Na ten dzień czekałem i na te zawody robiłem szczyt formy. To miał być mój triathlon idealny. I do 3km biegu w zasadzie był. Chciałem ponownie złamać 2:20, choć wiedziałem, że na tej trasie nie będzie łatwo ze względu na dłuższą jazdę i bieg. Z obliczeń i przeglądu list startowych wynikało że mogę się pokusić o walkę o 3miejsce w mistrzostwach AT Team.
Do pływania ustawiłem się z boku stawki. Nie lubię mocno zaczynać i tracić sił na walkę w pralce. Taktyka to: płynąć spokojnie swoje. Najlepiej „w nogach’. Start opóźniał się ze względu na uciekające bojki. „Całą rozgrzewkę szlag trafi’ – pomyślałem. Minus dla orgów. W końcu start, a w zasadzie falstart. Środek stawki ruszył wcześniej niż nasze skrzydło. Nieładnie. Na zdjęciach wszystko widać redaktorze! 😉 Szybko złapałem rytm i czyjeś nogi. Wysoka fala wymogła trochę zmianę techniki i wysokie zadzieranie głowy. Zapewniała też odpowiednie nawodnienie organizmu. Droga powrotna do brzegu to, rzekłbym, spokojne pływanie w tlenie. Poczułem luz. Tym razem płynąłem za trzema płynącymi obok siebie chłopakami. Dowiozłem ten luz do brzegu.
Szybka, niemal idealna zmiana. I tutaj podobnie jak redaktor Dowbor, miałem przyjemność z laikami. Zacząłem biec boso z rowerem, gdy słyszę krzyk ojca: „Buty! Buty!’ Zwolniłem i obejrzałem się. „Jakie k…a buty? Przecież wszystko gra!’ Myśleli, że zapomniałem butów do jazdy rowerem.
Wertepy i belka wystrzeliwująca rowery w kosmos spowodowała, że moje buty pozrywały się z gumek. Straciłem kilka poważnych sekund dosiadając mojego białego Canyona. Później wszystko poszło idealnie.
Rozpocząłem swoją najlepsza jazdę rowerową w historii. Nowa konfiguracja alurumaka, bidon przylepiony taśmą do lemondki i nowiutki kask aero kupiony na EXPO. To było to!. Przez około 5 okrążeń udawało mi się trzymać tempo roweru czasowego na którym pomykał nr 435 – Piotr Januszewski. Na 6 kółku już odpuściłem. Jechałem bardzo mocno i chciałem już zostawić coś na bieg. Średnia z roweru to 36km/h. Przed zawodami w ciemno brałbym 35km/h. I to wciąż rower szosowy!!
Po perfekcyjnej zmianie w T2 jeszcze dopadłem Grassa, który wyprzedził mnie na 7 pętli. Nie wiem, co tyle czasu można robić w T2. :p.
Podniecony zawodami zacząłem biec ok. 10m za Grassem. Zdziwiłem się, że mi nie „odjeżdża’. Spojrzałem na Garmina… No tak! I mocno zwolniłem do swojego wymarzonego tempa przelotowego: 4:30. Czekałem na uspokojenie oddechu. Niestety, to nie nastąpiło. I po ok. 3km mój „dzień konia’ powoli dobiegł końca. . Tempo zaczęło systematycznie spadać. Nawet do wartości żenujących.
Przed zawodami wizualizowałem sobie, że wbiegając na druga pętlę krzyknę do swojej dziewczyny pewnym siebie głosem: „ Jest dobrze!’ jednocześnie podnosząc kciuk do góry. Jedyne na co miałem siły, to wyszeptać: „Byle do mety’. Spojrzała na mnie ze współczuciem i odpowiedziała tylko: „Wiem!’
Dalsza część biegu to już rozgrywka mentalna: Byle do mostka, byle do amfiteatru, teraz do placu zabaw, za nawrotką już będzie całkiem blisko! Walczyłem o każdy skrawek cienia i krople wody z gąbek i kubków. Wzniesienie trasy na skrzyżowaniu pod amfiteatrem zdało mi się potężnym podbiegiem wysysającym siły. Dobrze, że to tylko 10m i 1 metr przewyższenia.
Zdaje się że na 3 pętli ktoś się do mnie podczepił. „ A jak to ktoś z AT Team??’ – Pomyślałem. Przecież walczyłem o 3 miejsce. Dyskretnie zwiększyłem kadencję i przyspieszyłem minimalnie. Po minucie tupanie za mną ustało. Ukradkiem spojrzałem w tył. Odparłem wyimaginowany atak!
I tak od punktu do punktu, od drzewa do drzewa, od zakrętu do zakrętu. Dotrwałem do mety. A za nią na chwilę wyzionąłem ducha…
Balsam kojący pojawił się dość szybko. Okazało się, że rzeczywiście jestem trzeci w Mistrzostwach AT, a później w namiocie AT Team dowiedziałem się że również 3ci w swojej kategorii. Czasami trzeba mieć szczęście. No i piękny wynik: 2:16,49!
PS.
Dziękuje chmurom, które były łaskawe się pojawić podczas biegu.
Dziękuję drzewom, że dawały cień na trasie.
Dziękuję gąbkom, które dawały wodę i ochłodę.
Dzięki wszystkim. Bogno, jednak chyba nie. Nie ukrywam że poszło dobrze, ale to nie jest jeszcze mój triathlon idealny. W nim na biegu będę zasuwał pełen mocy i z uśmiechem na twarzy. Będę biegł sprężystym krokiem, jak choćby Mateusz Rak, który tego dnia chyba najładniej stylowo pobiegł. :
Gratulacje! Wynik super, jednak to chyba był cały dzień konia:) A na biegu to chyba większość ma 'Byle do…’:)
Super! Gratsy!
Rzeczywiście stopka stara. Zmieniałem przed tym sezonem, ale widocznie nie zatwierdziło
Rewelacyjny wynik. Chyba już czas coś zmienić. W stopce o autorze. Początkujący…? 😉
Piękny wynik!!! Gratki! Masz racje korony drzew dawały trochę cienia ale za ten piasek, który zalegał w pewnym odcinku na kostce dałbym orgą żółtą kartkę.
No właśnie. Ja zacząłem za mocno. Właśnie te 4:20. 🙂
Brawo Mateusz! Gonisz 🙂 Gdybym na biegu miał swój dzień konia, to uciekłbym ci na pierwszej pętli. U mnie było jakieś 4.10, a powinno być wszystko poniżej 4min. Zacząłem spokojnie jakieś 4.20/km i miałem sukcesywnie przyspieszać. Tylko jeden km dałem radę na 3.55, a później wszystko w okolicach 4.05 – 4.10. Ale widzę, że gonisz bardzo szybko. Przyszły rok, to będzie niezła walka 🙂 Gratulacje.