometraż ! Jak zwykle – fajnie się czyta… 🙂 Gratulacje! Nawiasem – to kiedy w końcu uporasz się z nałogiem?! 🙂
Congratulations ! Ta mieszanka wybuchowa: szluga + bieganie to jakiś kosmos jest ale wynik na mecie bardzo fajny.